Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 20 grudnia 2005, 10:09

autor: Krzysztof Gonciarz

Crazy Frog Racer - recenzja gry

Zwariowana Żaba debiutuje na ekranach monitorów i z miejsca staje się jedną z najgorszych gier tego roku. Nawet najwięksi wielbiciele jej charakterystycznego wokalu będą musieli tym razem skapitulować.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Ding, ding! Wyślij SMS-a za 10 zł + VAT, a dostaniesz na komórkę taki dzwonek, że doświadczysz śmierci towarzyskiej, jeśli tylko zapomnisz wyciszyć telefon w czyjejś obecności. Ding, ding! Zwariowana żaba szturmuje listy przebojów, ding ding, kup swojej ukochanej na Gwiazdkę specjalny, dwupłytowy album z gratisową figurką, gorące pożycie gwarantowane. Babababaaaaa, a teraz wszyscy śpiewamy motyw z Beverly Hills Cop i machamy grabami. Pam pam pamparam pampam.

Ale na poważnie.

Stworzona w 2003 roku przez Erika Wernquista Zwariowana Żaba jest jednym z tych zjawisk współczesnej popkultury, które w oczach krytycznego obserwatora nie dość, że przekraczają poziom pustej śmieszności, to nawet trudno powiedzieć że irytują. Po prostu ich „nie ma” i tyle. Relatywizmu przy wydawaniu sądów ponoć nie da się uniknąć, ale trudnym nie jest odbicie praktycznie *jakichkolwiek* argumentów o jakości czy zasadności istnienia hiciorów pokroju Axel F, pozbawionych śladowej nawet wartości brzmieniowej, melodycznej, aranżacyjnej, kruca fiks, w ogóle pozbawionych wartości jako takiej. Pomysł jednak chwycił i odniósł rynkowy sukces. Kwestią czasu było, aż na tym niepokojącym fundamencie zaczną wyrastać rozmaite „wyzyskujące” odrosty w postaci wszelakich gadżetów feat. Crazy Frog. Nie jest też żadnym zaskoczeniem, że ktoś wpadł na pomysł uczynienia z The Annoying Thing bohatera gry wideo. Tematyka takiej produkcji nasunęła się niemal sama: wystarczyło dobrze skojarzyć motyw przewodni teledysku Axel F z arcade’owymi ścigałkami na wesoło, genre o dziwo trwale związanym z „pobocznymi projektami” znanych w światku gier postaci (co by wymienić ekipę Mario, Crasha, Jaka, Lego-ludki itp.).

Źle.

Realizacji tego karkołomnego zadania podjęła się pozbawiona większych sukcesów brytyjska firma Digital Jesters (Chaos League, Bet On Soldier). Fakt ten warty jest wzmianki głównie dlatego, że w chwili odpalenia tej produkcji trudno uwierzyć, że jest to dzieło studia mającego już na koncie około 20 tytułów. Wygląda to raczej na soft amatorski, sklejony na kolanie przez jakąś niezależną grupę zapaleńców, która rzutem na taśmę znalazła wydawcę, robiąc przy tym w gacie z hasłem „będziemy sławni” na ustach. Ale tak nie jest. Ta potworna prowizorka wyszła z rąk ludzi, którzy gry pisać cokolwiek potrafią. O ile więc skreślenie Crazy Frog Racer za samą tematykę mogłoby być nieco nie fair w stosunku do fanów Żaby (...), jej ewidentne niedopracowanie i niskobudżetowość to kategorie całkowicie obiektywne i ze wszech miar słuszne.

