Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 27 stycznia 2005, 10:45

autor: Artur Dąbrowski

Kroniki Riddicka: Ucieczka z Butcher Bay - recenzja gry

Riddick jest brutalnym, zimnokrwistym, zobojętniałym mordercą. Poznajemy go w chwili, gdy zostaje schwytany przez galaktycznego łowcę nagród i leci w kierunku tytułowego Butcher Bay – najbardziej rygorystycznego zakładu karnego we wszechświecie.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Gry komputerowe tworzone na podstawie filmowych produkcji obarczone są klątwą. Sprawia ona, że o tych pozycjach jest głośno tylko przed premierą, ewentualnie w jej dniu i trochę po niej, a później o nich na dobre zapominamy. A dzieje się tak tylko i wyłącznie ze względu na ich z reguły bardzo słabą jakość. Pozwolę sobie tutaj wymienić chociażby takie tytuły jak: Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia, Enter the Matrix czy Gdzie jest Nemo – filmowe hity, growe porażki (choć akurat druga z nich sprzedała się świetnie, jednak prasa przyjęła ją bardzo przeciętnie). Długo czekaliśmy na tytuł, który przełamałby lody i stałby się pierwszym hitem nawiązującym do filmowego dzieła. Czekaliśmy, bowiem taki tytuł już się pojawił. Są nim The Chronicles of Riddick: Escape From Butcher Bay.

Przy okazji warto zdradzić jeszcze jedną rzecz. Otóż, mamy do czynienia nie tylko z „filmówką”, ale również z konwersją z Xbox’a! Bo The Chronicles of Riddick: Escape From Butcher Bay ukazały się na tej platformie już jakiś czas temu, a w nasze ręce trafiają dopiero teraz. Jednakże uraz do konsolowych korzeni mija przy tej grze bardzo, ale to bardzo szybko.

Stój, bo strzelam!

Chłód i brud

Głównym bohaterem omawianej przeze mnie gry jest niejaki Richard B. Riddick. Kinomani kojarzą tę postać nie tylko z dość świeżego filmu o podobnym tytule, ale i z przeciętnego horroru z roku 1999 – Pitch Black. Grał ją średnio znany aktor imieniem Vin Diesel. Niemniej wystąpił w swej roli genialnie, dlatego nic tylko cieszyć się z tego, iż spotkamy go również w grze. W końcu pomysłodawcą projektu jest firma Tigon Studios, której właścicielem jest sam aktor. Dzięki temu w The Chronicles of Riddick: Escape From Butcher Bay kierujemy trójwymiarowym Diesel’em, a także słuchamy krótkich i błyskotliwych komentarzy w jego wykonaniu. Klawo! Postać wykreowano naprawdę perfekcyjnie. Już po paru chwilach wczuwamy się w jego skórę do tego stopnia, że naprawdę mamy ochotę komuś przywalić.

Riddick jest brutalnym, zimnokrwistym, zobojętniałym mordercą. Poznajemy go w chwili, gdy zostaje schwytany przez galaktycznego łowcę nagród i leci w kierunku tytułowego Butcher Bay – najbardziej rygorystycznego zakładu karnego we wszechświecie. Tam ma zostać sprzedany i uwięziony na dobre. Widocznie facet, który chce to zrobić albo nie wie, z kim zadarł, albo ma nie po kolei w głowie.

Łóżko, lampka, klozet. Czego więcej do życia potrzeba?

Do Butcher Bay gra wprowadza nas w iście filmowym stylu. Po obejrzeniu krótkiego intro, w którym łowca nagród oraz właściciel zakładu dogadują warunki transakcji, trafiamy w ręce szefa strażników – Abbota – i pod jego opieką udajemy się do naszej celi. W tym czasie naszym oczom ukazują się nazwiska twórców gry, a do uszu dobiegają jęki i krzyki, dając nam poznać atmosferę panującą w Butcher Bay, a także głos Abbota, który po drodze mówi nam o panujących w Butcher Bay zasadach. Nie możemy się poruszać, ale nikt nie broni nam, abyśmy się nieco porozglądali. Patrzymy, jak strażnicy bawią się bronią, a więźniowie przyglądają się nowemu koledze (czyli nam). Realizacja tego fragmentu stoi na bardzo wysokim poziomie – od razu czuć, że to nie byle jaka gra.

