autor: Piotr Szczerbowski
Contract J.A.C.K. - recenzja gry
Contract J.A.C.K. to prequel przygodowej gry akcji – No One Lives Forever 2: A Spy in H.A.R.M.'s Way. Tym razem nie wcielamy się w postać agentki Cate Archer, lecz staniemy się czarnym charakterem, Johnem Jackiem...
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Ludzi bawiących się przy grach akcji można z łatwością podzielić na tych, lubiących szybką i bezstresową rozrywkę, oraz na tych, którzy wymagają od gry czegoś więcej, niż tylko całej masy celów do odstrzału i braku chwili, w której nie trzeba kurczowo wciskać klawisza odpowiedzialnego za strzelanie. I nie jest ważne, czy zabrniemy dalej, tworząc typologie mniej lub bardziej skomplikowane – i tak ten pierwszy najlepiej informuje o grach, jakie są ostatnimi czasy tworzone. Tym razem daruję sobie ciepłe wstępy i od razu przejdę do sedna sprawy: Contract JACK, nowa gra ze stajni Monolith, to czysto zręcznościowa strzelanina, nawet odrobinę nie wzbogacona czymś bardziej urozmaicającym zabawę. Czym więc ta prosta gra może nas zainteresować?
Stara znajoma
Wróćmy do korzeni. Tak, Contract JACK nie jest pierwszym tytułem sygnowanym przez Monolith. Z pewnością niejeden gracz pamięta czasy, gdy na monitorach królowała z gracją i wdziękiem, którego nie powstydziłaby się sama Lara Croft, pani o imieniu Cate. Cate Archer – niczym legendarny James Bond, wypełniała zadania dla organizacji UNITY. Wszystko odbywało się w dającej się odczuć na każdym kroku atmosferze lat 60-tych, z całą szpiegowską otoczką filmów akcji z tamtych lat. Wszystko to za sprawą dwóch części niekwestionowanego przeboju pod tytułem „No One Lives Forever”.
Mimo, iż NOLF był grą akcji, nie został przygotowany tylko z myślą o strzelaniu do wszystkiego, co się rusza. Dzięki unikatowym umiejętnościom nasza agentka walcząc z organizacją zbirów i szumowin, mogła spokojnie wykorzystać swoje możliwości również jako szpieg. Co nie przeszkadzało jej oczywiście by pokazać od czasu do czasu pazurki (czyt. szybkostrzelny karabin maszynowy).
Mów mi Jack, John Jack
Zmiana tytułu to nie wszystko, czym autorzy chcieli nas zaskoczyć tym razem. Niestety, będziemy musieli pożegnać panią Cate i przywitać Johna Jacka. Ten czarny charakterek zaczyna pracę w interesie chłopca od brudnej roboty dla organizacji HARM, którą nasza pani usilnie zwalczała.
Jeden z wielkich tej agencji, człowiek o nazwisku Wolkow, „zaprosi” go do współpracy w pewien spokojny i miły wieczorek. Oczywiście w normalnych warunkach Jack mógłby odmówić, ale po uwolnieniu się spod opieki dwójki oprawców i przebiciu się przez zastępy ich kolegów, nie ma zbyt szerokiego wachlarza opcji do wyboru. Pakuje swoje manatki i udaje się w wyznaczone miejsce…
Technika czyni cuda
Tak, może i niezbyt efektownie, zaczyna się historia opowiedziana w grze. Podczas wykonywania kolejnych zadań dane nam będzie zwiedzić takie lokacje, jak Malta, Czechosłowacja czy szczątki stacji kosmicznej (którą pani Cate miała okazję wcześniej częściowo zniszczyć). Wszystkie poziomy prezentują się całkiem nieźle, pod warunkiem, że ktoś lubi oglądać grafikę tworzoną przez sławny engine Monolith.
Tak się (nie)szczęśliwie złożyło, że ja do tych osób zupełnie nie należę i uważam go za podstawę do budowy co najwyżej prostych strzelanin. Toporne do bólu sterowanie oraz problemy z poruszaniem się w grze skutecznie uniemożliwiały mi zabawę. Nieraz zdarzyło się, że postać zablokowała się przy niewidocznej części stołu, którego nie mogła obejść. Kiepskie odwzorowania fizyki w grze również nie zachwycają, podobnie jak system skryptów zarządzających akcjami.
