autor: Piotr Szczerbowski
Hitman: Kontrakty - recenzja gry
Trzecia, część słynnej serii gier akcji pozwalającej nam wcielić się w postać płatnego mordercy, Agenta 47. Jednakże tym razem autorzy ze studia Io Interactive, podczas produkcji położyli duży nacisk na to, by ta odsłona była dużo bardziej mroczna...
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Zabijanie w grach komputerowych, to często poruszany w mediach i bardzo kontrowersyjny temat. Psychologowie skarżą się na zły wpływ gier propagujących przemoc na dorastającą młodzież. Skupiając się na najnowszym dziele panów z IO Interactive warto nadmienić, że właśnie owi specjaliści dostali do ręki kolejny mocny argument. Wcielenie się w płatnego zabójcę o intrygującym kryptonimie 47, mordującego swoje ofiary stalową linką czy strzałem między oczy, pociąga wielu młodych zapaleńców komputerowej rozgrywki.
Klimat. Grając w pierwszą cześć Hitmana kilka lat temu, jeszcze jako „młodzik”, byłem zafascynowany całą otoczką i realiami egzystencji mordercy. Egzystencji – bo życiem tego z pewnością nazwać nie można. Jako zupełnie łysy osobnik w czarnym garniturze, z wytatuowanym znakiem kodowym na karku (przypominającym te spotykane na produktach w supermarkecie), w dwóch poprzednich częściach wykonywaliśmy zadania, załatwiając na zlecenie niewygodne osobistości. Bez skrupułów, bez pytań, po postu wyznaczano na wstępie cel i zadaniem gracza było do niego dotrzeć i zrealizować zlecenie.
Nie inaczej sytuacja wygląda w najnowszej odsłonie serii. Jeśli chodzi o zasady gry, to nie zmieniło się tutaj praktycznie nic. Ciągle trzeba zabijać i ciągle trzeba to robić za pieniądze. Zmianie uległa natomiast prezentacja fabuły. W zamierzeniach mająca zainteresować gracza i zaintrygować niczym dobry film akcji, w rzeczywistości sprawdza się już gorzej. Strzępki informacji, zamiast dokładnego wyjaśnienia sytuacji – ranny bohater, leżący gdzieś w nieznanym miejscu, w nieznanym czasie. I jego halucynacje, w których przypomina sobie zlecenia realizowane za „starych, dobrych czasów”. Tutaj pojawia się trzon gry, czyli możliwe do wykonania misje.
Po przełączeniu się w standardowy widok zza pleców bohatera i przejrzeniu ekwipunku, na który składa się kilka standardowych przedmiotów, zaczynamy od rozpoznania terenu. Wiadomo – przed wykonaniem zadania trzeba wiedzieć, jak się po okolicy poruszać i gdzie szukać celów. Tutaj spotka nas miłe zaskoczenie, będące największym atutem serii – brak ograniczeń co do sposobu rozgrywki. Jeszcze nigdy nie spotkałem się z grą oferującą podobne możliwości, jeśli brać pod uwagę gatunek FPP/TPP. Amatorzy szybkiej akcji i strzelanin będą zachwyceni, gdyż mogą po prostu przebić się przez wszystkich ochroniarzy potencjalnego celu, korzystając z szybkostrzelnego karabinu. I to jest, jakby nie patrzeć, sposób na wykonanie zadania. Niestety, niezbyt skuteczny – w większości takich przypadków jesteśmy narażeni na ogień oponentów, zbiegających się na pomoc swoim kolegom.
Dlatego bardziej efektywnym (aczkolwiek mniej efektownym) rozwiązaniem jest skradanie się w zaułkach i unikanie wszelkiego rodzaju strzelanin, chyba że używamy broni z tłumikiem. Tutaj klimat gry daje się mocno we znaki, a fani Splinter Cell czy Thiefa poczują się jak w domu. Jako intruz w danym środowisku, przedzieramy się przez zastępy strażników tylko po to, by w pewnym momencie wyjąć stalową linkę i zrobić z niej użytek. Zadanie trudne, a co za tym idzie, dające większą satysfakcję po odniesieniu sukcesu.