Riddick w akcji

The Chronicles of Riddick: Escape From Butcher Bay są z założenia grą akcji, jednak znajdujemy tutaj elementy znane ze sneakerów, bijatyk czy cRPG-ów. Strzelaniny z wrogo nastawionymi strażnikami przeplatają fragmenty, w których górę nad sokolim okiem bierze zmysł złodzieja albo siła pięści, a także rozmowy z bardziej przyjaznymi NPC-ami. Zespolenie tych kilku trybów wypadło bardzo dobrze – nie pozwala na chwilę nudy i znacząco ubarwia całość. Z pewnością dotychczas żadna gra nie oferowała nam tak dobrze skonstruowanego wachlarza elementów składających się na rozgrywkę.

Vin Diesel jak żywy!

Przez pierwszą godzinę gry w ogóle nie bierzemy broni palnej do ręki. Nasz czas zajmują głównie konwersacje z innymi więźniami, którzy pomagają nam w wydostaniu się na zewnątrz. Jeden da nam wskazówkę, drugi załatwi śrubokręt (bynajmniej nie do wkręcania śrubek), trzeci poprosi o przysługę. Wśród porządniejszych obywateli kręci się tutaj także kilku wyjątkowo niewychowanych typów. Dlatego przyjdzie nam też złożyć pięści do walki i pokazać co niektórym, kto tu teraz rządzi.

Komu przyłożyć?

Tym samym przechodzimy do bijatyk, które rozwiązano w The Chronicles of Riddick: Escape From Butcher Bay bardzo udanie. Postanowiono nie rezygnować w nich z widoku z oczu bohatera, dzięki czemu czujemy, jakbyśmy to faktycznie my walczyli. Ciosy wyprowadzamy bardzo intuicyjnie, bo tylko przy użyciu strzałek oraz myszki. Po kilku celnych „sierpowych” widzimy, jak twarz przeciwnika coraz bardziej obficie pokrywa się krwią. No i nie ma to jak zadanie rywalowi ostatecznego ciosu, po którym ten niczym manekin efektownie rozkłada się na podłodze. Mmm...

Riddick w trakcie meczu więziennej ligi mordobić.

Na dodatek możemy się wspomóc rozmaitymi narzędziami. Rozgrywkę rozpoczynamy z gołymi rękoma, ale już niebawem zdobywamy pierwszą, może niezbyt szlachetną i skuteczną, ale jednak broń – śrubokręt. Dzięki niemu rozprawianie się z przeciwnikami idzie dużo łatwiej, a co dopiero, gdy w nasze ręce trafi na przykład wielka pałka typu Peacemaker.

Prawdziwa zabawa zaczyna się w chwili znalezienia wolnej sztuki karabinu czy strzelby. Strzelaniny z nieprzyjaciółmi są naprawdę miodne i efektowne. Pociski tną powietrze, a rozbudowana i realistyczna SI przeciwników sprawia, że są oni sprytni i nieprzewidywalni. A już prawdziwą przyjemnością jest wykorzystanie dużego, opancerzonego, uzbrojonego po zęby mecha. Kiedy znajdziemy takiego, już żaden wróg nie będzie nam straszny. Nędzne karabinki przeciwników są niczym w porównaniu z gradem kul wystrzeliwanych z dział naszego pojazdu. Jeszcze ciekawiej jest, gdy spotkamy innego robota, i to z pilotem w środku.

Niestety, kiedy zostajemy złapani przez straż, tracimy zdobytą wcześniej broń i musimy radzić sobie od podstaw. Ale bezbronny Riddick jest i tak o wiele groźniejszy od elitarnego komandosa. Ciekawym ruchem jest chwycenie mierzącego w nas strażnika i wystrzelenie mu w głowę z jego własnej spluwy. Riddick potrafi też skręcać kark, a robi to albo w szybki i głośny sposób, albo w powolny i bezszelestny. Możemy jeszcze skoczyć strażnikowi na głowę, co też szybko kończy jego żywot. Bo z Riddicka byk jest...

Widok z oczu Riddicka tracimy tylko podczas wspinania się na różnego rodzaju kontenery czy drabinki.

