Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 14 listopada 2007, 13:28

autor: Jacek Hałas

Kane & Lynch: Dead Men - recenzja gry

Kane & Lynch: Dead Men wypadł poniżej oczekiwań. Widać, że autorzy w największym stopniu skupili się na przygotowaniu ciekawego duetu oraz wątku fabularnego.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Przygodami Kane’a i Lyncha zainteresowałem się już wtedy, gdy gra z ich udziałem została oficjalnie zapowiedziana, spodziewając się, że tytuł ten znajdzie sobie miejsce na mojej półce. Przeważnie nie obdarzam nowych serii tak dużym kredytem zaufania, ale do programistów z IO Interactive żywię sympatię, głównie za sprawą świetnej serii Hitman, ale także mniej popularnej strzelaniny Freedom Fighters. Kane & Lynch w założeniach miał łączyć w sobie najlepsze elementy poprzednich gier duńskiego producenta. Z Hitmana zaczerpnięto więc dojrzałe podejście do prezentowanej tematyki, a z Freedom Fighters ścisłą współpracę pomiędzy członkami niewielkiej, lecz zgranej drużyny. Czy takie wybuchowe połączenie jest idealne, czy może wypadałoby przyrównać je do eksplozji kupionej na straganie petardy? Niecierpliwi pewnie już teraz przeskoczą do podsumowania lub zerkną na wystawioną grze ocenę. Proponowałbym jednak zapoznać się z całą recenzją.

Nie dokonam rewolucyjnego odkrycia mówiąc, iż gry emanujące przemocą cieszą się w naszym środowisku dużą popularnością. Nikogo nie zdziwi więc to, że recenzowanej produkcji bliżej jest do takich tytułów jak Manhunt niż chociażby do wspomnianej już wcześniej strzelanki Freedom Fighters. Przyznana grze kategoria wiekowa 18+ nie wynika jednak z podjęcia przez autorów prymitywnych działań, ograniczających się do arcybrutalnych egzekucji czy dodania stosu przekleństw do każdego wypowiadanego zdania. Obrano tu nieco inną ścieżkę, oferując bardziej wyszukane rozwiązania. Gra koncentruje naszą uwagę głównie na postaci Kane’a. W przeszłości mężczyzna ten był członkiem organizacji o nazwie The 7, tracąc jednak zaufanie swoich pobratymców po nieudanej akcji w Wenezueli. Kane’a oskarżono o przyczynienie się do śmierci kilkunastu członków ugrupowania oraz o przywłaszczenie sobie pozyskanego łupu.

Szturm na pomieszczenie konferencyjne to jeden z najciekawszych momentów gry.

Fabuła gry nie koncentruje się jednak na wydarzeniach z przeszłości, choć jest w niej sporo ciekawych nawiązań. Dowiadujemy się między innymi o tragicznym wypadku z udziałem dwuletniego syna Kane’a, a także mamy okazję zapoznać się z listem pożegnalnym adresowanym do jego córki. Tytułowa postać aktualnie oczekuje na wykonanie kary śmierci. Właściwa zabawa rozpoczyna się w autobusie więziennym, który zostaje zaatakowany przez członków The 7. W rezultacie Kane wpada w ręce pragnących odzyskać skradziony łup byłych sojuszników. Wydawać by się mogło, iż nie ma już nic do stracenia, szczególnie że pogodził się ze swoim losem. Tak jednak nie jest, gdyż Kane dowiaduje się, iż członkowie The 7 przetrzymują bliskie mu osoby i nie zawahają się pozbawić ich życia. Równolegle poznajemy drugą główną postać gry, czyli Lyncha. On także czekał na karę śmierci, lecz podobieństwa w tym miejscu się właściwie kończą. Mężczyzna ten choruje na schizofrenię i staje się ofiarą częstych napadów agresji, niebezpiecznych nie tylko dla niego samego, ale i osób, które znajdą się w jego najbliższym otoczeniu. Głównym zadaniem Lyncha staje się obserwowanie poczynań Kane’a i wysyłanie członkom The 7 stosownych raportów na temat aktualnych postępów.

