Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 24 listopada 2008, 13:31

autor: Adam Kaczmarek

Left 4 Dead - recenzja gry

Left 4 Dead udowadnia, że nawet najprostsze pomysły są piekielnie grywalne. Tytuł obowiązkowy dla fanów survival-horrorów.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Autostrada nieopodal miasteczka Riverside. To właśnie tam utwierdziłem się w przekonaniu, że Left 4 Dead jest grą nietuzinkową. Pisanie o tytułach kalibru nowego dzieła Turtle Rock Studios, że zmieniają historię elektronicznej rozrywki, byłoby sporym nadużyciem. Po prostu wykorzystują sprawdzone wzorce i starają się stworzyć swój własny styl. Wracając do autostrady – po wyrżnięciu w pień 1500 zombiaków miałem prawo odczuwać znużenie. Ale nie w tej grze. Zatem pełen nadziei przybyłem wraz z kompanami do amerykańskiej mieściny. Zamiast pomocy ujrzałem jedynie znak drogowy o wymownej treści „Welcome to hell” (nazwa miejscowości została zamazana sprayem). Mając jedynie kilkanaście pocisków do strzelby w zanadrzu, poczułem autentyczną grozę i dreszcze. I nie przeliczyłem się. Chwilę później wyskoczył na mnie tłum żądnych krwi umarlaków. Nie pozostało mi nic innego, jak zagrać rolę ofiary i zostać dekoracją asfaltu. Panie i Panowie – oto jeden z najlepszych stricte multiplayerowych tytułów ostatnich lat.

Pierwszy, który stracił głowę dla Left 4 Dead…

O Left 4 Dead było głośno już od jakiegoś czasu. Głównym argumentem przemawiającym za wysoką jakością tego dzieła była opieka Valve. Gabe Newell w kaszę nie daje sobie dmuchać i czuwa nad wszystkimi projektami wychodzącymi z jego biura. Niemniej do pomysłu FPS-a o rzeźnickim charakterze podchodziłem z dystansem. Nigdy specjalnie nie przepadałem za gatunkiem bezmyślnych strzelanek. Zawsze oczekiwałem od gier czegoś więcej, co zmusi mnie do użycia kilku szarych komórek. Nie będę Was okłamywał – Left 4 Dead to przykład banału, ale ubranego w iście królewskie szaty. Wydawałoby się, że tak prosta z założenia gra nie ma szans na przebicie się na rynku. Zwłaszcza w epoce, w której dominują produkcje nawiązujące do militariów, preferujące trochę bardziej ambitne podejście do rozgrywki. A jednak! Chłopaki z Turtle Rock Studios dopracowali poszczególne elementy i stworzyli iście wybuchową mieszankę.

W teorii jest to FPS o charakterze survival-horroru. Znajdziemy tu jednak sporo odniesień do klasycznych oraz nowoczesnych filmów o zombie autorstwa George’a Romero, Danny’ego Boyle’a, a także drugiej części Grindhouse w reżyserii Roberta Rodrigueza. Zachowania Zarażonych (tak nazywają się w grze) są zgodne ze standardem gatunku. Są głupi i atakują masowo. Szacunek programistów do kanonu „zombie-movies” wydaje się być najmocniejszym punktem Left 4 Dead. Idealnym przykładem jest skład zespołu, którym przemierzamy poszczególne poziomy – wytatuowany od stóp do głów motocyklista Francis, miłośniczka horrorów Zoey, weteran z Wietnamu Bill oraz czarnoskóry analityk systemowy Louis. W skrócie: półgłówek, laska, wapniak i dowód poprawności politycznej. Dobór charakterów pachnie typowym dla tego typu produkcji kultem.

