autor: Maciej Krakowiak
Grouch - recenzja gry
Grouch jest grą adresowaną do wąskiego grona ludzi, którzy lubią typowe zręcznościówki i którzy szybko nie poddają się po pierwszych niepowodzeniach. Na pewno będą musieli temu tytułowi poświęcić sporo wolnego czasu.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
„... Jego plac zabaw jest rozległy i pełen miłych i niemiłych niespodzianek oraz zakamarków, gdzie Grouch może załatwiać swoje codzienne potrzeby takie jak WALKA (to czy w jej trakcie ZGINIE, czy też nie jest NIEISTOTNE) czy unikanie przeszkód (bieganie, skakanie, wspinanie się po linie itd.) (...) Przebudzenie to pierwsza rzecz, która następuje po śmierci, gdyż Grouch może zginąć WIELE razy W TYM SAMYM miejscu, wpadnie w przepaść, będąc zgniecionym przez skałę lub posiekanym przez broń nieprzyjaciela. (...) Zarówno nieprzyjaciele jak i teren wokół naszego bohatera wyglądają jakby zostały stworzone specjalnie dla niego, (bo rzeczywiście tak jest). PUSTKA w połączeniu z PONURĄ atmosferą to idealne warunki dla wojownika takiego jak Grouch....” Te kilka cytatów przytoczone za instrukcją obsługi w pełni oddaje wszystko to, co znajdziemy w samej grze. Czyli walka, ciągła śmierć głównego bohatera związana z podkręconym poziomem trudności, pustka i ponura atmosfera. Natomiast sama gra zaczyna się zgoła odmiennie (pozory często mylą).
Gdzieś za siedmioma górami, siedmioma rzekami mieszkał sobie pewien poczciwy osiłek imieniem Grouch. Całe dnie poświęcał na wzmacnianie muskulatury swojego ciała i na trening fechtunku. Natomiast każdą wolną chwilę poświęcał na spotkania z miejscową jasnowłosą pięknością, która to została wybranką jego serca. Nasz barbarzyńca nie grzeszył zbytnio dużą inteligencją, przez co obcowanie z niewiastami nie było jego mocną stroną. Tak sobie siedząc coś tam czule mruknął i pieszczotliwie od czasu do czasu klepnął swoją wybrankę. Pewnego dnia ich sielankę przerwał najazd złych barbarzyńców, którzy to plądrowali i palili wszystko na swojej drodze. Pech chciał, że ich liderowi jasnowłosa wpadła w oko i nie pytając się nikogo o zgodę porwał ją do swojego zamku. Na taki rozwój wypadków dzielny Grouch nie może pozwolić. Chwyciwszy ze wściekłością swój miecz wyrusza z odsieczą swojej ukochanej. Wszystkich przeciwników, którzy staną mu na drodze potraktuje zimną stalą ociekającą krwią, po prostu byle do przodu.
W zasadzie z opisu można by wnioskować, że „Grouch” jest grą skierowaną do młodszych graczy. Niby przyjemny z wyglądu bohater, średniowieczna sceneria, motyw obrony ukochanej kobiety. Nic bardziej mylnego. Jest to raczej gra skierowana do osób wychowanych na grze w Doom’a czy Quake’a, którym widok tryskającej krwi i obcinania poszczególnych kończyn przeciwnikowi nie robi już żadnego wrażenia. Dodam jeszcze, że muszą to być osoby niesłychanie cierpliwe, zaparte w dążeniu do celu, którym nie robi różnicy, że setny raz w tym samy miejscu straciły życie i powtarzają ten sam fragment od początku. Dlaczego? O tym za chwilę.
„Groucha” możemy zaliczyć do kategorii gier platformowo - zręcznościowych (ze zdecydowanym naciskiem na ten drugi człon) z widokiem zza pleców głównego bohatera. Cała akcja sprowadza się do walki ze stworami, które naturalnie będą starały się nas powstrzymać, oraz do skakania po ruchomych półkach, wspinania, i unikania ruchomych tarczy czy młotów. Czasami zdarzy się przestawić jakąś dzwignie, czy przesunąć blok skalny, aby dostać się a wyższą półkę. Jednak przede wszystkim trzeba uważać, aby nie zginąć. No właśnie nie zginąć. Bo śmierć na Groucha czai się niemal wszędzie. Wystarczy jedne zły krok i wpadamy w dziurę, czy też nabijamy się na wystające kolce bądź dostajemy się pod ostrze piły mechanicznej. Przez co cała zabawę musimy zaczynać od początku, (bo do dyspozycji mamy bardzo małą ilość „żyć”). Już mniejsze zagrożenie czyha na nas od żywych przeciwników (oczywiście nie wszystkich). Bo w bezpośrednim starciu nasz bohater czuje się bardzo dobrze. Naszych przeciwników możemy eliminować przy pomocy miecza, maczugi czy też cięższego oręża zdobywanego w miarę postępów w grze (przypomina to trochę Prince of Persia 3D).
