Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 6 lipca 2009, 12:04

autor: Przemysław Zamęcki

Ghostbusters: The Video Game - recenzja gry

Jeśli coś dziwnego dzieje się w Twoim sąsiedztwie, zadzwoń po Pogromców Duchów. Poznasz jednych z najsympatyczniejszych ludzi na Ziemi i przy okazji być może przeżyjesz fantastyczną przygodę.

Recenzja powstała na bazie wersji PS3. Dotyczy również wersji X360

Co łączy podtruwającego klientów francuskiego kucharza, szalonego bibliotekarza i hotelowego żarłoka? To, że wszyscy skończyli jako wredne, paskudne i niesamowicie złośliwe duchy. Założę się o noc spędzoną samotnie na cmentarzu, że nikt z Was nie chciałby mieć na stałe jako sąsiada któregoś z powyższych indywiduów. Na szczęście w książce telefonicznej Nowego Jorku można znaleźć numer do grupy paranaukowców, którzy sami siebie nazwali Pogromcami Duchów.

Pamiętam wszystkie wydarzenia tak, jakby miały miejsce dosłownie wczoraj. Zabawne, bo przecież od mojego spotkania z dr Peterem Venkmanem, dr Raymondem Stantzem, dr Egonem Spenglerem i Winstonem Zeddmore`em minęło już osiemnaście lat. Wtedy, w 1991 roku, byłem młodym, pełnym zapału i chęci do pracy chłopakiem, który po prostu poszukiwał ciekawego zajęcia. Znalazłem w gazecie ogłoszenie, że Pogromcy Duchów szukają nowego człowieka do swojej ekipy, który poza zasileniem ich szeregów zająłby się testowaniem różnego rodzaju zabawek przydatnych do chwytania i eliminacji bytów niematerialnych. Po mających miejsce kilka lat wcześniej wydarzeniach, w trakcie których świat duchów po raz pierwszy tak wyraźnie zamanifestował swoją obecność, ludzie dostali prawdziwego bzika na punkcie wszelkich zjawisk nadprzyrodzonych. Pamiętacie ogromnego Piankowego Marynarzyka przechadzającego się po Times Square? Dzisiaj jest on bohaterem programu dla dzieci, a Gozer, sumeryjski bóg zniszczenia doczekał się nawet poświęconej sobie wystawy muzealnej. W każdym razie wciąż pełno duchów i zjaw szwendało się po Manhattanie, wobec czego Pogromcy nie wyrabiali się z robotą i potrzebowali pomocnika. Co prawda nie płacili stawki godzinowej, a tylko za wykonaną robotę, ale wiecie, jak to jest. Młodość musi się wyszaleć, nawet jeżeli czasem będzie ją ssało w żołądku z głodu.

Tak, to ja prawie dwadzieścia lat temu.Młody, nieopierzony rekrut u wrót wielkiej przygody.

Bardzo dobrze pamiętam swój pierwszy dzień w pracy. Przywitała mnie znudzona sekretarka, która poleciła udać się na górę, gdzie na moje przybycie czekali już panowie naukowcy. Przy schodach znajdowały się klatki przeznaczone do przetrzymywania schwytanych duchów, w jednej z nich mamrotał i mlaskał coś jakiś zielonkawy gość o konsystencji budyniu. Na górze pełno było oscyloskopów i komputerów, w rogu stały dwa automaty do gier, a pośrodku stół bilardowy. Kiedyś Pogromcy najwyraźniej często się nudzili, jednak w okresie, gdy ja znajdowałem się w ekipie, na tego typu rozrywki czasu, niestety, nie było.

Od razu założono mi protonowy plecak, którego działanie, jak się okazało, przyszło mi wypróbować jeszcze tego samego dnia, kiedy z powodu dziwnej anomalii (wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze, że ma ona coś wspólnego z Gozerem i planem przejęcia naszego wymiaru, stworzonym przez jego utajonych wyznawców) nawiał budyniowaty mlaskacz z parteru. Tak właśnie zaczęła się nasza wspólna przygoda, dzięki której poznałem tajemnicę trzynastego piętra dwunastopiętrowego hotelu Sedwick, zwiedziłem muzeum, bibliotekę miejską, tajemniczą wyspę znajdującą się na samym środku rzeki Hudson, a nawet przez chwilę miałem przyjemność spacerować w innym wymiarze. W tej robocie, oczywiście, o ile ma się jakieś zlecenia, nie ma czasu na nudę. Dość powiedzieć, że gdyby nie nasza piątka, to Piankowy Marynarzyk po raz drugi do cna spustoszyłby centrum miasta. Choć muszę przyznać, że i tak narobił tam wystarczającej zadymy, aby w sprawę wmieszał się burmistrz i ten bufon, Walter Peck. On ma jakąś obsesję i zrobi wszystko, aby przedstawić ekipę Pogromców jako zwykłych oszustów i prestidigitatorów. W obecnej sytuacji jego szanse są raczej marne, ale to dziwny facet i od czasu do czasu lubi napytać komuś biedy.

