Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 15 października 2010, 13:46

autor: Przemysław Zamęcki

Castlevania: Lords of Shadow - recenzja gry

Przedstawiciel rodu Belmontów po raz kolejny staje do walki z zagrażającymi ludzkości przerażającymi monstrami. Castlevania: Lords of Shadow to hektolitry krwi i wody święconej rozlewanej przy akompaniamencie symfonii grozy.

Recenzja powstała na bazie wersji X360. Dotyczy również wersji PS3

Ten rok wyjątkowo obficie obrodził w dobre i bardzo dobre slashery. Darksiders, Bayonetta, Dante’s Inferno i w końcu God of War III sprawiły mnóstwo frajdy fanom masakrowania demonów i ich popleczników, ale faktem jest, że wszystkie te gry pojawiły się w pierwszych miesiącach roku. Brakowało kropki nad i, tytułu który podsumuje osiągnięcia gatunku. Co prawda wkrótce czeka nas jeszcze premiera Star Wars: The Force Unleashed II, ale wydaje mi się, że już dzisiaj można wyraźnie wskazać kandydata na najlepszy slasher. Panie i Panowie – oto Castlevania: Lords of Shadow.

Mam wrażenie, że saga rodu Belmontów, składająca się obecnie z kilkunastu tytułów, nigdy nie cieszyła się w Polsce szczególną popularnością. Być może z racji tego, że Castlevania wydawana była prawie wyłącznie na przeróżne konsole, a te wciąż nijak nie mogą mierzyć się pod względem obecności w domach graczy z pecetami. Stąd też i stosunkowo mały tzw. „hype” na kolejne tytuły z serii, które – notabene – poza wyjątkiem potwierdzającym regułę do tej pory były zwyczajnymi dwuwymiarowymi platformówkami. Ów wyjątek, zrealizowany w technologii 3D na PlayStation 2, okazał się na tyle słaby na tle pozostałych tytułów, że nawet niespecjalnie jest o czym wspominać.

Mnóstwo widoków w grze jest wprost monumentalnych.

Konami najwyraźniej postanowiło jednak nie zrażać się tą wpadką i po raz kolejny zaatakować rynek w pełni trójwymiarowym produktem, który na dodatek staje w szranki z bardzo poważną konkurencją, z przygodami Kratosa na czele. Biorąc przy tym pod uwagę, że deweloperem Lords of Shadow jest firma, która trzy lata temu stworzyła bardzo krytycznie przyjęte Clive Barker’s Jericho, to decyzja taka wydaje się być już zupełnym szaleństwem. Rzeczywistość lubi jednak płatać przeróżne figle i tym razem, być może dzięki pomocnej dłoni samego Hideo Kojimy, nowa Castlevania nie tylko wychodzi z tego starcia obronną ręką, ale wręcz nokautuje konkurencję. Nie w każdym aspekcie, ale generalnie już sam ten fakt wart jest odnotowania.

Głównym bohaterem gry jest Gabriel Belmont. Członek Zakonu Światła, nieprzejednany wróg wszelkiego zła. Jednocześnie bohater tragiczny, co w slasherach powoli staje się normą. Dwa dni przed rozpoczęciem akcji gry żona Gabriela zostaje zabita przez potwory. Ten wyrusza więc w samobójczej niemal misji zlikwidować troje przywódców panoszącego się po świecie zła, tytułowych Władców Cienia. Każdy z nich bowiem posiada fragment tajemniczej maski, pozwalającej przywrócić spokój w nawiedzanych przez monstra krainach.