Klimat apokalipsy zapewniają również umiejętnie dobrane lokacje. Rozwalanie zombiaków na cmentarzu, zagubionej autostradzie, w opuszczonym metrze czy w szpitalu niejednemu fanowi przysporzy wiele radości. Valve zdaje się puszczać oczko w stronę gracza i mówić „Chłopaki. Wiemy, co chcieliśmy zrobić. My też kochamy kino spod znaku pożeraczy ludzkich mózgów!”. Wykonanie poziomów jest więcej niż dobre. Ono jest po prostu znakomite. Na przykład napisy na ścianach. Niby mała rzecz, ale informacje o poszerzającej się infekcji budują atmosferę końca świata. Zresztą otoczka gry wyraźnie nawiązuje m.in. do „28 dni później” oraz jego sequela. Jest sobie jakiś tam wirus, są opuszczone miasteczka, jest i wojsko. Sama fabuła wydaje się być kwestią drugorzędną, choć miejscami widać, że autorom zależało na filmowym przebiegu poszczególnych scenariuszy. Na przykład ekrany ładowania przybrały formę plakatów z głównymi bohaterami wyeksponowanymi na pierwszym planie.

Dla fantastycznej czwórki przygotowano 4 kampanie, a każda zawiera 5 epizodów. Nie jest to dużo, ale w praktyce i nie mało. Z grubsza chodzi o to, aby uciec z opanowanego przez zombie terenu i ukryć się w specjalnym schronie. Dróg prowadzących do celu nie jest wiele, bo tylko jedna. Ale schematyczność w tym miejscu przybiera zupełnie odmienną formę. A wszystkiemu winny AI Director, odpowiedzialny za generujących się w losowych miejscach przeciwników, odgłosy oraz detale, tj. dym, ogień i przedmioty. Implementacja tej technologii wiąże się z nieliniowym przebiegiem rozgrywki. Gracze, którzy przeszli dany epizod raz, nie mogą stwierdzić, że znają mapę na pamięć.

Gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść!

Oczywiście w pewnych miejscach występują skrypty, których ominąć się nie da. Nie jest to jednak jakaś wada, która podważa zasługi AI Directora. Ten wciąż rządzi i powoduje, że niektóre scenariusze są grywalne nawet za 100 razem. Cieszy również fakt, że Turtle Rock Studios są do końca uczciwi wobec użytkowników i nie wyposażyli HUD-a w minimapę czy waypointy. Skoro do schronu prowadzi tylko jedna ścieżka, po co komplikować niepotrzebnie sprawę? Pochwała należy się natomiast za pomysł ze wskaźnikiem pozycji naszych przyjaciół. Jeżeli któryś z nich znajduje się za rogiem lub na innym piętrze budynku, wokół niego wyświetla się kolorowa łuna sugerująca poziom zdrowia.

Do dyspozycji graczy oddano w sumie 10 rodzajów broni. Rozczarują się Ci, którzy oczekują od Left 4 Dead niezwykłych pukawek ze słowem „plasma” w nazwie modelu. Gra wciąż pozostaje wierna konwencji. Zadowolić się musimy strzelbą (zwykłą i szybkostrzelną), karabinem M16A2, Uzi oraz pistoletami. Śmieszy trochę obecność snajperki, a martwi brak tak oczywistej dla filmów gore piły łańcuchowej. Tu trzeba liczyć na graczy. Być może powstanie modyfikacja dodająca nowe zabawki do rozgrywki. Arsenał kryje w sobie jednak kilka miłych niespodzianek. Nie sposób pominąć dwu absolutnie genialnych narzędzi wyjętych prosto z klasyki filmowej.

Pierwszy z nich to M134, czyli tzw. mini-gun, który zainstalowano jedynie w wybranych miejscach. Siła tegoż cudeńka jest nieziemska, a masakrowanie nim wrogów wyjątkowo przyjemne. Drugi sposób jest o tyle skuteczny, co zabawny. Mam na myśli bombę czasową, do której przyczepiono dodatek w postaci światełka i alarmu. Zombie lgną do niego jak pszczoły do miodu. Nie wiedzą, że ten błyskający i pikający przedmiot robi wielkie „bum!”. Wystarczy wyrzucić go na średnią odległość i obserwować, jak kilkudziesięcioosobowa grupa wrogów zamienia się w chmurę kwasu. A przecież jest jeszcze koktajl Mołotowa, po użyciu, którego zombie zmieniają się w biegające nieporadnie pochodnie.

Nawet najlepszy proszek nie usunie plam z krwi.

