Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 5 grudnia 2006, 14:06

autor: Krzysztof Gonciarz

EyeToy: Kinetic Combat - recenzja gry

Czego potrzebujesz, by nauczyć się Kung Fu? Czyżby tylko konsoli, kamerki i płytki z Kinetic Combat? Oto jest pytanie.

Recenzja powstała na bazie wersji PS2.

Wizerunek typowego gracza – gibki, silny, wysportowany, dobrze się odżywia, regularnie ćwiczy. Prawda to? No nie bardzo, a w sumie szkoda. Z pomocą zwiotczałym mięśniom i zastygniętym ścięgnom naszej braci rozrywkowy oddział Sony pospieszył już kilkakrotnie, wprowadzając na rynek wymagającą ruchu i aktywności serię produktów opartych na kamerce zwanej Eye Toyem. Szczyt zawartości edukacyjnej osiągnięty został przy okazji słynnego Kinetika, który swą formułą przekroczył pojęcie gry i stał się czymś na wzór taśmy VHS Aerobik z Cindy Crawford przeniesionej do XXI wieku. Opracowane przez specjalistów od Nike’a zestawy ćwiczeń w połączeniu z monitorowaniem ruchu „gracza” za pomocą kamery okazały się strzałem w dziesiątkę, gdyż trafiły do sporej liczby osób do tej pory nie utożsamiających się z konsolami ani w ogóle elektroniczną rozrywką. Matki, żony i kochanki dostały wreszcie coś dla siebie, a i męska część audytorium nie pozostała obojętna, grzecznie poznając elementy Tai Chi, Jogi i aerobiku w celu redukcji narządu piwnego. Idąc za ciosem, dosłownie i w przenośni, SCEE postanowiło rozwinąć temat i zaatakować nas interaktywnym kursem sztuk walki. Tytuł jego Kinetic Combat.

Jakiś bandzior zaatakował mnie w moim własnym domu.

Pomysł przedłużenia idei Kinetika o rozbudowany kurs Kung Fu intryguje, ale chwila zastanowienia i już pojawiają się pierwsze wątpliwości. O ile bowiem mówienie graczom, że podniesie się ich ogólną sprawność fizyczną nie jest w przypadku takiej produkcji wielkim nadużyciem, aspirowanie do uczenia kogokolwiek sztuki walki to trochę wyższa poprzeczka. Ćwiczenia wykonywane niedokładnie bądź po prostu źle nie dają w tej dziedzinie efektów, w skrajnych przypadkach mogą wręcz przeszkadzać. A że system detekcji ruchu użytkownika wciąż daleki jest od doskonałości, raczej trudno wiązać z Combat nadzieje gruntownej zmiany stylu życia bądź też liczyć na wykorzystanie zdobytych na nim umiejętności podczas kryzysowej sytuacji w ciemnej alejce. Nie należy więc podchodzić do tej gry jak do substytutu konwencjonalnego kursu, lepiej jest nastawić się na zestaw ogólnorozwojowych ćwiczeń kręcących się wokół podstaw samoobrony.

Do pełnego wykorzystania możliwości gry niezbędny będzie nam duży pokój. Naprawdę duży – i należy sobie to założenie wziąć do serca, co by potem nie żałować, że wydało się kasę, a nie da się ćwiczyć. Aby kamerka (wyposażona w dodatkową soczewkę dołączaną do gry) objęła nas w całości, musimy stać co najmniej 2 metry od niej, a to tego posiadać ponad 2 metry *swobodnej* przestrzeni na latanie na boki. Swobodnej, tj. lepiej żeby na jej granicy nie stała bezcenna waza z dynastii Ming, bo mogłoby się to źle skończyć i dla niej, i dla nas. Kiedy już się usytuujemy w przestrzeni, pozostaje kwestia odpowiedniego ustawienia się tak, by nasza sylwetka pokrywała się ze znajdującym się na ekranie „duchem”. Nie jest łatwo znaleźć optymalną pozycję, a grze brakuje setupu, który by nam w tym pomógł. Jeśli nie będziemy znajdować się dokładnie w przeznaczonym dla nas miejscu ekranu, wciąż będziemy mogli do woli bawić się w zręcznościowe mini-gierki, ale ambitniejsze ćwiczenia rozpoznające ruch wykraczać będą poza nasze możliwości.