CFR to prosta gierka wyścigowa, w której do quasi-futurystycznych zawodów staje 9 (w tym jedna ukryta) dość obskurnie zaprojektowanych i wykonanych postaci, nijak nie budzących sympatii. Że niby to śmieszne ma być, że jakiś kucharz-psychopata, krowa, hiphopowiec w kapturze, eee. Jeden rzut oka i ma się dość. Z całego tego ustrojstwa jedynym słusznym wyborem jawi się więc sam Frog, dający przynajmniej poczucie że jest „jak w teledysku”. W sumie nieważne. Nasze zmagania z komputerem (unikać należy określenia AI, takowej bowiem tu brak) bądź z kolegą toczymy na jednej z 12 bliźniaczo podobnych do siebie, megarace’owych tras. Da się zauważyć pomiędzy nimi pewne kosmetyczne różnice, takie jak tła czy drobne przeszkadzajki graficzne (jak przelot przez kanalizację), ale przez większość czasu i tak odnosi się wrażenie latania w kółko po tym samym – tylko ze zmienionym układem zakrętów.

Jeszcze gorzej.

Pojęcia takie jak model jazdy czy fizyka generalnie nie znajdują w tym tytule zastosowania. Rozgrywka to w kwestii mechaniki jedna, wielka wolna amerykanka. Wciskamy gaz i – ding, ding – zasuwamy naszym pojazdem do przodu, hamulec możemy sobie darować. W czasie jazdy zbieramy tokeny, które następnie spożytkować możemy na jeden z 7 ekstrasów. Mamy tu dopalacz, rakiety, moździerz i inne gadżety ofensywno-powerupowe. Efekty ich zastosowania dalekie są od widowiskowości takich choćby Lego Racers i obecnego tam „zaginania czasoprzestrzeni”. Tempo rozgrywki jest dość wysokie i występuje całkiem wyraźne wrażenie prędkości (wspomagane serpentynowymi trasami). Nie ratuje to w żaden sposób gameplay’a, położonego na łopatki przez wszechobecną łopatologię, dotykającą niemal każdego aspektu tego potworka. Skopano nawet coś tak banalnego, jak konfiguracja sterowania, możliwa tylko z poziomu oddzielnego programiku-setupu. Po uruchomieniu gry nic zmienić w ustawieniach nie możemy. Gdzie tu logika, e?

Grafika – jaka jest, każdy widzi. Fuj. Jest to bez wątpienia najbrzydsza gra, jaką dane nam było oglądać w tym roku (a poprzeczka stoi „wysoko”, wspominając takiego Garfielda na przykład). Niskie wymagania sprzętowe oraz wysoki framerate to nie argument, kiedy wizualne niedostatki modeli oraz tekstur przyprawiają o mdłości. Nie wierzcie podkolorowanym screenom ze strony producenta, CFR to obowiązkowa pozycja dla każdego turpisty. Nawet ludzie widzący Crazy Froga w charakterze ikony muzyki, bez której dance byłby jak pies bez ogona, nie odnajdą w zaproponowanym tu designie poziomów/postaci nic, na czym mogli by zawiesić oko. Jakby tego było mało, do czysto technicznej strony wykonania także można się przyczepić – bugów tu nie brakuje. Włączenie dopalacza w „nieodpowiednim” miejscu powoduje, że przelatujemy przez ścianę, lądujemy poza trasą i resetowani jesteśmy kilkadziesiąt metrów wstecz. Zwykłe kliknięcie niewidocznym kursorem myszy (nie rozpoznawanej przez grę jako kontroler – w tym celu służy klawiatura lub pad) w prawym górnym rogu ekranu skutkuje wyłączeniem się gry i wyjściem do Windowsów. O co chodzi?

