Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 4 lutego 2004, 11:00

autor: Jacek Hałas

IndyCar Series - recenzja gry

Gra poruszająca temat słynnych amerykańskich wyścigów Indy Car, zrealizowana w firmie Codemasters, znanej ze stworzenia takich samochodowych przebojów jak Colin McRae Rally, TOCA i jeszcze wielu innych.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

O ile do popularnych amerykańskich sportów wielu Europejczyków zdołało się przekonać to zdecydowanie nie można tego powiedzieć o tamtejszych sportach motorowych. W dalszym ciągu my, mieszkańcy starego kontynentu, zbytnio się nimi nie pasjonujemy. Nie bedę oczywiście próbował dociekać dlaczego tak się dzieje. Jednego można być natomiast pewnym: gry, które na nich bazują na pewno się w Europie dobrze nie sprzedadzą. Producenci jednak nie rezygnują i co jakiś czas zasypują nas coraz nowszymi tytułami. Zdecydowany prym na PeCetach wiedzie seria NASCAR. Opisywana Formuła Indy pod wieloma względami jest do niej zbliżona. Bolidy ścigają się wyłącznie po owalnych torach (inaczej jest z bliźniaczą serią CART), bardzo często nawet na tych samych. Prędkości, które osiągają są porównywalne. Dziwi mnie więc to, że od czasu słynnego Papyrusowego „IndyCar Racing” nie ukazała się żadna dobra gra, która przybliżałaby realia tego sportu. Teraz uległo to zmianie. Może i nie mamy do czynienia z racerem idealnym, ale myślę, że powinien on zainteresować miłośników wspomnianej serii.

„IndyCar Series”, jak na grę wydaną przez jednego z gigantów elektronicznej rozgrywki przystało, szczyci się oficjalną licencją amerykańskiej ligi IndyCar (dokładnie jest to IRL - Indy Racing League). Szkoda tylko, że wspomniana licencja obejmuje sezon 2002 a nie obecny. Przeciętny miłośnik ścigałek nawet tego nie zauważy, nie zmienia to jednak faktu, iż dane są trochę nieaktualne. Zmartwieni będą więc Ci, którzy chcieliby startować „na bieżąco”. Zakupienie licencji zaowocało oczywiście obecnością wszystkich kierowców, teamów, sponsorów oraz torów. Na tym jednak autorzy nie poprzestali. Z racji tego, iż w Ameryce popularne są talie kart okolicznościowych, np. z podobniznami słynnych ścigantów to nie mogło ich zabraknąć w samej grze. Nie myślcie jednak, że tak łatwo można wszystko poodkrywać. Kolejne karty zdobywa się w miarę postępów w mistrzostwach. Przeważnie otrzymuje się je za zdobycie pole position, osiągnięcie najlepszego czasu w trakcie wyścigu, wygranie imprezy czy całego pucharu. Podzielono je na kilka grup (złote, srebrne, brązowe). Aby otrzymać te najlepsze należy wygrywać mając ustawiony maksymalny poziom realizmu.

Niewątpliwym atutem gry Codemasters jest to, iż w równej mierze zadowoli ona totalnych żółtodzióbów, którzy nie mają żadnych doświadczeń z podobnymi Formułami, jak i graczy średnio zaawansowanych. Specjalnie nie wspomniałem nic o totalnych hardcore’owcach. Oni nie znajdą tu dla siebie zbyt wiele. Nawet na maksymalnych ustawieniach można spokojnie pojeździć nie obawiając się o to, że każdy zakręt może być tym ostatnim a bolid musi być dopracowany w najdrobniejszych szczegółach. Jeśli ma się tylko dobrą komputerową kierownicę i trochę doświadczenia na tym polu to dość szybko można zacząć wygrywać a przynajmniej utrzymywać się w czołówce. Oczywiście Ci, którzy nie radzą sobie zbyt dobrze z takimi grami nie powinni zbytnio narzekać. Przede wszystkim, można załączyć kilku asystentów, którzy pomagają na przykład w hamowaniu, wchodzeniu w zakręt czy ułatwiają utrzymać bolid w tunelu aerodynamicznym wytwarzanym przez jadącego z przodu zawodnika. Gdyby tego było jeszcze za mało można zrezygnować z uszkodzeń oraz zignorować oficjalny system przepisów. Warto zaznaczyć, iż jest ich całkiem sporo. Zawodnicy nie mają tu takiej swobody jak ich koledzy z Formuły 1. Ukaranym można być za wiele rzeczy, m.in. przekroczenie linii przy wyjeżdżaniu z boksu, wyprzedzenie bolidu przy lotnym starcie czy po prostu nieostrożną jazdę. Bardzo często zdarza się też tak, że po wyjątkowo widowiskowej kraksie kierowcy muszą wykonać kilkanaście okrążeń za tzw. safety-carem zanim wszystko zostanie uprzątnięte. Miłośników ostrej jazdy takie momenty mogą solidnie zirytować.