Podobnie jak w poprzednich częściach, tak i tutaj możemy korzystać z ubrań innych ludzi, wtapiając się dzięki nim niczym kameleon w otoczenie. Nowe ciuchy można znaleźć poukrywane w różnych, przeważnie pilnowanych miejscach, lub też zedrzeć wprost z ciała zabitego wroga. Daje to spore możliwości wykonywania zadań i jeszcze większe pole do popisu dla gracza. Przykładowo posiadając przebranie dziennikarza umówionego na spotkanie z szefem gangu, dostaniemy się spokojnie na teren rządzony przez jego grupę. Ale już zejście do piwnic wyda się strażnikom podejrzane i zaczną coś węszyć. Jeśli ich zbytnio zdenerwujemy, nie poproszą grzecznie o opuszczenie okolicy, tylko na dzień dobry otworzą ogień, alarmując przy okazji swoich kolegów. Co zazwyczaj kończy się masą naboi latających w powietrzu i w efekcie śmiercią bohatera, restartem misji i próbą „ugryzienia” problemu na inny sposób.
Inteligencja komputerowych strażników jest przy tym stonowana z wyczuciem. Nasze dziwne zachowania będą przez obserwatorów od razu wyłapywane i klasyfikowane. Wiadomo, łysy facet biegający po rzeźni jest raczej niecodziennym zjawiskiem. Ale już kucharz nie wygląda przecież tak podejrzanie; musi jednak zachować podstawowe zasady ostrożności. Już samo bieganie może sprawić, że strażnicy zaczną węszyć. I tak można by wymieniać kolejne możliwości, które w grze działają w bardzo logiczny sposób. Każdy dorosły gracz, bo tacy są adresatem produktu, wie co wolno, a czego nie wolno danej postaci w konkretnej sytuacji. I kierując się zdrowym rozsądkiem można bez problemów pokonywać kolejne stawiane przed nami zadania.
Zabijanie, to sedno rozgrywki w całej serii Hitman. Pozbawiać życia komputerowych osobników da się na wiele sposobów, nie zawsze humanitarnych. Można, korzystając z cichego chodzenia, skradać się za plecami delikwenta, by założyć mu na szyję stalową linkę, gdy ten niczego się nie spodziewając delektuje się papierosem, czy też załatwia potrzeby fizjologiczne. Jeżeli nie chcemy jego śmierci, tylko na przykład potrzebne nam będzie samo ubranie, używamy narkotyku usypiającego. Bardziej efektowne metody, to seria z karabinu maszynowego lub też jeden strzał z karabinu snajperskiego. Ustawiamy się w dogodnej pozycji, odnajdujemy cel i naciśnięciem spustu wysyłamy wroga na tamten świat. Zawsze można też znaleźć jakieś specyficzne metody, jak dosypanie do picia lub jedzenia trującej substancji, porażenie prądem albo spowodowanie eksplozji (poprzez wrzucenie kanistra z benzyną do paleniska). Opcji jest wiele, a ich dobór zależy od preferencji i wyobraźni gracza.
By zachęcić do zagłębiania się w klimat gry z perspektywy skazanego na tylko na siebie zabójcy, autorzy wprowadzili odznaczenia po wykonaniu misji. Poza trójstopniowym poziomem trudności, który określa zachowanie napotkanych po drodze ludzi w stosunku do nas, natkniemy się też na stopień informujący o naszych umiejętnościach w wykonywanym fachu zabójcy. Mowa oczywiście o Silent Assassin (cichy zabójca), czyli nagrodzie za wykonanie zadania po cichu, bez korzystania z broni palnej, bez alarmów i bez zabijania niewinnych.