Gdy już uporamy się ze wszystkimi technikaliami, stanie przed nami wybór trybu zabawy: Free play (z bazy ćwiczeń i mini-gier wybieramy własny zestaw atrakcji), Quick play (to samo, acz dokonywane losowo) oraz Personal Trainer. Ta ostatnia opcja jest tutaj najbardziej znacząca. Udzielając w niej odpowiedzi na kilka podstawowych pytań, dotyczących naszego wieku, wzrostu, wagi, kondycji itp., umożliwiamy konsoli opracowanie dla nas 16-tygodniowego programu treningowego, po ukończeniu którego nawet najbardziej zatwardziały komputerowiec przebudzi się jako king Bruce Lee karate mistrz. A przynajmniej chcielibyśmy w to wierzyć.

Uprasza się o nie wypatrywanie krępujących detali mojego pokoju.

Wszystkie dyscypliny podzielone zostały na 4 strefy: Smoka, Tygrysa, Modliszki oraz Feniksa. Każda z nich uczy nas nieco innych technik oraz posiada inne założenia treningowe (choć ich ideologiczne podstawy trochę mnie, szczerze powiedziawszy, omijają). Znajdziemy tu ćwiczenia, które nauczą nas zadawania silnych i precyzyjnych ciosów, zabawne mini-gierki polegające na niszczeniu pojawiających się na ekranie obiektów lub unikaniu pułapek, jakieś sparringi z wirtualnymi zawodnikami, nawet pojedynki z właściwymi poszczególnym sekcjom zwierzakami. Różnorodność jest całkiem spora i jeśli tylko mamy w sobie dość samozaparcia i dyscypliny, by ćwiczyć regularnie, zapewne nie znudzimy się prędko. Dla nieco mniej bojowo nastawionych umieszczono tu też zestawy ćwiczeń oddechowych i relaksacyjnych, a także obowiązkowe rozgrzewki i auto-masaże (bez skojarzeń) na zakończenie sesji. Wszystko to zostało fajnie wytłumaczone i przedstawione na instruktażowych filmikach – niestety, po angielsku. Szkoda, wielka szkoda, Combat byłby idealnym kandydatem do kontynuowania zapoczątkowanych w zeszłym roku tradycji polonizowania interaktywnych eksperymentów Sony (BUZZ oraz Singstar).

Zastosowany w grze mechanizm oceniający poprawność naszych ruchów ma swoje wzloty i upadki. Ogólnie najważniejsze jest zadbanie o dobre ustawienie, oświetlenie oraz o kontrast między naszym strojem a tłem. Jeśli wszystkie te elementy zadziałają, może się czegoś z tego wszystkiego nauczymy. Niewykluczone jednak, że chcąc uzyskiwać dobre oceny będziemy zmuszeni do wykonywania ruchów cokolwiek nienaturalnych – bo akurat na takiej wysokości łapę ma kierujący nas trener. Momentami trochę to frustrujące. Wciąż możliwe jest oczywiście oszukiwanie, choć z oczywistych względów mija się to w tego typu produkcji z celem. Nic nie stoi na przeszkodzie, by bawić się siedząc w fotelu metr od telewizora i niszczyć przeszkody machając jedną ręką (choć wymaga to zdjęcia soczewki z kamery). Taka postać cheatowania jest może zbyt skrajna, ale przechodzą również drobniejsze uproszczenia, takie jak ignorowanie zalecanych przez konsolę ciosów i zastępowanie ich łatwiejszymi (pamiętajmy że tyczy się to tylko mini-gierek).