Nie chcąc zbytnio spoilerować, dodam jedynie, iż tylko początkowo wydarzenia układają się zgodnie z planem, albowiem z czasem elementy tej układanki zaczynają się rozpadać. Ukazanie całego procesu jest w moim przekonaniu jednym z najmocniejszych punktów gry. Kane jest w stanie zrobić absolutnie wszystko, żeby tylko ocalić swych bliskich, wiedząc, iż w wystarczającym już stopniu zrujnował im życie. Nie tylko nie zwraca więc uwagi na mordowane osoby, ale także posuwa się do bardziej radykalnych działań, wokół których zresztą przed premierą gry zrobiło się głośniej w prasie. Jedna z misji dotyczy bowiem zorganizowania brutalnego porwania. Doskonale ukazano także relacje zachodzące pomiędzy głównymi postaciami gry. Z oczywistych względów Kane i Lynch nie są osobami, z którymi można byłoby się zżyć – są to bezlitośni mordercy, dążący jedynie do wykonania odgórnie wyznaczonego celu. Ich perypetie obserwuje się jednak z dużym zainteresowaniem. Początkowo postaci te są wobec siebie bardzo nieufne i szczerze mówiąc niewiele się tu przez długi czas zmienia. Świetnie wypadły także niektóre dialogi, w szczególności te dotyczące niekontrolowanych wybuchów agresji w wykonaniu Lyncha. Jego choroba dość często staje się powodem zawalenia wykonywanych zleceń. Przykładowo, fachowo przeprowadzona akcja napadu na bank przybiera zupełnie nowy obrót, gdy Lynch wpada w szał i zaczyna zabijać znajdujących się wokół niego zakładników.

Można „przyklejać się” do napotykanych obiektów (np. ścian), ale mechanizm ten kiepsko się sprawuje.

Można by uznać, że przygody Kane’a i Lyncha stanowiłyby świetny materiał na kinową produkcję, tym bardziej iż sympatyków Człowieka z blizną, Gorączki, Kill Billa czy Rezerwowych psów nie brakuje. Jedno ze studiów filmowych wykupiło sobie już zresztą stosowne prawa. My jednak mamy do czynienia z grą komputerową i tu wszystko rządzi się nieco innymi prawami. O ile ogólne założenia fabuły czy sposób prezentacji tytułowych postaci zasługują na pochwałę, o tyle rozgrywka im nie dorównuje.

Zacznijmy jednak od zalet. Opowiedziana historia podzielona została na szesnaście rozdziałów. Nie są one równej długości, ale w jednej lokacji średnio spędza się 30 minut. Nie trzeba być orłem z matematyki, żeby wyliczyć, iż czas niezbędny do ukończenia gry oscyluje w okolicach ośmiu godzin. Jest to wynik do przyjęcia, ALE „Kane & Lynch” skrywa asa w rękawie. Wybierając klasyczny single player steruje się jedynie postacią Kane’a. Każdy poziom kampanii można też jednak rozegrać w trybie kooperacji. Drugi gracz przejmuje wtedy kontrolę nad Lynchem. Nie muszę chyba dodawać, w jak dużym stopniu wzmaga to przyjemność płynącą z rozwiązywania napotykanych problemów. Szkoda tylko, że jest to właściwie powtórka z single playera, gdyż akcje, w których główni bohaterowie rozdzielają się, można byłoby policzyć na palcach jednej ręki. Sporym urozmaiceniem jest za to obserwowanie i częściowe uczestniczenie w swego rodzaju wizjach, będących wytworem chorego mózgu Lyncha.