W swojej podróży po świecie gry zwiedzimy kilka krajów, z których część znanych jest z poprzednich gier. Szpital na Ukrainie, bar i restauracja w Chinach, port w Rotterdamie czy ulice Paryża wraz z całą otoczką (jak spacerujący po nich ludzie) i charakterystycznymi miejscami, budują znakomity klimat. Smaczku dodaje padający ciągłe w niektórych misjach deszcz, wraz z ciemną kolorystyką tworząc niezbyt przytulną atmosferę grozy. Ale za to bardzo wciągającą. Niestety, spośród 12 dostępnych misji 5 jest kopią z pierwszej części. Nasz agent 47 po prostu przypomina sobie wykonywane misje i tak dzieje się również z tymi znanymi z „jedynki”. Znając ich przebieg oraz sposób rozwiązania, mimo dodania nowych dróg, odczuwa się niekoniecznie przyjemny efekt deja vu. Wszystko już gdzieś widzieliśmy, już przeżyliśmy i ograliśmy. Ulepszona grafika, czy inne lekko zmienione sposoby dojścia do celu, nie ratują sytuacji. Trzeba przez te misje przejść jeszcze raz; mając nadzieję, że więcej to się już nie powtórzy.
Graficznie HC prezentuje średni poziom. W zasadzie zmiany w stosunku do poprzedniej części są bardziej kosmetyczne niż rewolucyjne. Wprawdzie wszelkie efekty świetlne są wspaniałe – zależnie od tego, w jakim znajdujemy się oświetleniu, widzimy otaczający nas świat w innym zabarwieniu. Jeżeli stoimy w silnym świetle, nie zobaczymy tego, co pokrywa cień. To, w połączeniu ze średnią, aczkolwiek zadawalającą jakością tekstur i modeli, wygląda bardzo efektownie i pozwala skupić się na samej grze, a nie słabej jakości graficznej produktu. Cienie postaci, to po prostu bajka – bardzo realistyczne, a do tego generowane dla każdego źródła światła wyglądają niesamowicie. Niestety, większość specjalnych efektów, jak odbicia w wodzie czy rozmycie krajobrazu podczas burzy mają bardzo wysokie wymagania i cieszyć się nimi w pełnej krasie będę tylko posiadacze silnego sprzętu. Mojego Radeona 9800 PRO wspomaganego przez Athlona 3200+ i 1GB RAMu Hitman w wysokiej rozdzielczości zmógł.
Oprawa dźwiękowa wypada za to znakomicie. Przede wszystkim bardzo dobra muzyka, począwszy od tej z menu gry, na kawałkach odgrywanych podczas grania skończywszy. Budujące atmosferę melodie wzmocnią dopływ adrenaliny w odpowiednich momentach grozy. Szczególne miejsca w grze okraszone są doskonale dobranymi utworami (bar motocyklistów, radio w Paryżu, itp.). Soundtrack jest naprawdę znakomity i czasami zatrzymywałem się w jakimś miejscu, by wysłuchać danego kawałka do końca. Pozostałe dźwięki trzymają poziom, a obsługiwane przez grę sprzętowe generowanie dźwięku 3D standardowo już w tym wypadku spisuje się znakomicie. Posiadacze dobrych kart dźwiękowych i systemów głośnikowych 5.1 będą zachwyceni efektami pozycjonowania dźwięku i odgłosami otaczającego nas, wirtualnego świata.
Hitman: Contracts, jako nowy odcinek serii nie jest niczym rewolucyjnym. Ot, kolejny zbiór misji do rozegrania; niestety już części graczy dobrze znanych, co jest największym minusem gry. Mimo to gra się w Hitmana bardzo przyjemnie i fani agenta 47 będą zachwyceni. Różne sposoby na wykonanie misji wydłużą zabawę, a bonusy w stylu Silent Assassin i poziomu trudności Professional zmuszą zapaleńców do dogłębnego zapoznania się z każdym zadaniem. Dobra oprawa audio-wizualna nie popsuje zabawy, ale niestety tylko posiadaczom mocnych komputerów. Fani sneakerów znajdą tu z pewnością coś dla siebie, natomiast zwolennicy strzelanek znudzą się dość szybko za sprawą poziomu trudności grania w stylu „strzelaj do wszystkiego, co się rusza”. Jeżeli lubisz gry w stylu Tomb Raider czy Sprinter Cell i szukasz czegoś, co potrafi wciągnąć na dłuższy czas, Hitman: Contracts jest grą właśnie dla Ciebie. Szybko wczujesz się w skórę agenta 47 i będziesz razem z nim wykonywał kolejne misje, nie zadając zbędnych pytań. Liczy się tylko efekt, a zleceniodawcy właśnie tego od nas oczekują. Zawsze.
Piotr „Zodiac” Szczerbowski