autor: Mateusz "Gabriel Angel"
Dark Age of Camelot - recenzja gry
Dark Age of Camelot to gra z gatunku cRPG przeznaczona do rozgrywki w trybie massive multiplayer online, uznana przez wiele zachodnich serwisów za najlepszą grę cRPG roku 2001.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Od redakcji: Dark Age of Camolot jest grą której większość naszej redakcji poświęca ostatnio trochę swego cennego czasu – gra bardzo nam się podoba, jest to tytuł który możemy z czystym sumieniem polecić wszystkim tym którym nie straszne są comiesięczne opłaty abonamentowe. Naprawdę warto ! |
Z grą Dark Age of Camelot po raz pierwszy miałem kontakt, gdy w mojej skrzynce pocztowej zobaczyłem list od firmy Mythic, zawiadamiający mnie, iż zostałem przyjęty do czwartej, finalnej fazy beta testów. Niezmiernie się oczywiście uradowałem tą sytuacją, myśląc sobie: „Ha, będę mógł sobie miesiąc pograć za darmo, a daj boże, by gra miała jak najwięcej błędów (co w przypadku tego typu produkcji jest normą), wtedy to już niebo…” Jakież było moje zdziwienie, gdy po uruchomieniu gry zastałem niebo, troszkę inne od tego, które spodziewałem się zobaczyć, ale jednak niebo...
…niebo miałem ochotę zastać także po odpaleniu wersji sklepowej i jeśli chcecie dowiedzieć się, co zastałem, to musicie dobrnąć do końca tego tekstu.
Był wtorek, normalny-nienormalny wtorek, prawie że środek normalnego-nienormalnego tygodnia, taki tam wtorek, gdy do moich drzwi zapukał kurier z paczką w ręku. Jak zwykle niesympatyczny, gburowaty i opryskliwy pan, z którego usług mam nieszczęście korzystać, wepchnął mi paczkę do rąk, rzucił swoją kwestię „Czytelnie imię i nazwisko oraz datę tutaj”, po czym uciekł nucąc po drodze „Dziwny jest ten świat…”. Czasem zastanawiam się skąd tacy ludzie się w ogóle biorą. Taka mała dygresja. Wróćmy do mnie i do tajemniczej przesyłki spoczywającej na moich dłoniach.
Przyglądam się paczce – jakieś pieczątki z lotniska, faktury celne i inne dokumenta z równie niejasnymi hieroglifami od razu naprowadziły mnie na właściwy trop: „Paczka ze Stanów!” – rozległ się mój krzyk i nie umilkł aż do momentu rozdarcia (dosłownie) kartonu na części pierwsze. Fachowcy nazwaliby to chcivusżądzuv computerus akcesorium – znów dygresja.
Zaglądam do środka i widzę piękne niezakurzone pudełko oraz… a co to? Ach, to tylko kolejne papierzyska pochodzące z gdziekolwiek tam – no to za kudły je i do śmietnika, gdzie już sobie leży poćwiartowany karton. Pudełko postanowiłem rozpakować jak człowiek, w końcu nie chciałem by podzieliło los kartonu, który swoją drogą jest chyba najbardziej dramatyczną i tragiczną postacią w tej recenzji. Tyle tysięcy kilometrów przebył, będąc rzucanym, poniewieranym, tylko po to, by wylądować u jakiegoś „człowieka” i w męczarniach patrzeć jak ów „człowiek” delikatnie, z gracją równą baletnicy rozpakowuje rzecz/coś (jakby nie patrzeć także karton, tyle że kolorowy i zwany tu „pudełkiem”) – tą rzecz, którą to ów tragiczny karton miał w swej opiece. Dobrze, kończę z dygresjami.
W pudełku znalazłem instrukcję, ogromny plakat oraz dwie „rozkładówki klawiatury” z zaznaczonymi klawiszami oraz ich funkcją w grze. Każda z rozkładówek miała po drugiej stronie mapki krain. I to się nazywa dobrze opakowana gra, a nie pudełko DVD i świstek papieru, robiący za instrukcję.
Natychmiast po rozpakowaniu przystąpiłem do rytuału, który zna każdy gracz. Gdy kreska informująca o stanie instalacji pokazała 99% moje prawe oko nie wytrzymało, i zaczęło mrugać (a może tikać?). Po uruchomieniu poważnie się zmartwiłem, gdyż gra odpaliła program do ściągania najnowszych łat i dodatków, co naraziło moje lewe oko na podobne, nieprzyjemne komplikacje. Mogłem się tylko modlić. W międzyczasie postanowiłem jeszcze raz przyjrzeć się pudełku i oto, co przeczytałem na tylnej części (tłumaczenie wolne z ang.)