Przejdźmy teraz do mniej udanych elementów gry. Na zróżnicowanie misji nie można co prawda narzekać (etapy rozgrywają się między innymi w Los Angeles, Tokio czy Hawanie), ale wykonanie niektórych z nich nie do końca musi się podobać. Mnie denerwowało szczególnie to, że wiele istotnych akcji wykonywanych jest automatycznie. Do granic możliwości uproszczono między innymi wspinanie się na wyżej położone platformy czy badanie ich. Nie jest tu możliwa utrata równowagi czy runięcie w przepaść. To można jeszcze przeboleć – absolutnie niewybaczalnym błędem jest jednak ograniczenie walk wręcz do podbiegania do kolejnych wrogów i używania pojedynczego klawisza. Akcja taka zawsze kończy się sukcesem. Elementy skradankowe kuleją zresztą na całej linii. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jest to ten gatunek, ale od autorów Hitmana nie spodziewałem się takiej fuszerki. Przeciwnicy zdają się być ślepi i głusi, często stojąc tylko w ustalonym miejscu. Ponadto z racji posiadania dużej ilości amunicji wszystkich można zabijać.

Ładne widoczki nie są w stanie zatuszować liniowości rozgrywki.

Kane & Lynch jest tytułem nastawionym na akcję i to widać już od pierwszych minut gry. Wstęp do kampanii obejmuje między innymi zabarykadowanie się w jadłodajni, a następnie sukcesywne eliminowanie pojawiających się w okolicy funkcjonariuszy policji. W kolejnych etapach staje się to jeszcze bardziej zauważalne. Podoba mi się, że Kane i Lynch rzucają się w wir walki, w sytuacji gdy bohaterowie innych gier staraliby się przeczekać zagrożenie, czy rozejrzeć się za alternatywnym rozwiązaniem danego problemu. Zamiast uciec z banku zabija się więc stojących przed wejściem gliniarzy, a trafiając do Tokio przemieszcza głównymi ulicami, sukcesywnie neutralizując napotykane oddziały SWAT. Bardzo często działa się też w większych grupach lub obserwuje na ekranie wiele niezależnych postaci. Nie powinno to jednak zaskakiwać, szczególnie jeśli ma się jeszcze w pamięci najnowszą odsłonę serii Hitman. Po dotarciu do dyskoteki należy się więc przepychać pomiędzy zgromadzonymi na parkiecie cywilami. Z kolei badając kompleks więzienny pomaga się skazanym w przeprowadzeniu skutecznej ucieczki. Tego typu akcje każdemu powinny przypaść do gustu, choć nie zawsze jest tak ciekawie. Przeważnie bowiem ilość atrakcji uzależniona jest wyłącznie od własnej inicjatywy. Przemykając pomiędzy słupami i starannie eliminując kolejne cele nie można więc mówić o dużych emocjach towarzyszących rozgrywce. Zdecydowanie przydałyby się tu akcje skryptowane, niezależne od podejmowanych działań.

Niezależnie od tego, czy bawimy się w pojedynkę czy w kooperacji, pod swoją kontrolą niemal zawsze mamy kilku sojuszników. Postaciom tym możemy wydawać trzy różne polecenia – podążania za nami, atakowania zaznaczonego celu lub okupowania wybranego sektora mapy. O ile wykonywanie dwóch pierwszych rozkazów przebiega sprawnie, o tyle trzecia funkcja może przyprawić nas o niemały ból głowy. W zamierzeniach miało to zapewne symulować eksponowanie własnej, niezależnej od wydawanych rozkazów inteligencji. W trakcie gry jakiekolwiek próby wykazania inicjatywy ze strony SI kończą się jednak przekleństwami rzucanymi w stronę monitora. Zamiast ustawić się za dobrą zasłoną, nasi pomocnicy lubią się rozłazić, najczęściej narażając się na ostrzał. Rannego sojusznika można co prawda odratować zastrzykiem adrenaliny (dotyczy to też głównych bohaterów), ale z tego typu ułatwień nie da się korzystać w nieskończoność. Kiepsko wypadła także sztuczna inteligencja przeciwników. Ograniczają się oni zazwyczaj do stania w miejscu, okazjonalnie używając jedynie granatów łzawiących, które w łatwy sposób możemy odesłać do właściciela. Nie wygląda to też lepiej przy próbach podjęcia szturmu na nasze pozycje. Tyle chociaż dobrze, że wrogowie są w stanie używać zasłon. W przeciwnym przypadku można byłoby już mówić o prawdziwej rzezi niewiniątek.

Misja rozgrywana w dyskotece w największym stopniu zdaje się przypominać ostatnią odsłonę Hitmana.