Autorzy „IndyCar Series” udostępnili kilka całkiem ciekawych trybów. Na początek radzę zapoznać się ze szkółką jazdy. Bardzo szybko można się tu nauczyć podstaw prowadzenia bolidu. Kolejne wykłady prezentują jak zachowywać się w zakrętach, kiedy i w jaki sposób wyprzedzać, co robić na łukach o różnym nachyleniu względem toru czy jakich błędów nie popełniać w boksie (każda czynność zajmuje kilka cennych sekund). Dodatkowo uczą one podstaw taktyki. Warto się na przykład dowiedzieć, że kraksa na torze jest świetnym momentem do zjechania do boksu. Nie straci się wtedy zbyt wiele, bo na torze znajdzie się safety-car, który spowalnia pozostałe bolidy. Ci, którzy orientują się już jak jeździć, aby nie wypaść na pierwszym zakręcie mogą rzucić się w wir zabawy decydując się na tryb Quick Race lub rozpocząć pojedynczy sezon. W tym drugim przypadku wybiera się kierowcę, w skórze którego chce się jeździć lub tworzy zupełnie nowego. Gra zezwala również na ustalenie poziomu trudności (obecność reguł IndyCar oraz uszkodzeń) i liczby okrążeń. Warto zaznaczyć, iż w rzeczywistości wyścigi te są niezwykle męczące. Dzieje się tak dlatego, że są one zdecydowanie dłuższe od tych z Formuły 1. Kierowcy niejednokrotnie przejeżdżają po kilkaset okrążeń. Dodam tylko, że pokonuje się tu je znacznie szybciej (średnio w 15-30 sekund) tak więc nie należy się bać tych liczb :-) Co więcej, możliwe jest zapisywanie stanu gry w trakcie zawodów. Aby tego dokonać należy zjechać do boksu i wybrać odpowiednią opcję. Ostatni z dostępnych trybów nazywa się Indianapolis 500 i pozwala na rozegranie najbardziej znanego wyścigu sezonu. Nie jest to jednak żadna rewelacja, bo ta sama impreza dostępna jest w Quick Race.

Jako że sezon IndyCar składa się z piętnastu wyścigów to tyle samo torów pojawiło się w grze. Miłośnicy Formuły 1 początkowo mogą być ich wyglądem zdziwieni. Okazuje się bowiem, że wszystkie, bez wyjątku, są owalne. Tylko na kilku z nich doszukałem się paru „wybryków”, np. w postaci ostrzejszych zakrętów, które wymagają solidnego hamowania. Można się jednak do tego przyzwyczaić. Mnie osobiście równie dobrze jeździ się na torach krętych, jak i takich POZORNIE nieskomplikowanych. Wyraz pozornie zaznaczyłem nie bez powodu. Nie myślcie sobie, że gracz musi tylko wyjechać na tor i przez cały czas trzymać lewy kursor! Nawet na najniższym poziomie trudności należy nauczyć się odpowiedniego wchodzenia w zakręty. Moment ten trzeba sobie dobrze wymierzyć. Bolid nie może za bardzo wypaść na zewnętrzną, bo zderzy się z barierką. Zapewniam, że na samym początku o taki wypadek jest niezwykle łatwo. Potrzeba czasu, aby opanować taki manewr. Niedoświadczony gracz o zderzeniu z bandą „dowiaduje się” dopiero wtedy gdy jest ono już nieuniknione. Nie można również zbytnio ścinać zakrętów ponieważ te nachylone są do reszty toru pod niemałym kątem. W najlepszym przypadku chwilowo straci się kontrolę nad bolidem a w najgorszym wykona efektowny piruet doprowadzając tym samym do kraksy. Niezwykle istotne jest również to, aby umiejętnie obchodzić się z przeciwnikami. Trzeba dobrze sobie wymierzyć moment do rozpoczęcia ataku. Jedna pomyłka i razem lądujecie na bocznej bandzie. Niewątpliwą wadą serii IndyCar na co akurat twórcy gry nie mieli zbyt dużego wpływu jest natomiast to, iż startujące bolidy są identyczne pod względem technicznym. Ich konstrukcje oparto na tym samym zawieszeniu. Różnice w budowie silników są minimalne. To nie to samo co Formuła 1 gdzie Ferrari, McLareny i Williamsy od Minardi czy Jaguarów dzieli dosłowna przepaść. Jedyną szansą dla teamów są więc indywidualne ustawienia do każdego wyścigu. To one najczęściej decydują o tym kto zostanie zwycięzcą danej imprezy. Niestety, z racji tego, iż gra nie jest do końca realistyczna element ten zszedł nieco na dalszy plan.