„Dark Age of Camelot to mityczny świat online, który został przedstawiony za pomocą grafiki 3D. Zagraj z, lub przeciw tysiącom graczy ze świata, wybierz swoją postać spośród wielu ras oraz kombinacji klas. Zapisz się w historii mitycznej wojny o dominację między Albionem, Hibernią i Midgardem.” No ładnie. W jeszcze innym miejscu pudełka dowiedziałem się trochę o historii tej „mitycznej wojny o dominację”. Otóż rzecz dzieje się tuż po śmierci legendarnego Króla Artura. Trzy królestwa, którymi władał potężny Artur nie mają już wspólnego władcy i walczą między sobą, by obronić święte relikwie i powstrzymać najeźdźców przed zagarnięciem ziemi. Tu wkraczasz ty.
Na szczęście ktoś musiał usłuchać moich modlitw, bo lewe oko wytrzymało parę minut dodatkowego stresu i dzięki temu mogłem się zalogować, rozpoczynając swoją przygodę na serwerze Bedevere, w krainie Albion, gdzie jak wcześniej było mi wiadomo, grają nasi rodacy.
Następnym etapem było stworzenie postaci. W swojej krainie do wyboru miałem cztery rasy (min. Briton, Saracen) oraz pięć klas postaci (min. Fighter, Elementalist, Mage). Każda z nich po uzyskaniu odpowiedniego poziomu, staje przed wyborem dalszej ścieżki kariery, np. z Fighter’a można zostać Mercenary, Armsmanem albo Paladynem. To jeszcze nie koniec, bo co każdy poziom dostajemy punkty specjalizacji, które wydajemy na trenowanie naszego herosa w danej umiejętności (a jest ich bardzo dużo). Wszystko w kupie daje naprawdę ogromne możliwości tworzenia naszej postaci. Oczywiście dla dwóch pozostałych krain, klasy i rasy są zupełnie inne, a co za tym idzie, większość czarów i umiejętności, - nie wspominając o architekturze, czy klimacie.
Po uporaniu się z moim pochodzeniem i przeznaczeniem, przyszedł czas na wybranie płci, twarzy, koloru włosów oraz rozdzielenie puli punktów na osiem głównych atrybutów. No zostało jeszcze imię, o które obawiałem się najbardziej, gdyż na jednym serwerze nie może być dwóch taki samych. Ich szczęście, że było wolne.
Klik na przycisk start i jestem… znowu w niebie. Tak, dokładnie. Od czasów bety zmieniło się dużo, a minęły tylko trzy miesiące – to niebo, na łono którego wróciłem, było jeszcze lepsze. Dodano wiele ciekawych opcji, jak jazda konna (tzw. Taxi), poprawiono parę błędów, zbalansowano postaci i zrobiono jeszcze mnóstwo innych drobnych, ale umilających i ułatwiających grę rzeczy. Praktycznie już po dwóch godzinach nowy gracz orientuje się w podstawowych założeniach gry i radzi sobie ze sterowaniem swoją postacią, co w grach MMORPG jest rzadkością. Ta gra w niczym nie przypomina starej Ultimy Online. Mi osobiście nawet nie przyszłoby do głowy, aby porównywać ją z Everquestem czy Asheron’s Call.
Sprawy tak drażliwe, jak PK (Player Killing) i PvP (Player vs. Player), rozwiązano bardzo nowatorsko, a przedstawiają się one tak. Miejsce PK i PvP zastąpiono tzw. Realm vs. Realm. Żaden gracz nie może zaatakować gracza ze swojej krainy. Są pewne tereny, określane Frontier, gdzie mogą się bić gracze z rywalizujących krain. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie zamki i relikwie, które można zdobywać! Wyobraźcie sobie mały zamek, przy którym zbiera się grupa stu graczy, dzieli się na mniejsze oddziały i zaczyna zdobywać ów zamek. Łucznicy zdejmują łuczników z murów, klerycy wskrzeszają poległych, a wojownicy biją się ze strażami. A wielkie epickie potyczki, w których biorą udział setki graczy, to jest dopiero widok! W żadnej innej grze nie uświadczycie takich emocji i takiej dawki adrenaliny, gdy ostatnia brama zamku Midgardczyków pada, a tłum wojowników wlewa się do środka, tnąc równo tych północnych…ała, moje lewe oko.