W grze znajdziemy 3 tryby rozgrywki. Kampania dla pojedynczego gracza ogranicza się do przejścia wszystkich epizodów z botami u boku. Ani to przyjemne, ani miodne, ale może posłużyć do odblokowania rozmaitych osiągnięć w menu głównym. Domyślnym trybem jest Cooperative, dzięki któremu w jednej sesji ma szansę spotkać się 4 użytkowników grających role Ocalałych. Wówczas widać prawdziwą moc rozgrywki L4D. Opiera się ona na ciągłej współpracy i trzymaniu się razem, nawet w najgorętszych chwilach. Samotnicy giną szybko i osłabiają zespół. Znowu kłania się Teamplay i umiejętność właściwego podejmowania decyzji. Niby to proste, ale wzbogacone o wymienione przeze mnie wcześniej czynniki stwarza jedyną tego typu pozycję na komputery osobiste.

Bardzo cenię sobie nieprzewidywalne tytuły, a Left 4 Dead takim właśnie jest. Trudno tu zaplanować akcję na kilka kroków naprzód. Trzeba działać szybko, strzelać precyzyjnie, pomagać kumplom przeżyć. Zwłaszcza, że apteczek na mapie jest jak na lekarstwo. Co jakiś czas uraczeni zostajemy stolikiem z amunicją i środkami przeciwbólowymi, które częściowo przedłużają nasz żywot. Aczkolwiek w czasie postoju zombie wciąż mogą nas zaatakować i to właśnie w tej grze jest piękne. Nigdy nie możemy czuć się bezpiecznie. Przypadkowa śmierć nie oznacza jeszcze końca świata. W kilku punktach rozlokowano tzw. pomieszczenia Ocalałych. Jeżeli przyjaciele dotrą do tego miejsca, to pozwolą się nam odrodzić. Gdy zombie powalą nas na ziemię, otrzymujemy zastrzyk adrenaliny. Leżąc, posiadamy zwiększoną liczbę punktów życia i możemy używać jedynie pistoletu, który notabene ma nieograniczoną liczbę magazynków. Takiemu delikwentowi pomóc musi partner za pomocą przycisku interakcji.

Prawdziwym asem z rękawa jest natomiast tryb Versus (po polsku Kontra). Umożliwia on włączenie się do gry jako Ocalały bądź zombie wyższej kategorii. Polowanie na ludzi przypomina nieco działania Predatora. Postać może wspinać się na budynki i atakować z zaskoczenia. Twórcy wykazali się sporą mądrością i uniemożliwili cwaniaczkom atak zza pleców zespołu. Aby wejść do gry, należy trochę pobiegać po mapie jako duch i wybrać miejsce spawnu z dala od obszaru z akcją. W sumie wcielić się można w cztery rodzaje Zakażonych. Hunter to szybka, skoczna i zwinna jednostka, lubująca się w rozszarpywaniu ludzi. Smoker dusi ofiary długim jęzorem. Boomer to grubas, który używa swoich wymiocin do zadawania obrażeń. Z kolei Tank przypomina nieco komiksowego Hulka. Jest tak samo silny i duży. Jedyną niegrywalną jednostką po stronie złych jest Wiedźma. Wabi ofiary odgłosem płaczu małego dziecka. Po skończonej rundzie role zmieniają się i Zakażeni stają się Ocalałymi. Wygrywa drużyna z lepszym wynikiem końcowym. Ogólnie Versus to świetna idea. Zabawa w łowcę to niezła odskocznia od kolejnych walk policjantów ze złodziejami.