Zacząłem mówić o naszych przygodach, a przecież jeszcze nie przedstawiłem głównych aktorów widowiska. Firma została założona przez trzech naukowców, których geniuszu nie potrafiła docenić ich własna uczelnia. Od chwili, kiedy powstali Pogromcy Duchów, minęło już kilka lat, ale muszę szczerze przyznać, że od momentu, kiedy widziałem pierwszą reklamę telewizyjną, do czasu naszego osobistego spotkania panowie prawie nic się nie zmienili. Wyglądają naprawdę świetnie, tryskają humorem, a co najważniejsze, wciąż uważają swoją pracę za wyjątkową. No, przynajmniej dr Stantz i dr Spengler, bo jeżeli chodzi o dra Venkmana, to już bywa różnie. To prawdziwy lowelas i żadnej spódniczce nie przepuści. Ale w gruncie rzeczy porządny chłop i kiedy uważa, że ma coś kobiecie do udowodnienia, nie waha się ani chwili i rzuca w sam środek niebezpieczeństwa. Ich sposób bycia, wypowiadania się i to co maja do powiedzenia, sprawia, że zawsze są w centrum uwagi. Dr Stantzowi buzia wręcz się nie zamyka i muszę przyznać, że nie raz rozśmieszył mnie niemal do łez. Za to dr Spengler to chodząca encyklopedia, zawsze wie wszystko na każdy temat. Zdradzę Wam pewien sekret. Nawet dzisiaj zdarza mi się zatelefonować do moich byłych szefów tylko po to, by dowiedzieć się, co też ciekawego u nich słychać.

Marzenie sześciolatka. Cukierek wielkości Boeinga 747.

Opowiem teraz trochę o pracy, jaką na co dzień wykonywałem jako Pogromca Duchów. Naszym najważniejszym wyposażeniem był plecak protonowy, który dzięki kilku unowocześnieniom dawał większe szanse w starciach z duchami i ożywioną przez nadprzyrodzone moce materią. Najważniejszą bronią była oczywiście wiązka protonowa, która pozwalała na złapanie ducha, oszołomienie go, a następnie wpakowanie do specjalnej pułapki, co raz na zawsze rozwiązywało problem z delikwentem. Jak się jednak okazało, w niematerialnym świecie istnieje wiele rodzajów duchów, na które same protony były niewystarczające. Stąd też, likwidując zagrożenie, otrzymywaliśmy pieniądze, za które w wolnej chwili doktorzy zwiększali możliwości naszych plecaków. A ponieważ ja byłem nowy, to właśnie mnie najpierw przypadał zaszczyt sprawdzenia miotacza szlamu, strumienia stazy czy strzałek bozonowych, przypominających w działaniu prawdziwy shotgun. Po latach od tamtego czasu muszę przyznać, że działanie każdego z trybów, w którym pracował plecak, było bardzo widowiskowe, choć nieraz wymagało niezwykłej cierpliwości. W rzeczywistości praca Pogromcy Duchów wydaje się być jednak trochę monotonna i nużąca, ale dzięki takim osobowościom jak moi szefowie bardzo miło ją dziś wspominam.

W śledzeniu niematerialnych bytów ogromną rolę odgrywa detektor energii psychokinetycznej. To bardzo przydatne urządzenie idealnie sprawdza się także w wyszukiwaniu pozostawionych w naszym wymiarze przeklętych, ale i wartościowych przedmiotów, które następnie stawały się bardzo sympatyczną dekoracją naszej siedziby.