Niewiele dało się tu usprawnić w kwestii grafiki i dźwięku, dlatego też oprawa Combat jest bliźniaczo podobna do tego, co widzieliśmy w pierwszym Kinetiku. Wygląda to oczywiście bardzo estetycznie, ale w końcu nie o to chodzi. Dość rzec, że wizualia spełniają swą rolę. Nieco gorzej jest z muzyką, która bywa drażniąca. Mamy tu sporo utworów, ale wszystkie brzmią jak jakiś retro-eurodance i irytują łopatologicznością. Ani melodii, ani ciekawej aranżacji, nic, podobne ścieżki dźwiękowe miewają chyba owe instruktażowe kasety VHS od Klaudiusza i Andzi.

Oczyszczanie ciała i umysłu, czyli relaksacyjne mambo-dżambo.

Trudno jest przymierzyć się do oceny Kinetic Combat – nie jest to wszak gra w pełnym tego słowa znaczeniu. Wydaje się, że oryginalny Kinetic był bardziej zdecydowany na to, co chce graczom zaoferować. Jak już zostało napisane, raczej nikt mistrzem sztuk walki po zabawie z tym tytułem nie zostanie, a ćwiczeń podnoszących ogólny poziom kondycji mamy tu po prostu mniej. Ciekawy jestem jednakowoż, gdzie zaprowadziłoby statystycznego gracza rygorystyczne przestrzeganie owego 4-miesięcznego programu treningowego (po ukończeniu którego możemy oczywiście zacząć od nowa na wyższym poziomie intensywności). Gdyby ktoś się zmobilizował, dajcie znać, mnie się pewnie znudzi po 2, góra 3 tygodniach. Albo Shuck zacznie się dopominać o płytkę, i tak wyjdzie na jedno. [A baw się, aż się wybawisz. Byleś sobie komputera nie potłukł, bo to by nas bolało. ;-) – przyp. Shuck]

Krzysztof „Lordareon” Gonciarz

PLUSY:

  • niezaprzeczalna wartość „edukacyjna”;
  • okazja do poruszania się.

MINUSY:

  • trochę niemożliwe jest nauczenie się Kung Fu w ten sposób;
  • wymaga obowiązkowości i regularności, jak każde ćwiczenia;
  • do zabawy potrzebujemy naprawdę dużego, dobrze oświetlonego pomieszczenia;
  • system rozpoznawania ruchu miewa humory.
Recenzja gry The Legend of Zelda: Echoes of Wisdom - Zelda w głównej roli radzi sobie świetnie
Recenzja gry The Legend of Zelda: Echoes of Wisdom - Zelda w głównej roli radzi sobie świetnie

Recenzja gry

Nintendo w najnowszej odsłonie kultowego cyklu postanowiło zabawić się formułą i namieszać w kanonie. W Echoes of Wisdom to księżniczka Zelda ratuje świat przy pomocy własnego zestawu magicznych sztuczek - i wychodzi jej to bardzo dobrze!

Recenzja Astro Bot - gry, która dała mi czystą frajdę od samego początku aż po napisy końcowe
Recenzja Astro Bot - gry, która dała mi czystą frajdę od samego początku aż po napisy końcowe

Recenzja gry

Gdybym miał określić Astro Bota w trzech słowach, to powiedziałbym, że to szalenie przyjemna gra. Dlaczego? Bo przypomina nam o zręcznościowych korzeniach gier wideo, kiedy liczył się przede wszystkim fajny gameplay.

Ja nawet nie lubię e-sportu, a wciągnąłem się bez reszty. Recenzja Nintendo World Championships: NES Edition
Ja nawet nie lubię e-sportu, a wciągnąłem się bez reszty. Recenzja Nintendo World Championships: NES Edition

Recenzja gry

Okazuje się, że można sprzedać tę samą grę po raz czwarty, jeśli zrobi się to dobrze. Nintendo World Championships: NES Edition wciąga bez reszty, a aspekt rankingów online sprawia, że rywalizacja nabiera jeszcze więcej rumieńców.