Przy okazji trzeba wspomnieć jeszcze o goglach, które bohater Kronik Riddicka nosił niemal przez cały film (w oryginale – Eyeshine). W momencie rozpoczęcia przygody patrzy on na świat bez żadnych „wspomagaczy”, dopiero po pewnym czasie stajemy się świadkami przeprowadzonej na bohaterze operacji. Jednak nie będę mówił o szczegółach, aby nie popsuć Wam zabawy. W praktyce gogle dają nam możliwość widzenia w ciemności, a to bardzo często się przydaje.

Atmosfera do kwadratu

Nie wszystkie sytuacje w The Chronicles of Riddick: Escape From Butcher Bay rozwiązujemy siłowo. Nieraz otrzymujemy okazję (bądź zostajemy zmuszeni) do tego, by się trochę poskradać. Tutaj najciekawsze jest rozwiązanie, jakie zastosowali autorzy przy okazji opracowywania miernika odzwierciedlającego naszą widoczność. Wyobraźcie sobie, że nie ma tutaj czegoś takiego, jak pasek ukrycia, a o tym, jak dobrze widzi nas wróg, dowiadujemy się dzięki zmieniającej się kolorystyce ekranu - im głębiej zanurzymy się w cieniu, tym obraz stanie się bardziej niebieskawy, ciemniejszy. Pomysł, trzeba przyznać, bardzo innowacyjny, a i zarazem praktyczny, bo dzięki niemu nie ma zbędnego zaśmiecania ekranu i lepiej czujemy atmosferę, która jest – swoją drogą – jednym z większych plusów gry. W tym celu wyrzucono też wszelakie liczniki amunicji (mieszczą się one na konkretnych egzemplarzach broni), a także celownik, którego rolę pełni kropka od laseru zamontowanego w pukawce. Natomiast postanowiono nie wprowadzać żadnych nowości w kwestii informacji o naszym stanie zdrowia, który tu odzwierciedla szereg kwadratów w lewym górnym rogu ekranu (ale pojawia się tylko w chwilach zagrożenia, aby nie psuć klimatu). Przy stosownych maszynach możemy się uzdrowić, a przy innych nawet dodać sobie kolejny kwadracik energii.

Właśnie przy takich urządzeniach reperujemy stan zdrowia Riddicka.

Nawet tu nienudno...

Rozgrywkę podzielono na trzy duże rozdziały, a każdy z nich rozgrywa się w innej części Butcher Bay. Te różnią się od siebie znacznie i na monotonię na pewno nie będziemy narzekać. Rozdziały podzielono zaś na króciutkie check-pointy, od których możemy później rozpocząć grę, wybierając jedną z opcji w głównym menu gry. Wersja pecetowa różni się od konsolowej tym, że możemy dokonywać quick-save’ów w dowolnej chwili. Jednak nie musimy nerwowo trzymać palca nad klawiszem F5 w obawie, że za chwilę zginiemy, bo komputer bardzo często dokonuje automatycznych zapisów.

Na monotonię nie będziemy narzekać z kilku powodów. Przede wszystkim każdy z trzech zawartych w grze zakładów posiada własny klimat i styl. W pierwszym jeszcze dostrzegamy promienie słoneczne, ale już drugi znajduje się głęboko pod ziemią i wszystko spowija tutaj mrok. Można się zgodzić co do tego, że wszędzie przeważa brud i bardzo „ciężka” atmosfera. To drugie głównie dzięki tym wszystkim typom spod ciemnej gwiazdy, których jest tu zatrzęsienie. Ale najciekawszy jest fakt, że KAŻDA postać posiada inne personalia, wygląd oraz osobowość! Nie ma tu powtarzających się tekstur twarzy, gdyż każdego z NPC-ów zaprojektowano zupełnie od podstaw. Napotykamy na wielkich kafarów rodem z polskich siłowni i na mikrych staruszków, na białych i na murzynów, na chuderlawych ćpunów i na grubych żarłoków itd. Ponadto wszyscy w The Chronicles of Riddick: Escape From Butcher Bay nie zajmują non-stop ściśle ustalonego miejsca, tylko robią swoje. Jedni zajmują się jedzeniem, inni szwendają się po korytarzach, robiąc sobie co jakiś czas odpoczynek na jednej z ławek, jeszcze inni głośno dyskutują.

