autor: Bolesław Wójtowicz
Jekyll & Hyde (2001) - recenzja gry
Jekyll & Hyde to kolejna po The Devil Inside i Hellboy pozycja, z promowanej przez firmę Cryo serii gier-thillerów.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
„Czasem lepiej podróżować z nadzieją, niż przybyć do celu ” - R.L. Stevenson
Jestem leniem. Niestety, z ogromnym żalem muszę się do tego przyznać, ale to fakt i nie ma tego co ukrywać. Zmuszenie mnie bym zabrał się do pisania wymaga sporo wysiłku i czasami podziwiam redakcję, że jeszcze zupełnie nie straciła do mnie cierpliwości. Owszem, kiedy im już to się uda i przy wtórze narzekania i pojękiwania zasiądę przed klawiaturą, staram się wykonać powierzone mi zadanie jak najlepiej i oczywiście jak najszybciej potrafię, by oddać tekst i znów na jakiś czas mieć spokój. Zdarzają się jednak takie chwile, że w odmętach sieci pojawia się jakaś informacja o nowej grze, która wyrywa nawet mnie z mojego błogostanu... Wówczas zaczynam nieśmiałe podchody, wredne knowania albo wiercenie dziury w brzuchu (w zależności od potrzeb), aż upewnię się, że ja i tylko ja stanę się tym szczęśliwcem, któremu dane będzie zająć się nową grą. Najczęściej moje podchody kończą się powodzeniem i już po pewnym czasie mogę rozrywać folię na pudełku zawierającym obiekt mojego zainteresowania. Przeważnie znikam potem na kilka dni, nie odrywając się od monitora, rozkoszując fabułą gry, rozwiązując zagadki, ewentualnie walcząc z wirtualnymi wrogami. Przeważnie...
Ponieważ, jak to już ktoś mądry powiedział, życie jest ciężkie, zdarzają się takie chwile, na całe szczęście bardzo rzadko, że mój pierwszy kontakt z grą jest również ostatnim. Zawiedziony, rozczarowany i zły na cały świat, chowam się przed wszystkimi, nie odbieram poczty i telefonów, byle tylko nie zostać zmuszonym do dalszego grania. Przez jakiś czas nawet mi się to udaje, ale gdy od Krakowa nadciągają czarne chmury i słychać groźne pomruki, wracam przed monitor. A wówczas dyszę żądzą zemsty... Zemsty za moje zawiedzione nadzieje, za rozczarowania i za mój zmarnowany czas, który muszę poświęcić na coś, co jest tego całkowicie niewarte. A przede wszystkim, w tym konkretnym przypadku, za autora, którego cenię i szanuję, a którego pamięć znieważono w sposób wręcz okrutny...
Robert Louis Stevenson, to pisarz znany zdecydowanej większości czytelników, szczególnie tym, którzy ponad wszystko cenią literaturę przygodową. Sam będąc kiepskiego zdrowia, trawiony gruźlicą, nie pozwolił się przykuć do łóżka, ale podróżował po całym świecie, by na koniec osiąść na Wyspach Samoa. Był już wówczas sławnym pisarzem, a jego “Wyspa Skarbów” sprzedawała się znakomicie. Dwa lata wcześniej, zanim oddał się beztroskiemu wypoczynkowi na tych rajskich wyspach, drukiem ukazała się powieść, znakomicie wplatająca się w modny w tamtych czasach gatunek horroru, pod tytułem “Dziwna historia Dra Jekylla i Mra Hyde’a”. W sposób wręcz mistrzowski połączył w niej alegorię o dwoistości ludzkiej natury z freudowskimi teoriami dotyczącymi naszych żądz i nieświadomych popędów. Od tamtego czasu, każdy, kto miał okazję zapoznać się z opowieścią o szanowanym doktorze, który podczas tajemniczych eksperymentów powołuje do życia demona, będącego odbiciem mrocznej strony jego psychiki, a który po pewnym czasie zaczyna dominować nad swoim stwórcą, mógł przyznać, że człowiek powinien bać się nie tego, co skrywa noc, ale tego, co kryje się w mrokach naszej własnej, ludzkiej duszy... To wspaniała powieść, trudno więc dziwić się, że wielokrotnie była interpretowana przez chyba każdą z muz. Przenoszono ją na deski teatru, filmu, pisano słuchowiska radiowe... Kiedy więc pojawiły się informacje, że w oparciu o dzieło Stevensona ma powstać gra komputerowa, zadrżałem z pożądania. Muszę ją mieć...