Sporym zaskoczeniem w związku z tym tytułem jest brak licencjonowanych utworów muzycznych, z wspominanym już Axel F oraz Popcornem na czele. Paradoksalnie, należy to zaliczyć na minus. Jak już ktoś słucha tej antysztuki, to niech przynajmniej będzie miał coś od życia w trakcie zabawy z grą i posłucha sobie znanych i lubianych numerów. A tu figa. Gdyby natomiast odciąć się całkowicie od dotychczasowych, niechlubnych dokonań Żaby i wsłuchać się głębiej w obecne tu tracki, można dojść do wniosku że są one ogólnie mniej irytujące, niż całe to „Crazy Hits”. Nie znaczy to jednak, że stoją na dobrym, ani nawet akceptowalnym poziomie. Oprawa muzyczna jest tak samo drażniąca, jak każdy inny element CFR. Mimo że momentami rytm staje się milszy dla ucha i zbliżamy się do klimatów house’owych i break’owych, i tak denerwujące melodyjki przewodnie biorą nad wszystkim górę, a domek z kart burzy się. Tym najodważniejszym z nas, którzy będą mieli ochotę zagłębić się w te wszystkie przeboje, zadedykowano dostępną w menu głównym opcję Jukebox, umożliwiającą przesłuchanie soundtracka, który wizualizowany jest przez nijak niezsynchronizowany taniec Crazy Froga. Ratunku. Gdy na cały ten osobliwy kolaż CFR nałożymy jeszcze przewijające się non-stop „ding, ding” sfx-y, przycisk Mute na sprzęcie grającym stanie się naszą ostatnią deską ratunku. Jeśli go nie użyjemy, efekty mogą być opłakane w skutkach.

Hekatomba.

Produkcje takie jak Crazy Frog Racer nigdy nie powinny wychodzić na światło dzienne, a już na pewno nie powinny być sprzedawane za cenę, za którą można w dzisiejszych czasach całkiem pozytywnie się zabawić. I nawet nie chodzi o gry, przeliczcie tylko te okolice 50 złotych na tabliczki czekolady czy bilety do kina. Nie ma tu znaczenia, czy jesteś za czy przeciw zjawisku Zwariowanej Żaby. Twój osobisty stosunek do tej gadziny nie wpłynie na odbiór bijącej po oczach amatorszczyzny o zerowej grywalności, którą próbuje się nam niniejszym sprzedać. Jeśli więc rozważałeś zakup tej gry, najlepiej zrobi ci zimny prysznic, a jeśli to nie pomoże – bardziej drastyczne środki szokowe. Zrób wszystko, byle nie dać się zwieść na pokuszenie przez obecne w press releasach epitety opisujące ten tytuł: „szybka, dynamiczna i przezabawna”. Reszta jest milczeniem.

Krzysztof „Lordareon” Gonciarz

MINUSY:

  • paskudna grafika;
  • irytujące udźwiękowienie;
  • (dla entuzjastów) brak żabich przebojów;
  • amatorszczyzna;
  • *brak* grywalności.

PLUSY:

  • hm, gra komputerowa?
Recenzja gry TDU: Solar Crown. Cud nie nastąpił, ale i tak pełna wersja jest o wiele lepsza niż katastrofalne demo
Recenzja gry TDU: Solar Crown. Cud nie nastąpił, ale i tak pełna wersja jest o wiele lepsza niż katastrofalne demo

Recenzja gry

Wersja demo Test Drive Unlimited: Solar Crown gotowała nas na najgorsze. Z ulgą donoszę, że najgorsze nie nastąpiło. I choć TDU ma wielkie problemy, broni się na tyle, by rozpatrzeć go jako odświeżającą odskocznię od Forzy Horizon… za rok, może dwa.

Recenzja Forza Motorsport - dziś „wczesny dostęp”, jutro wielka gra
Recenzja Forza Motorsport - dziś „wczesny dostęp”, jutro wielka gra

Recenzja gry

Forza Motorsport wreszcie powraca, by upomnieć się o należną jej koronę królestwa simcade’owych wyścigów. I choć potrafi poprzeć swe roszczenia wieloma mocnymi argumentami, nie jest jeszcze w pełni gotowa, by objąć władanie.

Recenzja The Crew Motorfest - hawajska Forza zjadliwa nawet z ananasem
Recenzja The Crew Motorfest - hawajska Forza zjadliwa nawet z ananasem

Recenzja gry

The Crew Motorfest nawet nie próbuje udawać, że nie jest klonem Forzy Horizon. Ale – jak się okazuje – to klon całkiem niezły, oferujący sporo radości z jazdy.