Rzut okiem na Butcher Bay z perspektywy więźnia.

Co się tyczy konwersacji, to bardzo często spotykamy grupki rozmawiających ze sobą więźniów. Ich debaty nie ograniczają się do wypowiadania w kółko krótkich sentencji, aby tylko wywrzeć na graczu wrażenie, że oni niby dyskutują, a tak naprawdę niczego ciekawego nie mówią. Gdy przystaniemy na chwilę obok takiej gawędzącej garstki, okazuje się, że możemy wysłuchać od nich kilku ciekawych rzeczy. A dysputa nie kończy się po minucie; NPC-e wyrażają swoje opinie przez kilka dobrych chwil. Pomimo że nasz bohater do zbytnio rozmownych nie należy, to i czasem też przyjdzie mu zapytać o to i owo. Zdarzają się nawet okazje, kiedy możemy wybrać, co chcemy naszemu rozmówcy powiedzieć, ale jest to możliwość bardzo w swej budowie uproszczona. Niekiedy któryś z NPC-ów poprosi nas o przysługę, oferując w zamian dodatkową forsę lub jakiś ciekawy przedmiot.

The Chronicles of Riddick: Escape From Butcher Bay nie są pozycją specjalnie długą. Ale nie zaliczam im tego jako wady, bo często denerwuje mnie w grach to, iż autorzy sztucznie wydłużają rozgrywkę, minimalnym kosztem dodając kolejne godziny zabawy, przez co staje się ona po jakimś tam czasie nudna. Tutaj jest przeciwnie – twórcy przygotowali rozgrywkę na około piętnaście godzin, ale wypełnili ją po brzegi akcją, klimatem, różnorodnością i prawdziwą przyjemność czerpie się z niej garściami.

Pojedynek mech kontra mech.

Grafika...

Nikt nie zaprzeczy, że żyjemy w czasach, kiedy nawet najciekawsza rozgrywka nie jest w stanie zapewnić grze sukcesu, gdyż większość graczy przywiązuje ogromną wagę do nowinek technicznych. Na szczęście panowie ze Starbreeze Studios postarali się nie tylko o wnętrze omawianego dzieła, ale również o jego oprawę. Silnik zastosowany w The Chronicles of Riddick: Escape From Butcher Bay to mocno usprawniony engine znany z wcześniejszego tytułu autorstwa tych samych ludzi – Enclave. Czerpie on garściami z dobrodziejstw technologii Pixel Shader i obfituje w multum efektów przygotowanych pod najnowsze karty graficzne.

Oczywiście pecetowy Riddick wygląda lepiej od xboksowego, a to przede wszystkim za sprawą polepszenia jakości tekstur, dopracowania szczegółów oraz podniesienia rozdzielczości ekranu. Jeśli konsolowe The Chronicles of Riddick: Escape From Butcher Bay wyglądały pięknie, to jak wyglądają te komputerowe?

No, posprzątałem już. Teraz mogę iść z kolegami bawić się w chowanego...

... robi wrażenie

Cudownie, powiadam Wam, cudownie! Zacznijmy od modeli postaci. Riddicka odtworzono z wielkim pietyzmem, ciężko odróżnić go od filmowego odpowiednika. Ale nie tylko on prezentuje się genialnie. Wspomniałem już, że wszyscy NPC-e zostali stworzeni od podstaw, bez kopiowania wyprodukowanych wcześniej elementów. Mogłoby się wydawać, że przez to niektóre postacie zostaną przez grafików zaniedbane. Nic bardziej mylnego. Każda osoba – nieważne, czy istotna dla przebiegu fabuły, czy nie – została wymodelowana w sposób niesamowicie szczegółowy i realistyczny. W połączeniu z cudownym cieniowaniem wygląda to wyśmienicie, po prostu palce lizać!

