autor: Piotr Stasiak
Global Operations - recenzja gry
Global Operations to taktyczna gra akcji przedstawiająca rzeczywiste zadania wykonywane przez oddziały specjalne. Łączy w sobie najlepsze cechy takich swoich poprzedniczek jak: Counter Strike, Rainbow Six i Team Fortress.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Czy należysz może do tego niewielkiego ułamka populacji polskich graczy, którzy posiadają stałe i szybkie połączenie do internetu? A może przypadkowo akurat w twoim mieszkaniu stoi 12 zsieciowanych komputerów, a przy nich siedzi 11 kumpli? Jeśli tak, „Global Operations” to gra właśnie dla Ciebie. Jeśli nie, lepiej o niej od razu zapomnij.
Z pewnością znacie to frustrujące uczucie, kiedy po ciężkim boju dochodzicie wreszcie do miejsca, w którym za chwilę zakończy się wasza dziejowa misja. W myślach widzicie już medal, gratulacje od prezydenta, wywiady w kolorowych magazynach i wszystkie te blond laski i ich maślane oczęta. I właśnie w momencie, gdy z tarasu dochodzi łopot helikoptera ewakuacyjnego, wasz bohater nagle przypadkowo utyka gdzieś pomiędzy paprotką a koszem na śmieci. Uderzacie w klawiaturę, sypiecie przekleństwa, a on jak na złość sterczy tam parę centymetrów nad ziemią i ani myśli się ruszyć. Po chwili w korytarzu pojawia się wrogi snajper, podnosi powoli karabin i ... aaarrgh – wszystko trzeba zaczynać od nowa. Albo inny irytujący obrazek. Wąski korytarz, czterech uzbrojonych po zęby komandosów, trzech terrorystów i zakładnik. Wpadają na siebie wzajemnie, odwracają, kręcą bezradnie w miejscu. Ktoś wychodzi, ktoś kogoś przepuszcza. Prawie słyszysz te szepty w maskach gazowych – „ach przepraszam nadepnąłem panu na trepa”, „ależ nic nie szkodzi, sam pan wie, w takim tłoku”. W końcu ktoś usiłuje coś zrobić. Na przykład rzuca granat, który opada mu pod nogi. Po chwili kolor tapety w korytarzu zmienia się na krwisto-czerwony. Tego rodzaju obrazki znajome są wielu graczom, szczególnie tym, którzy mają kontakt z niedokończonymi lub niedopracowanymi wersjami beta. Jednak w „Global Operations” takie obrazki zdarzają się co krok. I nie jest to wersja beta – grę można kupić w każdym sklepie.
Najnowsza produkcja ze stajni EA Games to strzelanina z modnego ostatnio gatunku sieciowych FPP rozgrywanych drużynowo. Ta coraz silniej reprezentowana gałąź gier akcji rozwija się tak żywiołowo dzięki tysiącom fanatyków na całym świecie, którzy w pocie czoła dorabiają kolejne MODy, poziomy i plansze do kultowych już „Counter-Strike” i „Unreal Tournament”. Nic więc dziwnego, że wiele grup developerskich pragnie się pod ten trend podłączyć. Jedną z nich są Barking Dog Studios i Crave Entertaiment. Ich „Global Operations” to gra z założenia przeznaczona do zabawy w sieci. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że jest to bardziej narzędzie – zestaw 15 znakomicie zaprojektowanych plansz, na których dwie przeciwstawne drużyny (do wyboru aż 28 różnych formacji zbrojnych) toczyć będą pojedynki za pomocą 41 różnych (!) rodzajów uzbrojenia.
Pod względem sieciowym gra przygotowana jest bez zarzutu – w prosty i łatwy sposób założyć można swą własną rozgrywkę lub odszukać w sieci już istniejące. Idea „Global Operations” to kalka pomysłu „Counter-strike’a”. Jak już wspomniałem – dwie walczące na planszy drużyny otrzymują zadania do wykonania. Są one szczegółowo opisane w ładnie przygotowanych odprawach przed misją. W praktyce najczęściej sprowadzają się do zdobycia i ochrony jakiegoś miejsca lub przedmiotu. Czasem w grę wchodzi usiekanie VIPa lub ratowanie zakładników. Oczywiście odpowiednio - przeciwnik ten przedmiot usiłuje zniszczyć albo dybie na życie niewinnych niewiast i dzieci.
