autor: Przemysław Zamęcki
Konsolowy kryzys - recenzja gry Crysis
Jeżeli ktoś miał wątpliwości co do umiejętności speców z Cryteka, to właśnie powinny zostać one rozwiane. Konsolowcom przybyła kolejna świetna gra.
Prawie cztery lata minęły od premiery pierwszej części Crysisa w wersji na pecety. Wypasione pecety, jestem zmuszony przypomnieć, bo przecież nie każdy gracz mógł w tamtym czasie rozkoszować się wizualną rozpustą, jaką oferowała gra. Quasi-otwarty świat, niesamowicie wyglądająca dżungla, najwyższej jakości modele postaci i innych obiektów. Możliwości silnika CryEngine i smak artystyczny ekipy deweloperskiej stworzyły produkcję, która do dziś spokojnie może uchodzić za jedną z najładniejszych gier wszech czasów. O ile wciąż nie najładniejszą. Wymagania sprzętowe teoretycznie spowodowały, że gra nie trafiła na konsole, ale po kilkuletnim grzebaniu w kodzie magikom z Cryteka udała się w końcu i ta sztuczka.
W Crysysie wcielamy się w Nomada, jednego z członków oddziału specjalnego, wysłanego na pewną tropikalną wyspę w związku z zaginięciem grupy naukowców i pojawieniem się tam północnokoreańskiego wojska. Nasz śmiałek, podobnie jak i reszta ekipy, ubrany jest w specjalny nano-kombinezon, dający noszącemu go żołnierzowi dodatkowe umiejętności w postaci zwiększenia jego siły i szybkości, a także maskowania. Można ich używać jedynie przez określony czas, po czym trzeba chwilę poczekać, aż kombinezon się zregeneruje. Zasady jego działania są identycznie jak w pecetowej wersji gry, aczkolwiek na potrzeby konsol zmieniono sposób sterowania poszczególnymi mocami. Zamiast pojawiającego się na środku ekranu okręgu z menu, każdą z nich przypisano do oddzielnego przycisku na padzie (w przypadku Xboksa 360 są to odpowiednio RB, LB i wciśnięcie lewego analoga). Rozwiązanie to jest zarówno szybsze, jak i o wiele wygodniejsze niż w oryginale.
Nie ukrywam, że tuż po pierwszym uruchomieniu przeżyłem swego rodzaju szok. W scenie, w której Nomad znajduje się na rampie załadunkowej samolotu transportowego, a wokół niego zgromadzona jest pozostała część zespołu, mój Xbox 360 wygenerował grafikę, której nie powstydziłby się mocarny komputer. Ostre tekstury, świetnie wykonane postacie, płynna animacja. I nawet gdy po nieudanym desancie z pluskiem oceanu wylądowałem tuż obok wyspy, na której toczy się akcja gry, wciąż przecierałem oczy ze zdumienia. Panowała noc, blade światło księżyca przebijało się przez liście palm. Wokół mnie rozlegały się tajemnicze dźwięki. Prawdziwa magia, ale tu muszę wyznać, że już dawno zwyczajnie zakochałem się w pierwszej części, którą uważam pod niemal każdym względem za lepszą od sequela. Teraz to uczucie powróciło. Oczywiście chciałbym, aby trwało ono jak najdłużej, jednak zdawałem sobie sprawę, że to raczej niemożliwe. Absolutny zachwyt nad umiejętnościami autorów trwał mniej więcej do momentu, kiedy wzeszło słońce, a na horyzoncie zamajaczyła widoczna ze wzgórza pozostała część wyspy. Twardych danych nie da się oszukać, a że konsole obecnej generacji nie są raczej szczytem współczesnej techniki, to i rezultaty, jakie można na nich uzyskać (z niewielkimi wyjątkami), nie powodują zawrotów głowy.
Kiedy akcja gry toczy się w trakcie dnia, wyłażą na wierzch wszystkie mankamenty Crysisa. Słabe tekstury, bure i rozmyte do granic przyzwoitości. Przynajmniej w przypadku wszelkiego rodzaju obiektów, bo już same modele postaci wyglądają całkiem nieźle. Kiepskie wrażenie sprawia za to powierzchnia, poprzetykana najczęściej rzadziej lub gęściej poutykanymi bitmapami imitującymi trawę – niestety trochę w zbyt niskiej rozdzielczości.