Tak, oczywiście z grubsza, prezentuje się fabuła Castlevanii. Nie jest ona przesadnie skomplikowana i w zasadzie można by ją z powodzeniem zamknąć w jednym krótkim zdaniu, mówiącym o parciu przed siebie i wybijaniu napotykanych pokrak, gdyby nie jedna rzecz. Otóż – czy to dzięki świetnemu dubbingowi (jednej z postaci, będącej jednocześnie narratorem, głosu użyczył znany z roli kapitana Jean Luca Picarda Patrick Steward), czy też oszczędnym w formie, ale perfekcyjnie zrealizowanym na silniku gry cut-scenkom przewijające się przez historię postacie zaczynają w naszej wyobraźni żyć własnym życiem. Strażnik Jeziora Pan, komunikująca się jedynie za pomocą telepatii Claudia, spotkana w trakcie eksploracji wielkiego zamczyska dziewczynka-wampir czy w końcu sam Gabriel naprawdę zapadają w pamięć. Kreacja występujących w grze bohaterów to bardzo duży atut Lords od Shadow.

Nie mniejszym jest rozgrywka, która łączy elementy kilku innych gier z gatunku slasherów. Głównym orężem Gabriela jest wielki żelazny krzyż, co natychmiast przywołuje z zakamarków pamięci postać Dantego z gry Dante’s Inferno. Jednak krzyż Gabriela działa na podobnej zasadzie jak łańcuchy Kratosa. Bohater wywija nim, w szaleńczym tańcu masakrując licznych przeciwników, których życie kończy się w efektownej, wybuchającej kałuży krwi. Co jakiś czas mamy możliwość upgrade’owania broni, ale wiąże się to przede wszystkim z nabyciem nowej umiejętności. Na przykład przepiłowania zagradzającej drogę statuy czy uruchomienia mechanizmu otwierania drzwi. Nie zwiększamy tutaj mocy samej broni, co nie oznacza wcale, że przez cały czas krzyż działa w identyczny sposób.

Wszystkie potwory w Castlevanii są odpowiednio straszne. Tutaj wampir wyciągnięty niemal wprost z Draculi Coppoli.

Mechanika Castlevanii została bowiem oparta na odblokowywaniu za zdobyte punkty doświadczenia kolejnych ciosów Gabriela. Te bardziej skomplikowane są oczywiście dużo droższe od podstawowych, a co za tym idzie, na ich zakup można pozwolić sobie dopiero na dalszym etapie gry, kiedy za pokonane bestie otrzymujemy więcej punktów. System jest bardzo prosty i uważam, że sprawuje się wyśmienicie. Tym bardziej, że potężniejszy cios wcale nie oznacza konieczności nauki wciskania pięciu czy więcej przycisków w określonej kolejności. Zwykle wystarczają trzy dające efekt przy użyciu ich w odpowiednim momencie. Tego typu rozwiązanie ma tę zaletę, że również osoby na co dzień niegrające w tego rodzaju gry powinny mieć frajdę z odkrywania coraz to potężniejszych kombinacji. A tych jest na tyle dużo, że i tak nie ma mowy, by zapamiętać wszystkie. Na szczęście odświeżeniu pamięci służy odpowiednia pozycja w menu, opisująca dokładnie każdy z ciosów, zarówno za pomocą tekstu, jak i króciutkiej animacji.

Koniecznie trzeba wspomnieć również o dwóch specjalnych mocach – Światła i Cienia. Magia Cienia oznaczona czerwonym kolorem pozwala na zadawanie potężniejszych niż normalnie ciosów, a także na rozwiązywanie zagadek logicznych. Magia Światła jest w walce co najmniej tak samo istotna. W grze bowiem są jedynie dwa sposoby przywracania bohaterowi punktów życia. Korzystanie z rzadko rozmieszczonych zbiorników z wodą święconą bądź poprzez przejście w tryb użycia Magii Światła. Wtedy każdy z celnych ciosów natychmiast odnawia Gabrielowi punkty życia. Problem w tym, że magia bardzo szybko się wyczerpuje. I tu istotny jest kolejny element, a mianowicie stosowanie uników i bloków. Jeżeli udaje nam się pozostać nietkniętym, po naładowaniu specjalnego paska po każdym uderzeniu z przeciwników wylatują świetlne kule. Zbierając je, przywracamy sobie punkty którejś z magii. To bardzo przyjemne rozwiązanie, wprowadzające do zwykłej slasherowej sieczki element taktyczny.