Równie pięknie wygląda otoczenie. Większość jego fragmentów została stworzona przy wykorzystaniu zaawansowanych technologii Poly-bumping’u i cieniowania oraz obdarowana wspomnianymi Shaderami. Efekt tego jest taki, że wszystko dookoła sprawia niesamowicie realistyczne wrażenie! Przede wszystkim ściany nabierają wypukłości i popisowo mienią się w świetle. Bardzo dobre wrażenie wywierają efektowne wybuchy, rozświetlające pobliskie otoczenie, a także krew, która rozbryzguje się po ścianach, gdy zadamy przeciwnikowi celny cios pięścią w twarz (ta na dodatek w czasie walki zmienia swój wygląd, zalewając się krwią i nieco się deformując). Z bossów wylewa się ona aż nadto, ale ogólnie wygląda to ekstra. :-) Nie sposób przyczepić się także do systemu odpowiedzialnego za fizykę. Otoczenie nie jest zbytnio interaktywne, ale jeśli już coś się rusza, to robi to realistycznie. Ciała wrogów padają na ziemię w rozmaitych pozycjach, wyginając kończyny w różne strony.

Strażnik po potraktowaniu paralizatorem. Zaraz będzie słychać wielkie „łubudu”.

Więzienne dźwięki

No, jeszcze brakowałoby udźwiękowienia na wysokim poziomie, co? Cóż, gwarantuję Wam, że strona dźwiękowa w The Chronicles of Riddick: Escape From Butcher Bay należy do światowej czołówki wśród gier komputerowych. Oczywiście pierwsze skrzypce gra tutaj Vin Diesel, który w swoją rolę wczuł się fantastycznie, wskutek czego słuchamy sentencji wypowiadanych z należytym chłodem i powagą, które wręcz biją od postaci Riddicka. Ale w grze mamy też inną gwiazdę – rapera Xzibita. Zagrał on wspominanego już w tej recenzji Abbota, szefa straży w Butcher Bay. Ani do niego, ani do pozostałych (już mniej znanych) aktorów nie sposób się przyczepić. Wszystkie głosy składają się na dużą część fenomenalnego klimatu The Chronicles of Riddick: Escape From Butcher Bay.

Muzyki nie ma zbyt wiele – słyszymy ją głównie w trakcie walk oraz podczas ważniejszych fragmentów rozgrywki. Ale jest wtedy czego słuchać, bo rytmy (przypominające ścieżkę dźwiękową z filmu Twierdza) naprawdę zagrzewają nas do walki, a te wolniejsze utwory nie dają o sobie za bardzo znać, umiejętnie wtapiając się w tło.

Minusy?

Tak podczas tej recenzji nawychwalałem grę, że aż mi niedobrze. „Nie no, ta gra musi mieć jakieś minusy, bugi...” – pomyślałem i zacząłem doszukiwać się w niej jakichś wad. No i nie znalazłem NICZEGO, co mogłoby w znaczący sposób popsuć przyjemność z grania. Są w The Chronicles of Riddick: Escape From Butcher Bay w sumie trzy rzeczy, które mogę w tym akapicie wymienić, ale muszę przyznać, że są to uwagi z kategorii tych „na siłę”. Opisana chwilę wcześniej oprawa graficzna jest piękna, ale ma ona swoje koszty w postaci wysokich wymagań sprzętowych. Procesor 2 GHz, 512 MB RAM oraz GeForce FX 5200 wystarczyły, aby w grę w miarę płynnie pograć, ale tylko w rozdzielczości 640x480. Natomiast czasochłonne dogrywanie kolejnych etapów wciąż dawało się we znaki. Niestety są one niewielkich rozmiarów, więc dość często musimy przechodzić z lokacji do lokacji. Jest to chyba największy minus, jaki można grze wytknąć. Największy, co nie znaczy, że duży.

Ja też chcę taki komputer!

No i trzeci minus, który niektórzy uznają za plus (między innymi ja), a mianowicie brak opcji multiplayer. Pecetowe The Chronicles of Riddick: Escape From Butcher Bay odziedziczyły po konsolowym tatusiu stricte singleplayer’owy charakter. Ale tak jak mówię – dla kogoś będzie to wada, a dla mnie nic nie znaczący brak.