Przykład? W jednym z poziomów należy strzelić w wybuchowe beczki, by zrobić sobie przejście. Niestety po wybuchu zniszczone elementy płoną i nijak nie można ich ominąć. Rozwiązanie? Należy odszukać wiadro, wrócisz z nim na początek poziomu, odszukasz kran przy jednym z budynków, napełnisz wiadro wodą i musisz zalać płonące ciągle beczki. Wszystko to wygląda jak w grze sprzed kilku lat, poziom trudności powala na kolana, a za szczęście można brać informację, że takich akcji w grze będzie raptem kilka.
Graficznie całość prezentuje się średnio. Mimo, że tekstury są dość szczegółowe, nie zachwycają swoją jakością. Otoczeniem manipulować nie można w najmniejszym nawet stopniu, więc wszystkie lokacje są 100% statyczne i wieje od nich nudą. Powiecie, że Call of Duty też nie ma takich możliwości – i owszem, jednak ma coś, czego Contract JACK niestety nie posiada. Grywalność.
Serce gry
Sednem zabawy jest tutaj strzelanie – w każdej formie, z każdej dostępnej broni niezbyt obszernego arsenału. Cóż z tego, że możemy wybierać spośród szybkostrzelnych karabinów, strzelb, czy futurystycznych „giwier”, skoro i tak ma to szczątkowe znaczenie. Zupełnym nieporozumieniem wydaje się wprowadzenie wersji karabinu z tłumikiem – i tak nie ma on żadnego znaczenia. Misje wymagają wybicia wszystkiego co się rusza i cała gra sprowadza się do biegania po korytarzach czy większych placach z karabinem w ręku, ciągle wypluwającym skrzętnie zbieraną po drodze amunicję.
Klimat lat 60-tych, tak eksponowany przy okazji serii NOLF, tutaj został zupełnie zatracony. Gdyby nie sylwetki samochodów w niektórych misjach, nigdy bym się nie domyślił, że akcja rozgrywa się właśnie w tamtych czasach.
To nie koniec niemiłych niespodzianek. Wiele gier nazywanych hitami sprowadza rozgrywkę do poziomu czystej strzelaniny. Gwoździem do trumny Contract JACK są jednak przeciwnicy, lub jak kto woli – ich (zupełnie) sztuczna inteligencja. Bo jak można swobodnie zdobywać wrogie instalacje, gdy nasz oponent jest na tyle głupi, by ciągle strzelać dokładnie w stronę gracza, nawet gdy ten stoi za ścianą? Śmiech na sali, to rzut w takim momencie granatem. Ale to chleb powszedni i planując bliższy kontakt z panem Jackiem, należy wziąć to pod uwagę.
Dla graczy uporczywie utrudniających sobie życie dodam, że gra na najwyższym poziomie trudności mija się z celem. Wróg nie dość, że ma nierealistycznie doskonałą celność, to potrafi powalić gracza jednym strzałem. Całkiem miła chęć wprowadzenia realizmu, jednak w momencie gdy Ty musisz w przeciwnika wpakować pół magazynku – zupełnie niegrywalna. Na szczęście po wybraniu najniższego poziomu z grą poradzi sobie nawet sześciolatek. I to chyba grupa odbiorców, w którą mierzyli autorzy.
Słowo o spolszczeniu
Miałem to szczęście dostać do swoich łapek dwie wersje językowe Contract JACK: angielską i polską. Jeśli mam podsumować spolszczenie, powiedziałbym że jest: dobre. Mimo kiepskiego doboru głosów, słyszane kwestie są zrozumiałe i dobrej jakości. Co prawda, większość brzmi dużo gorzej niż oryginał, jednak zespołowi spolszczającemu należą się brawa za wykonaną pracę. Pozostałe dźwięki są średniej jakości i trzymają poziom gry, nie wybijając się ponad resztę niczym szczególnym.
Reasumując
Contract JACK nie jest hitem, a już na pewno nie jest grą przełomową. W stosunku do NOLF autorzy zaproponowali nam duży krok w tył, rezygnując z wątku szpiegowskiego, zamieniając grę w czystą strzelankę. Młodym graczom może się ona nawet spodobać, co potwierdzili moi „testerzy” w wieku 8-12 lat. Starsi, lub bardziej doświadczeni gracze, powinni ten tytuł omijać, gdyż nie ma on do zaoferowania niczego poza godzinami spędzonymi na ciągłym strzelaniu do ruchomych celów, naiwnie pakujących się wprost pod celownik.