Niestety, im więcej informacji o tej produkcji udawało mi się zdobyć, tym więcej pojawiało się wątpliwości. Pierwszym zimnym okładem na moją rozgrzaną głowę była wiadomość, że wydawcą gry ma być firma “Cryo”, która to w ostatnim czasie zawiodła moje zaufanie wielokrotnie, wydając gry marne, niedopracowane, a co najgorsze kropka w kropkę takie same, zawierające te same błędy i niedoróbki. Pojawiające się obrazki z gry też jakoś nie zrobiły na mnie wrażenia, ale to akurat spuściłem na karb wersji wstępnej, nad którą, jak mniemałem, ciągle pracują ludzie odpowiedzialni za efekt końcowy. Postanowiłem poczekać na zakończenie prac, nie uprzedzać się zawczasu, dać “Cryo” jeszcze jedną szansę. Czekałem więc niecierpliwie...
I nadeszła ta chwila, że rozpakowałem pudełko, zainstalowałem grę, zacząłem grać, a potem... A potem wściekły kląłem na czym świat stoi. Jak można... Jak można wydać coś takiego, jak można żądać jakichkolwiek pieniędzy za takie, takie... takie coś.... Wiem, na tym stwierdzeniu mógłbym spokojnie zakończyć ten tekst i usunąć, wymazać z pamięci cokolwiek, co wiąże się z tym... tym... produktem. I tak zapewne stałoby się, gdyby nie fakt, że przyzwoitość wymaga ode mnie, bym pokrótce przynajmniej uzasadnił tak ostry osąd i napisał o jednym, jedynym elemencie tej... gry, który stoi na w miarę przyzwoitym poziomie. Zacznijmy więc... oczywiście od fabuły.
W roku pańskim 1890 dr Henry Jekyll dawno już zaprzestał eksperymentowania z właściwościami ludzkiej duszy, zajmując się ordynowaniem w londyńskim szpitalu psychiatrycznym. Pewnego dnia przybywa do niego wraz ze swoją córką Laurie, którą pozostawia pod opieką pielęgniarki, by samemu zająć się pracą w laboratorium. W pewnej chwili do gabinetu doktora wpada przerażona pielęgniarka i łamiącym się głosem opowiada, że Laurie została porwana przez niejakiego Burnwella, który na dodatek wypuścił z cel wszystkich pacjentów. Dzielnemu doktorowi nie pozostaje nic innego jak wziąć inicjatywę we własne ręce i wyruszyć na poszukiwania córki. Zainteresowanym (są tacy?) zdradzę jeszcze, że rzeczony Burnwell, w zamian za życie córki, zażąda od Jekylla, by ten obudził uśpionego w nim samym Hyde’a. W jakim celu? Ciekawych, o ile tacy się znajdą, odsyłam do gry... W każdym razie, jak to subtelnie ujęto w instrukcji “...doktor ponownie uczestniczy w pojedynku pomiędzy Dobrem a Złem”. Jak widać, fabuła gry niezbyt wiele ma wspólnego z książkowym oryginałem. A szkoda...
Pierwszą rzeczą, która zapewne rzuci nam się w oczy jest paskudna, przynajmniej jak na mój niezbyt wybredny gust, grafika. Wstrętne, pastelowe, utrzymane w ponurej tonacji, wyraźnie celowo przerysowane tła na których przesuwają się karykaturalne, kwadratowe i sztywne postaci bohaterów powodują, że gra mimowolnie odrzuca od monitora. I cóż z tego, że od czasu do czasu pojawi się jakaś ciekawsza lokacja (kościelne witraże), ładniej wykonana, z większą paletą barw, gdy prawie natychmiast pozytywne wrażenie zostanie w naszej pamięci zatarte, gdy naszym oczom ukaże się inna, ohydna, rozmazana tekstura. Jeśli zaś mowa o postaciach, to wystarczy spojrzeć na koszmarną pielęgniarkę, której opiece nie powierzyłbym nawet teściowej, a co dopiero ukochanego dziecka czy też na doktora o mongoidalnej twarzy (i nie mam tu na myśli potomków Czyngis-Chana), że z litości o reszcie głównych postaci nie wspomnę, by przyznać mi rację. Powie ktoś: ale przecież autorzy celowo tak zaprojektowali te postacie, karykaturalnie przerysowując ich sylwetki, celowo mrocznie narysowali tła, chcąc zapewne podkreślić nastrój grozy. Owszem, to prawda, ale moim zdaniem zdecydowanie przesadzili w swoich staraniach i wyszło im coś, na co patrzeć się nie da...
W grach z gatunku TPP, a do takiego należy “Jekyll & Hyde” bardzo ważną, o ile nie najważniejszą, rzeczą jest dobra praca kamery. Niejedną już grę położył ten właśnie, drobny zdawałoby się, szczegół. Niestety, ale podobnie rzecz się ma w przypadku omawianego... produktu panów z “In Utero”. Wędrując z dr Jekyllem i jego drugim ja po zakamarkach szpitala, zaułkach Londynu, cmentarnych labiryntach, przemykając w mętnym oświetleniu kościelnych witraży, uciekając przed ludzkim wzrokiem w ciemnościach stacji kolejowej czy doków, ważne jest, by kamera stale śledziła naszego bohatera, czuwając nad jego bezpieczeństwem.