Aby było jeszcze ciekawiej – każdy gracz w drużynie ma swe zadanie do wykonania. Wybór jednej z 6 profesji decyduje o sposobie walki. I tak komandos i operator broni ciężkiej to twardzi zawodnicy, silnie uzbrojeni, których miejsce jest na linii ognia. Z kolei gracze preferujący precyzyjną i dyskretną działalność wybrać mogą snajpera, zwiadowcę lub sapera. Medyk z kolei to rola dla miłosiernych samarytan – słabo uzbrojony, ale za to posiadający magiczną strzykawkę, która pomoże co ciężej rannym na polu bitwy. Oczywiście każda z postaci ma nieco inne statystyki (szybkość, wytrzymałość, odporność, uzbrojenie), dzięki czemu jest lepiej przystosowana do zadań, które ma wypełniać.
Dla wielbicieli „Wielkiego Brata” autorzy „Global Operations” przewidzieli jeszcze jedną, bardzo ciekawą „profesję” oficera wywiadu. Jest to ktoś w rodzaju głównodowodzącego, który nie bierze bezpośrednio udziału w walce, ale za to ma wgląd na mapę planszy, na której zaznaczono podległe mu jednostki. Ma również podgląd kilkunastu miniaturowych kamer, rozmieszczonych w ważniejszych zakątkach mapy. Oficer wywiadu może zaznaczać na mapie punkty nawigacyjne, które pomagają jego drużynie w dotarciu do celu. Przyznam się, że pomysł twórców spodobał mi się – być może jest to pierwszy krok w kierunku zaprzągnięcia do sieciowych gier akcji strategów z prawdziwego zdarzenia (wyobraźcie sobie tylko płynące przez VoIP słowa „tu wasz dowódca, wróg wszedł północnym korytarzem, powtarzam...”)
Zanim rozpocznie się internetowy rozlew krwi należy jeszcze odpowiednio wyekwipować naszą drużynę. Broń kupujemy za kasę, a tę otrzymujemy jak punkty, za skuteczność w walce. W „Global Operations” odwzorowano z dużą dbałością o szczegóły większość używanego aktualnie sprzętu strzelającego. Czego tu nie ma – broń ręczna – 8 rodzajów. Lśniący Desert Eagle. Nieśmiertelny „kałach”, snajperka „dragunov”. Wymiatająca strzelba USAS12 z magazynkiem bębnowym. 6 pistoletów maszynowych. 6 karabinów szturmowych. W sumie jest wszystkiego ponad 40 rodzajów – nie można się znudzić. „Global Operations” jest jedną z tych gier, w których zachowanie broni (przeładunek, odrzut, rozrzut) odtworzono z wielką precyzją. Za to należą się autorom duże brawa.
I tak to mniej więcej hula. Po zgraniu się drużyn, wyborze misji, profesji i uzbrojenia, serwer rzuca nas na pole walki. Po śmierci gracz jest przenoszony do punktu respawnu (helikopter bojowy, pojazd opancerzony itp.), gdzie musi odczekać karne kilkanaście sekund. To chwila na dozbrojenie się i rzut oka na plan sytuacyjny. Po chwili może ruszać do boju. Akcja jest dynamiczna, zaś ciekawy design poziomów sprawia, że stosować można wiele różnych strategii.
W sumie więc „Global Operations” jako gra sieciowa zasługuje na mocny dobry. W dotychczasowym opisie wykonane zostało jednak optymistyczne założenie, że każdy polski gracz posiada szybkie łącze do internetu (tak minimum 512 kb, poniżej tego „GO” chodzi jakoś tak słabawo). Oczywiście jest to science-fiction, bo żyjemy w kraju nad Wisłą, gdzie narodowy monopolista nie potrzebuje w internecie indywidualnych użytkowników, bo mu jeszcze za duży ruch zrobią i miedziane światłowody zapchają. Realia są brutalne i podejrzewam, że 90% z nas z opisanych sieciowych dobrodziejstw „Global Operations” po prostu nie skorzysta. Spokojnie – mówią na to twórcy z Barking Dog - dla takich przygotowaliśmy tryb pojedynczego gracza. I tu właśnie zaczyna się gehenna, tragedia i czarna rozpacz.