Director’s Cut

Taki napis widnieje na pudełku z pecetową edycją The Chronicles of Riddick: Escape From Butcher Bay. Oznacza to, że poza samą grą otrzymujemy sporo dodatków dotyczących gry, Riddicka i uniwersum, w którym się akcja toczy. Są to różnego rodzaju szkice, obrazki i filmiki, które zdobywamy po znalezieniu porozrzucanych po wszystkich lokacjach paczek z papierosami. Dla przykładu dostajemy filmik z prequela omawianej pozycji, który ukazał się tylko na konsolach, a jest adaptacją wspomnianego już filmu. Chodzi mi o grę zatytułowaną Pitch Black. Świetny jest też tryb komentatorski („commentary”), który odblokowujemy wraz z przejściem gry. Za jego sprawą zaznajamiamy się z kulisami tworzenia tego cudownego tytułu. Dla wielbicieli Riddicka będą to dwie nie lada niespodzianki.

Tam jest napisane: „odsuń się”... Panie, uważaj pan!

FPP roku?

Nie powiem, czy FFP roku, przede wszystkim dlatego, że nie miałem czasu pograć dłużej w Half-Life’a 2, a jest to podobno świetna pozycja. Mogę tylko orzec, że The Chronicles of Riddick: Escape From Butcher Bay są jedną z najlepszych gier akcji, w jakie miałem okazję dotychczas zagrać. Przed premierą nie spodziewałem się takiego hitu (wiadomo, konwersja na podstawie filmu...), tymczasem panowie ze Starbreeze przyszykowali nam ogromną niespodziankę.

The Chronicles of Riddick: Escape From Butcher Bay są grą niemal pozbawioną wad, łączącą w sobie same wspaniałości. Tytuł ten posiada wciągającą fabułę, świetnie wykreowanego bohatera, rozgrywkę nie pozwalającą nawet na chwilę nudy, wzorowe połączenie elementów znanych z shooterów, sneakerów, bijatyk i cRPG-ów; fenomenalnie stworzoną atmosferę, oprawę graficzną wykonaną z wielką dbałością o szczegóły, a także dźwięk na najwyższym światowym poziomie. Jestem naprawdę pełen podziwu dla ludzi, którzy stworzyli tę grę. Myślę, że jest ona w stanie pokonać nawet tych najlepszych – Far Cry’a oraz Half-Life’a 2. Dlatego całym sercem polecam The Chronicles of Riddick: Escape From Butcher Bay wszystkim tym, którzy mają jeszcze trochę grosza przy duszy.

Jednocześnie zaznaczam, że jest to gra wyłącznie dla dorosłych odbiorców, a to za sprawą zawartego w grze słownictwa oraz brutalności o dużym natężeniu. Ale i tak wiem, że wielu młodocianych po ten tytuł sięgnie... :-)

Artur „Roland” Dąbrowski

PLUSY:

  • Riddick;
  • fabuła;
  • połączenie kilku gatunków;
  • klimat;
  • oprawa audiowizualna.

MINUSY:

  • długi czas ładowania się poziomów...
Oceny redaktorów, ekspertów oraz czytelników VIP ?

squaresofter Ekspert 15 lutego 2022

(XBOX) Tytuł opowiada o losach tytułowego bohatera, który zostaje osadzony w jednym z najgorszych więzień w przestrzeni kosmicznej. Bardzo dobrze zostały tu ukazane realia więzienne, gdzie przemoc, handel kontrabandą, czy bójki są na porządku dziennym. Łatwo tu skończyć z obita gębą, kosą w żebrach, a w najgorszym przypadku z kupą ołowiu w klatce piersiowej.
Naszym celem w grze jest wydostanie się z tego miejsca. Otwarta walka nie występuje tu zbyt często, więc szybko musimy oswoić się z mrokiem, aby efektywnie przekradać się między patrolami strażników.

9.0
The Chronicles of Riddick: Escape From Butcher Bay - recenzja gry
The Chronicles of Riddick: Escape From Butcher Bay - recenzja gry

Recenzja gry

Ucieczka z Przystani Rzeźnika to jedna z najmilszych niespodzianek roku 2004 dla posiadaczy Xboxa.

STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja w przygotowaniu. Gra, którą kocha się pomimo wad
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja w przygotowaniu. Gra, którą kocha się pomimo wad

Recenzja gry

Po latach oczekiwań STALKER 2: Heart of Chornobyl w końcu ponownie zaprasza do czarnobylskiej Zony. Ogrom i surowe piękno tego świata miażdży większość innych open worldów, ale sequel ugina się też pod ciężarem błędów i niedoróbek technicznych.

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!