Dla kupców i rzemieślników stworzono, wzorem innych gier online, nowy system „tradeskilli”, czyli umiejętności rzemieślniczych. Nowością jest tzw. Siegecrafting, czyli budowanie maszyn oblężniczych, które bardzo ułatwiają zdobywanie zamków. Uważam osobiście ten system za najlepszy, jaki dotychczas stworzono w tego typu grach. Jest równie łatwy i intuicyjny, co interfejs.
Świat jest ogromny, no może trochę przesadzam; jest duży, na piechotę można biec czasem 10 minut, tylko po to, aby nad pięknym jeziorem utłuc jakiegoś goblina czy szkieleta. Ale to bieganie ma swoją dobra stronę – można podziwiać piękne widoki i przepiękne warunki atmosferyczne (śmiem twierdzić, iż są lepsze niż te w Anarchy Online). Osoby, które mają problemy z orientacją w terenie, mogą mieć bardzo dużo kłopotów, a jak już zajdzie mgła, to lepiej zapomnieć o jakimkolwiek „To chyba tędy”. Nie zabrakło oczywiście lochów, choć tych nie jest za dużo – według zapewnień, mają być sukcesywnie dodawane. Potwory - co po niektóre to naprawdę cwane bestie. Co mnie mile zaskoczyło; szczególnie trzeba uważać na te na wysokich poziomach, a już w ogóle na te, które zajmują pół ekranu. Raz podszedłem pod takiego by mu pstryknąć fotkę, ale zanim cokolwiek zdążyłem zrobić, leżałem na ziemi. A mówią, że paparazzi mają łatwo.
DAoC jest grą typowo zespołową, co na pewno ucieszy niejednego fana RPG. Tylko niektóre klasy postaci potrafią grać solo, ale i tak jest im dosyć ciężko. Na wyższych poziomach staje się to niemożliwe. Najgorsze jest oczywiście granie z grupą totalnych, niezorganizowanych fajtłapów, gdzie śmierć dosięga cię, co parę minut – wtedy staje się to frustrujące, ale to tak jak normalnym życiu. Dla prawdziwych roleplay’owców są specjalne dwa serwery, gdzie zasady są troszkę zmienione i bardzo duży nacisk kładzie się na „granie” postacią (można być upomnianym nawet za stwierdzenie „Chłopaki, muszę kończyć, bo mi pizza stygnie!”) Na szczęście większość serwerów jest „normalna”.
Gdy tylko uruchomisz tą grę, ona rzuca na ciebie jakiś urok – po prostu nie sposób się oderwać. Myślisz sobie „Wejdę, chociaż na chwilę, może będzie ktoś ze znajomych, pogram chwilkę i lecę”, a kończy się na tym, że budzisz się jak robi się już jasno za oknem. To, co napisałem wyżej nie jest nawet cieniem tego, co zastaniecie w świecie Camelotu. Są przecież jeszcze gildie graczy (są nawet dwie polskie gildie, które pozdrawiam serdecznie), wschodzący rynek rzemieślników, polowania, taktyki w bitwach, przymierza, rzadkie przedmioty, ciekawe questy oraz zadania do wykonania – mnóstwo, całe mnóstwo detali, które trzeba samemu zobaczyć.
No, ale wszystko ma swoją cenę. A cena, jaką trzeba wydać, by w DAoC pograć potrafi odstraszyć niejednego chętnego. Przede wszystkim trzeba mieć stałe połączenie z Internetem oraz mnóstwo wolnego czasu. Inaczej, dla własnego dobra, lepiej omijać ten tytuł szerokim łukiem. Druga sprawa to pieniądze. Jak w każdej grze tego gatunku, trzeba miesięcznie płacić za granie. No i jeszcze dochodzi wysoki koszt sprowadzenia DAoC ze USA, ponieważ wersja europejska nie miała jeszcze premiery (ma być w pierwszym kwartale 2002).
Dark Age of Camelot jest na pewno królem gier RPG, przynajmniej tych internetowych. Nie każdemu może się podobać fakt, że jest nastawiona na zespołowe granie i na pewno nie każdy uzna klimat tego świata za fascynujący. Ale nie można jej odmówić innowacji i oryginalnych pomysłów, a na tym, co napisałem się na pewno nie skończy. Tak naprawdę, to dopiero teraz Camelot zacznie rozwijać swoje skrzydła. Dawno się tak dobrze nie bawiłem i polecam ją wszystkim, którym nudzi się granie po godzinę dziennie, w dziesięć różnych gier miesięcznie – szczerze, to chyba wszystko, co mogę napisać, czas już wracać, bo Midgard i Hibernia nie śpią! Ale będą emocje (tik)… o kurcze, nie dość, że oczy, to jeszcze teraz prawa ręka, i jak ja będę grał?!?
Gabriel Angel