Tryb „single player” daje możliwość przejścia tych samych plansz, co tryb sieciowy. Również zasady są podobne – drużyna, pieniążki, ekwipunek, wybór profesji. Sterowanie nad pozostałymi graczami w drużynie i przeciwnikiem przejmuje jednak komputer. To, co się dzieje później, woła o pomstę do nieba. Już przemilczę fakt braku jakiegokolwiek tutoriala, chociaż wydawać się może, że w dzisiejszych czasach to obowiązkowy standard. W porównaniu do ekranowych wyczynów „sztucznej inteligencji”, ten brak to zaiste małe piwo. Sterowane cyfrowo postacie wykazują się po prostu galopującą głupotą. Po pierwsze – gracz nie ma żadnej kontroli nad poczynaniami oddziału, dzięki czemu członkowie komanda rozbiegają się radośnie po całej planszy lub zdążają w bliżej sobie znanym celu (z czasem zorientujecie się, że biegną w kierunku celu misji – mają go predefiniowanego). Mniej więcej w połowie planszy natykają się na drużynę przeciwną, która w tym samym czasie ruszyła z drugiego krańca mapy. Ostra wymiana ognia polega najczęściej na staniu w miejscu i strzelaniu do momentu śmierci. Wtedy komandos znika i za chwilę pojawia się w punkcie respawnu, aby znów biec do środka planszy.
Przeciwnicy wykazują się skrajnym zidioceniem. Wydaje mi się, że ci w wydanym cztery lata temu „Half-life” byli sześć razy bardziej rozgarnięci. Nie wykonują uników, nie potrafią się ukryć ani obrócić. Raz obrawszy cel, realizują go do śmierci. Mierzącego w coś terrorystę-snajpera spokojnie można zajść z boku i usiec nożem. Nierzadko najlepszym sposobem na pokonanie przeciwnika jest... wyjście z pomieszczenia. Zanim biedak rozpocznie pościg, za rogiem zdążymy przeładować broń i doczekamy się jeszcze medyka, który nas podleczy. W przypadku spotkania większej ilości osób w małym pomieszczeniu zachodzi sytuacja opisana na początku. Na tak błyskotliwe zachowania jak wbiegnięcie w ciśnięty przez siebie granat, znikanie postaci i ich przenikanie przez szyby, ostrzeliwanie seriami ściany w korytarzu czy kłopoty z wbieganiem po kręconych schodach po prostu spuśćmy zasłonę milczenia.
Proszę mnie nie zrozumieć źle, ja nie twierdzę, że „Global Operations” jest totalną porażką. Zachodnie serwisy wystawiły noty około 80% i trzeba zauważyć, że dla maniaków grania w sieci to całkiem fajna propozycja. Duży wybór uzbrojenia i 13 zróżnicowanych scenerii to duże plusy. Pod względem wykonania też zasługuje na pochwały – starannie zaprojektowane poziomy wyświetla dla nas engine LithTech 2.5 (zmodyfikowana wersja, znana chociażby z „No One Live Forever”). Co prawda widać miejscami, że nie jest to kod pierwszej świeżości (chociażby po małych możliwościach demolowania elementów scenografii), to jednak takie mapy jak muzeum sztuki nowoczesnej w Argentynie czy kolumbijska posiadłość szefa narkotykowego kartelu to prawdziwe perełeczki. Również dźwiękowcy wykonali kawał dobrej robot – odgłosy broni brzmią tak, jak same giwery wyglądają, czyli świetnie. Znakomity jest też nowatorski efekt, jakim „zilustrowano” skutki wybuchu granatu – gracz przez chwilę przestaje słyszeć odgłosy, a strzały dobiegają do niego niczym przez ścianę z wody – głośniki wypełnia jednostajny pisk. Po prostu naszemu komandosowi dzwoni w uszach.
Niestety, te wszystkie plusy nie są w stanie przeważyć szali na korzyść „Global Operations”. Tragiczna inteligencja przeciwnika i NPCów, brak jakiejkolwiek kontroli nad kolegami z drużyny oraz wspomniane na początku problemy z zacinaniem się gracza w różnych dziwnych miejscach (wchodzeniem w ściany i tak dalej...) praktycznie dyskwalifikują tą grę jako produkt dla pojedynczego gracza. A na tą pojedyńczość, z braku łącz, siłą rzeczy skazanych jest większość polskich graczy. Dlatego 40%. Sieciowcy mogą dodać dodatkowe 40%.
Piotr „Piotres” Stasiak