Bogatszy o zdobyte wtedy doświadczenie mogę też opowiedzieć Wam co nieco o samych duchach. Niektóre z nich są tylko emanacją energii i są praktycznie zupełnie nieszkodliwe. Nimi się z reguły nie zajmujemy, a zresztą, kto chciałby pozbywać się takiej atrakcji turystycznej? W trakcie pracy napotykaliśmy także duchy zagubione, w zasadzie oczekujące na wybawienie i możliwość całkowitego przejścia na drugą stronę oraz typowe poltergeisty, którym przyjemność sprawia nastraszenie kogoś, niekoniecznie nawet w sposób złośliwy. Są jednak duchy niezwykle groźne, takie które mogą również wpływać na zachowanie różnych przedmiotów, które nagle ni stąd, ni zowąd zaczynają żyć własnym życiem. Latające i atakujące całym rojem książki, ożywione figury muzealne czy potężne golemy nie są wcale rzadkością. Walka z nimi nieco różni się od typowego starcia z duchem i nie wymaga użycia pułapki. Niematerialny świat jest niezwykle bogaty w różne zjawy i upiory, dosłownie na każdym kroku poznawałem jakiegoś nowego jego przedstawiciela. Sprawiało mi to niesamowitą frajdę i jak sobie przypomnę rozgrywającą się w muzeum wojnę domową, w której po jednej stronie stały duchy Konfederatów, a po drugiej Jankesów czy wizytę podziemiach biblioteki, to wierzcie mi, chciałbym być ponownie o te osiemnaście lat młodszy.

Praca jak każda inna.Jedynie spotykane towarzystwo bywa nieco upiorne.

Minęło sporo czasu od mojego ostatniego spotkania z Pogromcami. Mimo to wszystko, co wtedy zobaczyłem, wciąż jest we mnie bardzo żywe. Dziś rzadko już odwiedzam tajemnicze miejsca, ale te, które wtedy widziałem, dzięki swojemu niewątpliwemu urokowi (i demolce, jaką w nich zrobiliśmy) na długo jeszcze pozostaną w mojej pamięci. Nowy Jork początku lat 90. to było naprawdę niezłe miejsce do zamieszkania. Pamiętam również towarzyszącą naszym przygodom muzykę, która często wydobywała się z głośników Ecto-1 (nasz samochód, również przystosowany do łapania duchów). Już ją kiedyś chyba słyszałem w jakimś filmie. A może nawet w dwóch?

Choć moja praca u Pogromców nie trwała długo i z perspektywy czasu wydaje mi się, jakbym spędził z nimi zaledwie kilka godzin, to jednak był to bardzo intensywny okres mojego życia, dzięki któremu miałem zaszczyt uścisnąć dłonie jednym z najsympatyczniejszych ludzi chodzących po tym globie. Czasem jakiś duch dał nam w kość, czasem było zabawnie, czasem trochę nudno. Jak w życiu. Dam Wam więc na koniec jedną radę. Jeżeli w Waszej okolicy zagnieździ się wyjątkowo złośliwy duch, chwyćcie za telefon i dzwońcie po pomoc do Pogromców Duchów. Satysfakcja z wykonanej usługi będzie gwarantowana.

Przemek „g40st” Zamęcki

PLUSY:

  • ładna oprawa graficzna;
  • fantastyczne, zgodne z filmowym oryginałem głosy postaci;
  • świetnie napisane dialogi i fabuła;
  • wyważony poziom trudności;
  • udana kontynuacja filmowej dylogii.

MINUSY:

  • powtarzalność i monotonia zaganiania duchów do pułapki;
  • paradoksalnie trochę za krótka rozgrywka;
  • całkowita liniowość zabawy.

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!

Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała
Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała

Recenzja gry

W niespokojnych snach widzę tę grę, Silent Hill 2. Obiecałeś, że pewnego dnia stworzysz jej remake i pozwolisz poczuć to, co przed laty. Ale nigdy tego nie zrobiłeś, a teraz jestem tu sam i czekam w naszym specjalnym miejscu...

Recenzja gry Warhammer 40,000: Space Marine 2 - krew leje się jak w rzeźni, a to dopiero początek zalet
Recenzja gry Warhammer 40,000: Space Marine 2 - krew leje się jak w rzeźni, a to dopiero początek zalet

Recenzja gry

Mało które uniwersum tak wspaniale nadaje się na soczystego slashera jak Warhammer 40k. Miałem pewne obawy o Space Marine’a 2 – zwłaszcza że twórcy odwołali otwartą betę - te jednak wkrótce zniknęły jak czaszka heretyka pod butem sługi Imperatora.