Za oprawę wizualną odpowiada silnik Source. Miło mi zakomunikować, że sprawdza się on znakomicie. Grafika w grze nie jest zlepkiem przypadkowo dobranych tekstur i wciśniętych na siłę efektów. Autorzy postawili na estetykę i realizm przedstawionego świata. Nieźle wyglądają modele postaci, zwłaszcza główni bohaterowie potrafią minami wyrazić uczucia towarzyszące wycinaniu w pień rywali. Umarlaków obdarzono świetnymi animacjami. Przeciwnicy potrafią wspinać się na obiekty, a jeszcze ładniej z nich spadać – Havok robi swoje. Oświetlenie lokacji również jest bez zarzutu (latarka!). Całość jest świetnie zoptymalizowana i posiadacze sprzętu średniej klasy nie powinni mieć obaw o jakiekolwiek spadki płynności, nawet przy maksymalnych ustawieniach. Jest to o tyle ważne, że widok biegnących 40 rozszalałych zombie do rzadkości nie należy. Do sfery audio również nie mogę się przyczepić. Od odgłosów wystrzałów, dialogów oraz muzyki (w niewielkiej ilości) nie zwiędły mi uszy, więc nie jest źle.

Turtle Rock Studios nie udało się jednak uniknąć wpadek. Nie są to oczywiście niedociągnięcia uniemożliwiające rozkoszowanie się rozgrywką, ale ich obecność jest faktem. Niekorzystnie na tle tak dopracowanego gameplay`u wypada wyszukiwarka serwerów, a raczej jej brak. Niby mamy coś na jej wzór, ale w żaden sposób nie mogę pojąć, jak udało się przemycić tak kiepski pomysł do finalnej wersji. Gra sama wyszukuje poczekalnię do gry, a nasz wpływ ogranicza się do wyboru kampanii i poziomu trudności. W nowo utworzonym lobby widnieje chat i okienko z dostępnymi slotami. Natomiast wyraźnie brak informacji o pingu, a ten nie zawsze musi być korzystny. Drugą wadą jest zbyt duża dysproporcja pomiędzy poziomami trudności. Łatwy jest zbyt trywialny, aby brać go pod uwagę. Wątpię, aby skorzystali z niego nowicjusze, albowiem nie jest on żadnym wyzwaniem. Z kolei na poziomie Normalnym zginąć jest już bardzo łatwo, nie wspominając o Zaawansowanym czy Ekspercie, gdzie rzeźnia przybiera ogromne rozmiary.

Zieeeeeef…

Pomimo drobnych skaz Left 4 Dead to świetna propozycja dla osób szukających mocnych wrażeń w trybie wieloosobowym. Znane wcześniej z przeciętnego Condition Zero Turtle Rock Studios stworzyło ciekawe połączenie survival-horroru z FPS. Tym bardziej wypada pogratulować ekipie, gdyż Cooperative na komputery osobiste to bardzo rzadkie zjawisko, kojarzące się głównie z konsolami. A tu sprawdziło się wyśmienicie. Już przed premierą pobito rekord zamówień gry na Steamie, co odbiło się niewielkim kryzysem wydajności serwerów. Bo czy może być coś lepszego niż wspólna wyżynka umarlaków z kolesiami i do tego po ciężkim dniu?

Adam „eJay” Kaczmarek

PLUSY:

  • klimat rozgrywki, żywcem przeniesiony z filmów o zombie;
  • mapy, lokacje oraz smaczki przygotowane dla fanów;
  • estetyczna grafika, w dodatku świetnie zoptymalizowana;
  • miodny Cooperative dla 4 osób i rewelacyjny Versus;
  • wiele ciekawych rozwiązań m.in. brak minimapy, waypointów, mało apteczek etc.;
  • animacje zombiaków;
  • kosmiczne pokłady grywalności;
  • AI Director i dynamiczna rozgrywka.

MINUSY:

  • kiepska wyszukiwarka serwerów, a raczej jej namiastka;
  • źle zbalansowane poziomy trudności;
  • na upartego – brak piły łańcuchowej, a ta powinna być w każdej grze z zombie!
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości

Recenzja gry

Indiana Jones i Wielki Krąg zabierze Was na epicką wyprawę po trzech kontynentach, dobrym fanserwisie, wielu błędach i kilku niedopracowanych mechanikach. Zapnijcie pasy, bo nachodzą turbulencje.

STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad

Recenzja gry

Po latach oczekiwań STALKER 2: Heart of Chornobyl w końcu ponownie zaprasza do czarnobylskiej Zony. Ogrom i surowe piękno tego świata miażdży większość innych open worldów, ale sequel ugina się też pod ciężarem błędów i niedoróbek technicznych.

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!