Model jazdy, jak już wspomniałem, miłośników realizmu może nieco rozczarować. Widocznej prostoty gry nie zmienia nawet fakt, iż na wyższe poziomy trudności nie warto decydować się w przypadku nie posiadania analogowego kontrolera (najlepiej kierownicy albo pada z odpowiednimi gałkami). To już jest jednak standard i to od dawna. W takim „F1 Challenge ’99-’02” samo opanowanie bolidu zajmuje kilka dni a co dopiero mówić o czynnym udziale w wyścigu. Tu należy jedynie uważać na kilka najważniejszych spraw, o których Wam już powiedziałem. Myślę, że doświadczony ścigant na maksymalnych ustawieniach wygra swój pierwszy wyścig już po kilku godzinach treningów. Gracz ma niewielki wpływ na to co dzieje się z jego wozem. W grze na szczęście nie zabrakło ustawiania ciśnienia w oponach czy kąta nastawienia spoilerów. Jeśli jednak poważnie myśli się o dłubaniu w swym wozie to należy poszukać innego tytułu.

Producenci recenzowanej gry nie ustrzegli się kilku drażniących błędów. Na szczęście część z nich zdołali wyłapać (grałem w wersję demo). Mnie osobiście zraziło nieco sztampowe AI komputerowych przeciwników. W wielu sytuacjach zachowują się oni dość irracjonalnie. Momentami można nawet odnieść wrażenie, że bardziej chcieliby urządzić jakąś widowiskową kraksę niż bezpiecznie dojechać do mety. Sytuację po części ratują wspomniane już save’y. Mimo wszystko, nie muszę chyba mówić jak nieprzyjemnie człowiek się czuje gdy wypada na, powiedzmy, setnym okrążeniu wyścigu i to nie ze swojej winy. W trakcie testowania „IndyCar Series” zdarzyło mi się również ujrzeć kilka niecodziennych sytuacji. Przykładowo, gra po ukończeniu wyścigu wyświetla pełne wyniki. Nie zezwala jednak na przejście dalej jeśli wszyscy zawodnicy nie przekroczą mety. Wystarczy więc, że któryś z nich wypadnie na ostatnim okrążeniu a gracz będzie musiał czekać aż ten doczłapie się do linii mety. Niedopracowane są również replay’e. Kamera bardzo często gubi pojazd gracza i to nie tylko podczas wypadków, ale i szybszych przejazdów. Na niektórych torach niefortunnie ją też umiejscowiono przez co prawie nic nie widać. Dodatkowym minusem kamery, tym razem wynikającym z konsolowego rodowodu „IndyCar Series”, jest to, iż rejestruje ona tylko kilka ostatnich minut wyścigu a nie całą imprezę.

Graficznie „IndyCar Series” nie powala, ale i nie wywołuje obrzydzenia. Oprawa wizualna prezentuje się nieco lepiej niż w „Grand Prix 3”, „F1 2001” czy „Racing Simulation 3”. W szczególności widać to na przykładzie startujących bolidów. Nie dość, że brakuje im paru ważnych detali karoserii to na dodatek pokryto je niezbyt wyraźnymi teksturami. Momentami dochodzi nawet do tego, że ciężko jest odczytać nazwę sponsora danej stajni. Jeśli jednak ktoś nie zwraca uwagi na takie szczegóły a chce się tylko ścigać to nie będzie mu to przeszkadzało. Rozsądnym wytłumaczeniem takiego stanu rzeczy może być to, iż w wyścigach IndyCar startuje znacznie więcej bolidów niż w Formule 1 a gra musi to wszystko animować. Z racji tego, iż bolidy nieznacznie się od siebie różnią (pod względem technicznym) na porządku dziennym jest walka w zwarciu. Przez większą część gry ma się więc na widoku co najmniej 6-8 innych pojazdów. Na plus zaliczę natomiast trafnie dobrane widoki kamery. Gracz ma do wyboru dwa ujęcia od tyłu i dwa od środka - z kierownicą lub „gołe”. Każdy z nich ma swoje zalety.