Jednak już sama walka to totalny chaos. Nie możemy tak jak w „Księciu..” precyzyjnie wyprowadzać ciosów. Praktycznie robimy to na oślep. Wprawdzie autorzy wprowadzili kilka kombinacji klawiszy, dzięki który możemy wykonać specjalne ciosy czy też bardziej wyrafinowane cięcia, jednak w walce są one zupełnie nieprzydatne. Dzieje się tak, dlatego że aby samemu nie oberwać musimy biegać na około przeciwnika, co pociąga za sobą ciągłe przemieszczanie się kamery. Walka jest przez to mała czytelna i jak już wspomniałem sprowadza się do przysłowiowego „walenia na oślep”. Gdy już jednak trafimy w ciało atakującego to krew z niego tryska, że aż miło. Uda też się czasami odciąć jakąś kończynę niekiedy dwie (np. obie nogi). Biedaczek musi sobie wtedy radzić w inny sposób. Gdy już pozbawimy wroga wszystkiego czym nam zagraża to jeszcze, gdy taki bezbronny pełza po ziemi zwyczajnie możemy go skopać i skrócić mu cierpienia. Prawda, że miłe? Zwykle każdy stwór coś po sobie pozostawi. Może to być zbrojny oręż lub serce dodające nam sił witalnych, dodatkowe życie, czy też jakiś inny bonusik. Oczywiście część przeciwników możemy zignorować jednak pozbawimy się w ten sposób kolejnego widoku świeżej krwi. Wracając do wspomnianych wcześniej częstych zgonów głównego bohatera, to jest to niestety największy minus w całej grze. Moim zdaniem brak możliwości zapisywania stanu gry w dowolnym momencie przy małej ilości „żyć” jest niczym innym jak tylko ciosem poniżej pasa. Myślę, że twórcy gry w ten sposób chcieli sztucznie wydłużyć czas, który musimy poświęcić na jej ukończenie. A uwierzcie, że przechodzenie po raz czterdziesty tej samej lokacji najpierw denerwuje, później irytuje a na końcu po prostu nudzi. Wprawdzie, co jakiś czas mamy specjalne „portale” gdzie przechodząc przez nie możemy zapisać chwilowy stan gry. Jednak, gdy mamy do dyspozycji „5 żyć” to takie ułatwienie można nazwać kroplą w morzu potrzeb. Grafika w grze jest przyzwoita jak na dzisiejsze standardy. Tekstury są dobrze wykonane, jednak nie oszałamiają ilością detali. Otoczenie jest raczej płaskie bez zbytniego urozmaicenia, i po dłuższym graniu sprawia wrażenie pustego i wymarłego. Jedynie kilka efektów świetlnych stoi na wysokim poziomie jak choćby ogień i refleksy świetlne naszego miecza podczas walki. Ogólnie jednak żadnych rewelacji nie ma, a cała grafika sprawia wrażenie jakby wykonana była w dwóch tonacjach kolorystycznych (przewaga zieleni i pomarańczowego) coś jak pierwszy Quake (tylko, że tam dominował brąz). Oprawa dźwiękowa również nie odbiega od reszty produktu. Muzyka zmienia się z każdym poziomem, jest dobrze dobrana do aktualnej akcji. Ale przy długotrwałym graniu zaczyna trochę nużyć. Słyszymy także trochę dźwięków dobiegających do nas z otoczenia (np. plusk wody czy odgłosy podczas walki na miecze). Generalnie oprawa muzyczna tak jak i grafika nie oszałamia.
Podsumowując, gdyby nie brak opcji zapisu gry „Grouch” mógłby być wart polecenia. A tak to gra jest adresowana do wąskiego grona graczy, którzy lubią typowe zręcznościówki i którzy szybko nie poddają się po pierwszych niepowodzeniach. Na pewno będą musieli tej grze poświęcić sporo wolnego czasu. Z pewnością nie jest to wina firmy TopWare, która tą grę wydała na naszym rynku, tylko samych autorów, którzy chyba nie do końca przemyśleli sprawę. A oceniając samą grę, jest ona po prostu produktem przeciętnym jak na dzisiejsze realia.
Maciej „KrakMan” Krakowiak