Kane & Lynch zawiera pełnoprawny tryb wieloosobowy, choć nie jest on w stanie zastąpić głównej kampanii. Zasady multiplayera prezentują się jednak dość ciekawie. Zabawę rozpoczynamy w jednej drużynie, składającej się maksymalnie z ośmiu osób. Przystępujemy następnie do napadu (np. na bank czy sklep z biżuterią), starając się zebrać możliwie jak największy łup. Równolegle eliminujemy broniących dostępu do drogocennych obiektów wartowników. Jeśli wszyscy zdecydują się bawić fair, docierają do jednej z dostępnych stref ewakuacji, dzieląc się po równo zdobytą gotówką. Odnoszę jednak wrażenie, że do takich sytuacji nie będzie zbyt często dochodziło. Cała frajda opiera się na zdradzeniu pozostałych uczestników napadu, ale w odpowiednim momencie. Zdrajca nie dzieli się z nikim łupem, ale nie ma też łatwego życia. Osoba taka automatycznie jest oznaczana, a za zabicie zdrajcy przewidziano wysoką premię. Należy więc obrać odpowiednią taktykę, tak aby zgarnąć jak najwięcej, ale jednocześnie przeżyć.

Możliwości jest tu sporo, lecz jak zwykle dużo będzie zależało od inwencji biorących udział w zabawie. Nie wiem jak Wy, ale ja nie chciałbym, żeby każda runda sprowadzała się do bezmyślnej eksterminacji i to już w początkowej fazie rozgrywki. Przewidziano tu jeszcze dodatkowy bonus. Zabity gracz odradza się na mapie, ale już jako funkcjonariusz policji. Osoba taka zajmuje się eliminacją ocalałych uczestników napadu, tym razem mając w perspektywie mniejsze zyski (10% łupu). Śmierć w roli policjanta oznacza już niestety konieczność odczekania do końca rundy. Te jednak nie trwają zbyt długo – przeważnie kilka minut. Właściwie jedyną bolączką multiplayera jest bardzo niewielka liczba map, na których mogą być rozgrywane walki. W finalnym produkcie zawarto jedynie cztery plansze, a na dodatek wzorowane są one na lokacjach z single playera. Kolejne mapy mają być oferowane dopiero w formie płatnych dodatków.

Skazani na śmierć. :-)

Wiele osób może upierać się przy tym, że w takich grach jak Kane & Lynch grafika odgrywa drugorzędną rolę i nie przesądza o podjęciu decyzji zakupu. Nie zmienia to jednak faktu, iż wyraźnie odstaje ona jakościowo od aktualnych liderów gatunku. W szczególności widać to na przykładzie niektórych lokacji. Zdarzają się tu co prawda prawdziwe perełki, jak chociażby wspomniana już wcześniej dyskoteka czy wieżowiec w Tokio, aczkolwiek przeważnie należy przemieszczać się po nieciekawie zaprojektowanych lokacjach. Brakuje tu przede wszystkim drobnych smaczków, dzięki którym z zainteresowaniem zaglądałoby się w każdy zakątek mapy. Na osłabienie wrażeń płynących z zabawy niebanalny wpływ ma też liniowość rozgrywki. W niektórych misjach, jak chociażby podczas eksploracji dżungli, staje się to bardzo uciążliwe. Nie tylko nie można badać mijanych po drodze budynków, korytarzy i uliczek, ale zastosowano nawet sztuczne blokady, zawracające sterowaną postać, jeśli ta oddali się zbytnio od aktualnego celu misji.

Kuleje także model fizyczny. Denerwuje to, że pomimo najwyższej kategorii wiekowej ciała przeciwników wykazują nienaturalną odporność na okaleczanie. Ragdoll zresztą nienajlepiej funkcjonuje, strasząc napotykanymi tu i ówdzie „rozkraczonymi” ciałami zabitych osób. Jest też jednak na szczęście co chwalić. Doskonale wykonano modele głównych postaci. Mowa tu zarówno o ich animacji, jak i o wyglądzie twarzy i ubrań. W pewnym stopniu można też niszczyć otoczenie, choć nie przebiega to w tak widowiskowy sposób, jak chociażby w Strangleholdzie. Jeśli zaś chodzi o warstwę dźwiękową, zwróciłbym tu uwagę głównie na wyśmienite dialogi pomiędzy głównymi postaciami gry. Muzyka jest w porządku, ale bez rewelacji. To samo można powiedzieć o odgłosach dobiegających z otoczenia.