Widoki od tyłu przydają się przy poznawaniu bolidu i gry, widok kierownicy ucieszy miłośników realizmu (nawet pomimo tego, że jest ubogo zobrazowany) a znad asfaltu maniaków prędkości. Skoro już o niej mowa to warto dodać, iż był to jeden z tych elementów, który miał stanowić o sile gry. I faktycznie tak jest (a już się bałem, że był to tylko kolejny chwyt marketingowy :-)). Poczucie prędkości jest ogromne. Kolejne elementy otoczenia trasy przelatują tak szybko, że momentami aż ciężko jest się im przyjrzeć. Autorzy zadbali również o ciekawy efekt rozmywania otoczenia a w szczególności asfaltu. Szkoda tylko, że przejścia pomiędzy różnymi trybami rozmycia są wyraźnie widoczne. Tory, na których rozgrywane są kolejne wyścigi mają swe mocne i słabe strony. Na pewno dobrze wypada asfalt, nie mogę również nic zarzucić trasom w kwestii ich zgodności z oryginałami. Jeśli zaś chodzi o minusy to przede wszystkim trzeba do nich zaliczyć kiepskie otoczenie toru (płaskie bitmapy udające tłum). Rzadko kiedy jest okazja na czymś zawiesić oko. Wszystko to sprawia, że gra wygląda dość sztucznie. Nie za dobrze zrealizowano zjeżdżanie do boksu. Nie dość, że na wierzch wychodzą wtedy niedostatki związane z wyglądem bolidu (nieco „kwadratowe” koła) to na dodatek ekipa, która w nim nas wita przypomina bardziej bandę plastikowych zabawek niż żywych ludzi. Rzadko kiedy w takich grach jest okazja do posłuchania dobrej muzyki. „IndyCar Series” wyróżnia się pod tym względem na tle konkurencji. Utwory są dynamiczne. Dominuje ostry heavy metal. Mnie to akurat nie przeszkadza. Znudziły mnie już kolejne nudne kawałki reprezentujące popularny pop czy techno. Szkoda, że utworów jest zaledwie kilka przez co dość często się powtarzają. Nie mogę natomiast nic zarzucić odgłosom bolidów oraz komentarzom wysyłanym z boksu. Trzymają dobry poziom.

„IndyCar Series” to gra tworzona z myślą o Amerykanach. Oni uwielbiają ten sport i prawdopodobnie zapewnią grze wysoką sprzedaż oraz szanse na kontynuację. Gorzej jest z innymi państwami. Dystrybutor wykonuje dość ryzykowny krok. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Ja trzymam kciuki za powodzenie tego przedsięwzięcia. Jeśli lubisz wyścigi, w których biorą udział ultraszybkie bolidy to możesz zakosztować „IndyCar Series”, szczególnie jeśli znudziły Ci się już „F1 Challenge ‘99-‘02” czy „Grand Prix 4” a o antycznych tytułach od Papyrusu nie chcesz już wspominać.

Jacek „Stranger” Hałas

Jacek Hałas

Jacek Hałas

Z GRYOnline.pl współpracuje od czasów „prehistorycznych”, skupiając się na opracowywaniu poradników do gier dużych i gigantycznych, choć okazjonalnie zdarzają się i te mniejsze. Oprócz ponad 200 poradników, w swoim dorobku autorskim ma między innymi recenzje, zapowiedzi oraz teksty publicystyczne. Prywatnie jest graczem niemal wyłącznie konsolowym, najchętniej grywającym w przygodowe gry akcji (najlepiej z dużym naciskiem na ciekawą fabułę), wyścigi i horrory. Ceni również skradanki i taktyczne turówki w stylu XCOM. Gra dużo, nie tylko w pracy, ale także poza nią, polując – w granicach rozsądku i wolnego czasu – na trofea i platyny. Poza grami lubi wycieczki rowerowe, a także dobrą książkę (szczególnie autorstwa Stephena Kinga) oraz seriale (z klasyki najbardziej Gwiezdne Wrota, Rodzinę Soprano i Supernatural).

więcej

Recenzja gry TDU: Solar Crown. Cud nie nastąpił, ale i tak pełna wersja jest o wiele lepsza niż katastrofalne demo
Recenzja gry TDU: Solar Crown. Cud nie nastąpił, ale i tak pełna wersja jest o wiele lepsza niż katastrofalne demo

Recenzja gry

Wersja demo Test Drive Unlimited: Solar Crown gotowała nas na najgorsze. Z ulgą donoszę, że najgorsze nie nastąpiło. I choć TDU ma wielkie problemy, broni się na tyle, by rozpatrzeć go jako odświeżającą odskocznię od Forzy Horizon… za rok, może dwa.

Recenzja Forza Motorsport - dziś „wczesny dostęp”, jutro wielka gra
Recenzja Forza Motorsport - dziś „wczesny dostęp”, jutro wielka gra

Recenzja gry

Forza Motorsport wreszcie powraca, by upomnieć się o należną jej koronę królestwa simcade’owych wyścigów. I choć potrafi poprzeć swe roszczenia wieloma mocnymi argumentami, nie jest jeszcze w pełni gotowa, by objąć władanie.

Recenzja The Crew Motorfest - hawajska Forza zjadliwa nawet z ananasem
Recenzja The Crew Motorfest - hawajska Forza zjadliwa nawet z ananasem

Recenzja gry

The Crew Motorfest nawet nie próbuje udawać, że nie jest klonem Forzy Horizon. Ale – jak się okazuje – to klon całkiem niezły, oferujący sporo radości z jazdy.