Cóż z tego, że mogę podziwiać oblicze Hyde’a, skoro w tym czasie przegapię nadciągające zagrożenie ze strony jakiegoś opętanego pacjenta, czy też innego wampira. Wielokrotnie wściekałem się gdy mój bohater wchodził za drzwi czy też za róg budynku, podczas gdy kamera uparcie tkwiła w innym miejscu pokazując złażącą ze ścian tapetę lub ścianę krypty. Owszem, otrzymałem możliwość spojrzenia na świat oczami Jekylla, ale wówczas obroty głową mogłem wykonywać w bardzo ograniczonym zakresie i jeśli wróg zaczaił się za moimi plecami, nie było już dla mnie ratunku. Że niby autorzy przypisali jednemu z klawiszy możliwość sterowania kamerą? Jasne, tylko ta funkcja powinna jeszcze działać...
Z taką, a nie inną pracą kamer wiąże się także sterowanie naszym bohaterem. Mając doświadczenie z poprzednich produktów “Cryo”, szczególną uwagę zwróciłem na ten właśnie element gry. I niestety, nie zawiodłem się na swoich przeczuciach. Toż to prawdziwy koszmar! Tak się po prostu nie da grać! Do wyznaczania kierunków w którym ma udać się nasza postać używamy tylko i wyłącznie klawiatury. I jak zapewne domyślacie się powoduje to całe mnóstwo kłopotów. Bohater, którego poczynaniami w danej chwili kierujemy, ma chyba jakieś takie właściwości, które sprawiają, że zbyt często idzie nie tam, gdzie akurat go skierowaliśmy, wpada na różnego rodzaju elementy wyposażenia, zacina się w nieciekawych miejscach, a nawet wtapia się w ściany czy też belki. Najbardziej rozbawiło mnie, gdy Jekyll zawisł pod sufitem, zlewając się z belką stropową, z której wystawały tylko machające bezwładnie odnóża. Często właził również w miejsca z których wyjść potem nie sposób i pomagała jedynie funkcja “wczytaj”. Wykonywanie wszelkiego rodzaju skoków, podskoków, wspinanie się na przedmioty, to wierzcie mi, droga przez mękę. Wymierzanie idealne miejsc w których należy się ustawić, wielokrotne próby podczas których bohater traci cenne zdrowie... Ech, po prostu szkoda słów... Styl “Cryo”... i wszystko jasne...
Aby was nie znudzić przy ewentualnym czytaniu tego i tak już zdecydowanie przydługiego tekstu, pominę narzekania na niewygodny sposób korzystania z przedmiotów znajdujących się w schowku, którego obsługi, nawet z pomocą instrukcji, nie ma szans by się nauczyć. Nie będę dłużej rozwodził się także nad oprawą dźwiękową, która, o dziwo, chociaż nie zachwyca, stoi na zdecydowanie wyższym poziomie od pozostałych elementów tej... gry. Nastroju grozy może i ona nie zbuduje, ale przynajmniej nie przeszkadza...
Warto natomiast parę słów powiedzieć o polskiej wersji językowej, gdyż jest to według mnie jedyna rzecz związana z tą produkcją, którą z czystym sumieniem mogę uznać za naprawdę rzetelnie wykonaną. Osoby odpowiedzialne za przystosowanie gry do wersji zrozumiałej dla polskiego gracza wykonały swoja pracę o niebo lepiej niż sami jej autorzy.
Bardzo dobrze moim zdaniem zostali dobrani aktorzy do zleconych im ról, swoje kwestie wypowiadają ze sporym zaangażowaniem, co niestety nie jest jeszcze standardem wśród polskich lokalizatorów. Oczywiście nie obyło się bez kilku wpadek, ale są one raczej drobne i na tle całości, nie zacierają dobrego wrażenia jakie można odnieść słuchając rodzimej wersji językowej.
W porządku, wystarczy, mam już serdecznie dość. Jedyne czego teraz pragnę, to odinstalować ten program i raz na zawsze o nim zapomnieć. Już nie pamiętam kiedy ostatni raz tak bardzo zawiodłem się na jakiejś grze. Przecież w oparciu o dzieło R.L. Stevensona można było zrobić naprawdę rewelacyjną grę przygodową, a nie jakąś kretyńską, konsolową zręcznościówkę... Można było... Ale trzeba było chcieć...
Jeśli ktoś, kto uzna, że w swoich ocenach produktu “Cryo” przesadziłem i wyciągnąłem zbyt daleko idące wnioski, i zdecyduje się wydać te kilkadziesiąt złotych na to coś, zwane “Jekyll & Hyde”, niech potem ma pretensje tylko i wyłącznie do siebie samego. Ja ostrzegałem...
VOID