autor: Fajek
Enemy Engaged: RAH-66 Comanche versus KA-52 Hokum - recenzja gry
Gra ta przyciąga nie tylko „maniaków” śmigłowców, ale również tych którzy nigdy wcześniej z helikopterami nie mieli nic wspólnego. I chyba o to właśnie w grze pretendującej do miana „dobrej” chodzi.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Gdy 6 lat temu zobaczyłem pierwszego Comanche’a, nie mogłem długo odejść od monitora. To było coś! Grafika jak „żywa”, świetny dźwięk i jeszcze lepsza „miodność” samej gry. Wtedy Comanche zdeklasował wszystko, co pojawiło się na rynku komputerowym do tamtego czasu. Tak naprawdę od tych sześciu lat nie pojawił się żaden symulator helikoptera, który spowodowałby równie duży „przeskok”, co w tamtych czasach zrobił Comanche. A miałem nadzieje, że mogłoby się tak stać za sprawą jednego z trzech symulatorów, które ukazały się tą jesienią. A chodzi tu o: Enemy Engaged: RAH-66 Comanche vs Ka-52 Hokum, Gunship!, Ka-52 Team Alligator. Niestety żaden z wyżej wymienionych tytułów nie wywołał u mnie takiej reakcji, jaką spowodował parę lat wcześniej Comanche. Ja natomiast zajmę się jednym z tytułów, mianowicie: Enemy Engaged: RAH-66 Comanche vs Ka-52 Hokum.
Chyba każdy kto lubi symulatory helikopterów wie, że walka przy pomocy śmigłowca nie polega na szturmie na pozycje nieprzyjaciela swoją maszyną i zmieceniu wszystkiego z powierzchni Ziemi w promieniu kilku kilometrów. Śmigłowce działają inaczej. Są skryte, ciche, zaskakują i znikają zanim się ktokolwiek zorientuje. Na tym polega idea walki śmigłowcem. Ale wydaje mi się, że każdy kto choć raz widział te maszyny w akcji doskonale wie o co mi chodzi. Czemu o tym wspominam? Aby móc poczuć się jak prawdziwy pilot śmigłowca musimy móc robić to samo co ów pilot robi. Np. chować się za pagórkami, za ścianą lasu, kluczyć w wąwozach, ukrywać się w zagłębieniach terenu, aby zaraz potem wyskoczyć na kilka sekund, odpalić kilka rakiet Hellfire i zaraz potem zniknąć bez śladu. I tu należy wspomnieć, że EE: Comanche vs Hokum w duże mierze spełnia postawione przeze mnie wymagania. Przede wszystkim mamy możliwość zasiąść po dwóch stronach konfliktów. W nasze ręce zostają oddane dwie tytułowe maszyny: amerykański RAH-66 Comanche i rosyjski Ka-52 Hokum. Oba śmigłowce są odwzorowane w bardzo dokładny sposób poczynając od wyglądu zewnętrznego, a na kokpicie kończąc. Na szczęście dla nas programiści z Razorworks wykonali kawał dobrej roboty. Co do terenów na których przyjdzie nam walczyć, to są one bardzo zróżnicowane dzięki czemu nie znudzą się nam. Misje przyjdzie nam wykonywać w Centralnej Europie, na Bliskim Wschodzie, na Bałkanach oraz na dalekiej północy. Ilość sprzętu jaką znajdziemy na polu walki również jest zaskakująca. I dotyczy to jednostek zarówno przyjacielskich jak i wroga. Jeśli zaś chodzi o samą symulację, to mamy dwa tryby lotu: arcade – jest to uproszczony model lotu i simulation – czyli realność aż do bólu. Jest to dobre rozwiązanie gdyż nie wszyscy są maniakami a też czasem lubią usiąść za sterami wiropłata i troszkę postrzelać. W trybie „simulation” każdy z helikopterów zachowuje się zupełnie inaczej, inaczej reaguje na warunki atmosferyczne i w odmienny sposób należy nim walczyć. Comanche to śmigłowiec o obniżonej wartości odbicia fal radarowych (technologia Stealth), co czyni go praktycznie niewidzialnym. Dzięki temu nigdy nie wiadomo gdzie jest i w którym miejscu zaatakuje. Natomiast Hokum to śmigłowiec zdecydowanie bardziej szturmowy. Jest lepiej uzbrojony, bardziej opancerzony i pozbawiony wszelkich cech „skrytego zabójcy”. Co do wyboru maszyny, decyzję pozostawiam waszym gustom. Ja lepiej się czuję za sterami Comanche’a, gdyż lubię walkę z ukrycia.
Wiele osób twierdzi, że najważniejszą cechą gier jest ich „grywalnośc”. W większości przypadków będą mieli rację. Dotyczy to np. przygodówek, RPG, czy strategii. Ale nie mogę się zgodzić z tym, że np. w takim symulatorze śmigłowca nie potrzeba dobrej jakości grafiki. Bo przecież lecąc nad pagórkiem chcę widzieć pagórek, a nie wielobok składający się z prostych. Ten element EE: Comanche vs Hokum spełnia oczekiwania nawet najbardziej wybrednych. Podczas gdy grałem w tą grę zdarzało mi się zapomnieć o celach misji i polatać sobie ot tak po prostu po okolicy jedynie dla napawania się samym krajobrazem. Podczas lotu na niskich wysokościach pod naszym śmigłowcem przesuwają się lasy, łąki, góry, rzeki, jeziora, drogi i mosty. Wszystko to wygląda bardzo ładnie, a jeśli jeszcze dodać jednostki przyjacielskie i wrogie mijane przez nas co jakiś czas podczas lotu, mamy wrażenie, że wszystko żyje własnym życiem a my jesteśmy jedynie cząstką wielkiego świata. Niestety, poziom odwzorowania terenu jak i wszystkie efekty graficzne które są zawarte w grze pociągają za sobą dość wygórowane wymagania sprzętowe. Oczywiście możemy grać ustawiając poziom detali na „niski” ale wtedy gra traci wiele na jakości. Niestety tak to już jest, że gry dobre pod względem graficznym wykorzystują nasz sprzęt do maksimum. Czytając powyższą recenzję można by pomyśleć iż EE: Comanche vs Hokum jest grą zasługującą na miano najlepszego symulatora śmigłowca na PC, gdyż nie posiada praktycznie żadnych minusów a ja podałem jedynie jej zalety. Czy tak jest? Hmm ... być może jest to w tym momencie najlepszy symulator śmigłowca ale (no właśnie, zawsze musi być jakieś ale!) ... czegoś tej grze brakuje, czegoś co posiadał stareńki Comanche, czegoś co przyciągnęło by nas na długie godziny do monitora. Owszem, grałem w EE: Comanche vs Hokum przez parę dni, ale po wykonaniu kilkunastu misji odłożyłem go na półkę. Wiem natomiast, iż dla każdego fana symulatorów helikoptera powinna to być pozycja obowiązkowa. Dla zachęty podam jeszcze, że w momencie gdy będziecie czytać tę recenzję powinna pokazać się wersja całkowicie spolszczona. Na koniec chciałbym jeszcze dodać, że obserwując reakcje moich znajomych na EE: Comanche vs Hokum należy stwierdzić iż gra ta przyciąga nie tylko „maniaków” śmigłowców, ale również tych którzy nigdy wcześniej z helikopterami nie mieli nic wspólnego. I chyba o to właśnie w grze pretendującej do miana „dobrej” chodzi.
Marcin „Fajek” Hajek