Kane & Lynch: Dead Men wypadł zdecydowanie poniżej moich oczekiwań. Wyraźnie widać, że autorzy w największym stopniu skupili się na przygotowaniu ciekawego duetu oraz wątku fabularnego. Zdecydowanie zabrakło natomiast czasu lub możliwości na dopracowanie samej rozgrywki. Można mówić o zmarnowanym potencjale. Wyśmienity pomysł w znacznym stopniu zniszczony został przez ledwie trochę ponadprzeciętny gameplay. To dobra gra, ale daleki jestem od wygłaszania peanów na jej cześć. Liczę na lepszy sequel.

Jacek „Stranger” Hałas

PLUSY:

  • świetnie wykreowane główne postaci opowieści;
  • interesujący i obfitujący w kilka fajnych zwrotów akcji wątek fabularny;
  • solidny single player, na dodatek z opcją zabawy w kooperacji;
  • zaskakująco dobry, choć drugoplanowy multiplayer.

MINUSY:

  • rozgrywka przez znaczną część czasu niczym szczególnym nie zaskakuje;
  • zbytnie uproszczenie elementów gry (walka wręcz, wspinanie się na wyższe platformy itp.);
  • kiepska SI pomocników i większości przeciwników;
  • liniowość rozgrywki, co przekłada się też na kiepską konstrukcję większości poziomów.

Jacek Hałas

Jacek Hałas

Z GRYOnline.pl współpracuje od czasów „prehistorycznych”, skupiając się na opracowywaniu poradników do gier dużych i gigantycznych, choć okazjonalnie zdarzają się i te mniejsze. Oprócz ponad 200 poradników, w swoim dorobku autorskim ma między innymi recenzje, zapowiedzi oraz teksty publicystyczne. Prywatnie jest graczem niemal wyłącznie konsolowym, najchętniej grywającym w przygodowe gry akcji (najlepiej z dużym naciskiem na ciekawą fabułę), wyścigi i horrory. Ceni również skradanki i taktyczne turówki w stylu XCOM. Gra dużo, nie tylko w pracy, ale także poza nią, polując – w granicach rozsądku i wolnego czasu – na trofea i platyny. Poza grami lubi wycieczki rowerowe, a także dobrą książkę (szczególnie autorstwa Stephena Kinga) oraz seriale (z klasyki najbardziej Gwiezdne Wrota, Rodzinę Soprano i Supernatural).

więcej

Oceny redaktorów, ekspertów oraz czytelników VIP ?

kALWa888 Ekspert 22 kwietnia 2022

(PS3) Oczko wyżej za świetnie napisanych protagonistów i fabułę. Reszta trochę niedomaga, choć graficznie prezentuje się dobrze. Przeszkadza jednak nieco toporne strzelanie, choć nie jest na tyle źle, żeby szczególnie narzekać. Większym problemem jest inteligencja sztuczna, bo towarzysze potrafią wbiec w sam środek akcji, by następnie czekać na ratunek. No ale dla tych popaprańców i emocjonujących akcji warto zagrać. To prawie jak "Heat The Game"!

7.0
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości

Recenzja gry

Indiana Jones i Wielki Krąg zabierze Was na epicką wyprawę po trzech kontynentach, dobrym fanserwisie, wielu błędach i kilku niedopracowanych mechanikach. Zapnijcie pasy, bo nachodzą turbulencje.

STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad

Recenzja gry

Po latach oczekiwań STALKER 2: Heart of Chornobyl w końcu ponownie zaprasza do czarnobylskiej Zony. Ogrom i surowe piękno tego świata miażdży większość innych open worldów, ale sequel ugina się też pod ciężarem błędów i niedoróbek technicznych.

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!