Pomimo to wizualnie Crysis prezentuje się bardzo przyzwoicie i pokusiłbym się o stwierdzenie, że gra wygląda mniej więcej tak jak na średnich ustawieniach na PC z dodanymi efektami specjalnymi i lepszym, bardziej naturalnym oświetleniem. Tyle że w rozdzielczości 720p. Do tego wszystkiego przez większość czasu animacja jest płynna, choć oczywiście zdarzają się miejsca, gdzie może dostać nieco zadyszki. Chyba najbardziej rzuca się to w oczy w trakcie kierowania pojazdami, kiedy jednocześnie konsola musi doczytywać kolejne fragmenty terenu. Skoki nie są jednak specjalnie duże, choć oczywiście, jak ktoś uprze się wypatrywać dorysowujących się fragmentów roślinności, to raczej się nie zawiedzie.
Crysis stawia na dużą dowolność podejmowanych działań. Jest to widoczne w większym stopniu niż w sequelu, który moim zdaniem został zbyt zubożony z elementów stanowiących o sile marki. Co prawda nie jest tak, że cała wyspa stoi przed nami otworem. To nie gra sandboksowa. Są za to duże fragmenty mapy, po których możemy swobodnie się poruszać, często wykonując zadania poboczne. Do każdego problemu da się podejść na wiele sposobów. Jedni postawią na ciche wykańczanie wrogów, inni, korzystając z mocy kombinezonu, wkroczą na wrogi teren niczym Rambo. Z racji tego, że akcja ma miejsce w dużej części na obszarze otwartym, nie jesteśmy ograniczeni do ataku tylko z określonej strony. Mniej więcej w środku gry i pod jej koniec sytuacja ulega nieco zmianie, ale przez większość zabawy nikt nas do niczego nie zmusza. I to właśnie jest w tej grze piękne. Nie wolno również zapomnieć o możliwości konfiguracji broni – chodzi o różnego rodzaju celowniki, lunetki, latarki czy tłumiki. Graj tak, jak chcesz i jak potrafisz, oto naczelna zasada pierwszej części.
Zupełnie pominięto natomiast tryb multiplayer, co niektórzy mogą przyjąć z grymasem niezadowolenia. I słusznie, choć – szczerze mówiąc – firma zdecydowanie postawiła na wieloosobowe zmagania w Crysisie 2, z czym w menu „jedynki” wcale się nie kryje. Nie wiem, czy otwieranie nowych serwerów byłoby dla Cryteka opłacalne, a poza tym multi w pierwszej części nie cieszyło się chyba zbytnim powodzeniem.
Programiści niemieckiego studia udowodnili dwie rzeczy. Że na sześcioletnią konsolę da się zrobić grę, która niejednego dzisiejszego peceta stojącego w naszym domu przyprawiłaby o poważną zadyszkę. Oraz to, że prawdziwe jest powiedzenie: „Nigdy nie mów nigdy”.
Drogi konsolowcu, jeżeli do tej pory jakimś cudem nie grałeś w Crysisa na PC, nie wahaj się i zagraj na konsoli. Stracisz wcale nie tak dużo pod względem wizualnym, a w zamian otrzymasz fantastyczną rozrywkę, dającą dużą swobodę działania w podejmowaniu decyzji. Jedną z najlepszych strzelanin obecnych na rynku. Nie kupuj jej tylko w przypadku, gdy ponad planowanie i cierpliwość przedkładasz jatkę w typie Quake’a. W każdym innym to dobrze ulokowane parę groszy.
g40st
PLUSY:
- Crytek udowodnił, że chcieć to móc;
- konsolowcy otrzymali świetną grę i przyzwoity port;
- udane zmiany w sterowaniu.
MINUSY:
- rozgrywka nie zawsze jest idealnie płynna;
- kiepskie tekstury;
- brak multiplayera.