Walka jest dynamiczna, choć wymaga znacznie więcej rozwagi niż w innych grach tego typu. Przede wszystkim dlatego, że Castlevania już na normalnym poziomie trudności jest tytułem bardzo wymagającym. Niektóre starcia są naprawdę trudne, a na dodatek jest tu tylu różnych bossów, że starczyłoby ich dla co najmniej trzech innych gier. Dodatkowym utrudnieniem w walce z nimi jest fakt, że kiedy wydaje się, że już prawie pozbyliśmy się delikwenta, ten nagle robi coś, dzięki czemu rośnie jego pasek życia, bądź staje się niewrażliwy na ciosy, bo założył na głowę garnek. Jednocześnie jego uderzenia są szybsze i silniejsze. W panice staramy się więc wymyślić sposób na jego pokonanie. Problem w tym, że zanim na coś wpadniemy, zdążymy kilka razy zginąć. Na szczęście producent postanowił całkowicie nie frustrować graczy i w kluczowych chwilach pojedynku gra samoczynnie robi zapis. Czasem nawet klika razy.

Gabriel zmaga się także z licznymi zadaniami logicznymi.Na obrazku dawne komnaty doktora Frankensteina.

Istotnym elementem w grze są fragmenty, w których Gabriel popisuje się umiejętnościami akrobatycznymi. Lords of Shadow nie porzuca bowiem swojego platformówkowego rodowodu. Skakania po gzymsach i eksploracji poziomów jest bardzo dużo, co zresztą stanowi świetną odskocznię od zwyczajnego łojenia potworów. Nie brakuje również zagadek logicznych, które cechują się nieco wyższym poziomem i są bardziej pomysłowe niż u konkurencji. W trakcie zwiedzania świata gry natrafiamy bowiem nie tylko na typowe zadania w rodzaju „przekręć jakiś mechanizm, a otworzą się drzwi do komnaty”. Są także łamigłówki związane z ustawianiem zwierciadeł (bardzo podobne do tego, z czym mieliśmy do czynienia w Prince of Persia), bawimy się elektrycznością w komnatach zamieszkiwanych wcześniej przez doktora Frankensteina, a nawet rozgrywamy partię wampirzych szachów. Kilka z tych wyzwań jest dość skomplikowanych, ale tutaj gra idzie w sukurs rozleniwionym graczom, ułatwiając ich wykonanie poprzez system podpowiedzi pod postacią leżących tu i ówdzie scrolli. Jeżeli sami wpadniemy na rozwiązanie zagadki, dostaniemy punkty doświadczenia. Jeżeli skorzystamy z pomocy, możemy o tej dodatkowej puli zapomnieć. Proste i przyjemne.

Autorzy oddali także hołd znakomitemu Shadow of the Colossus. Kilka razy w trakcie przygody będziemy mieli bowiem okazję powalczyć z olbrzymich rozmiarów przeciwnikiem, walka z którym niemal jota w jotę przypomina to, co mogliśmy zobaczyć w produkcji Team Ico. Wspinamy się po rękach, nogach czy plecach olbrzyma, wciskając prawy trigger, w momencie kiedy przeciwnik próbuje nas zrzucić. I tak kolejno eliminujemy jego słabe punkty. Pojedynki są dynamiczne i naprawdę bardzo widowiskowe.

Castlevania została podzielona na dwanaście rozdziałów, a w każdym z nich do wykonania jest od dwóch do nawet ośmiu czy więcej misji. Pomiędzy poszczególnymi lokacjami podróżujemy za pomocą mapy. Jest to ważne, ponieważ w każdej chwili możemy wrócić do odwiedzonego wcześniej miejsca, choćby tylko po to, by odnaleźć niedostępną wcześniej znajdźkę. Trzeba bowiem wyjaśnić, że wraz z postępami w fabule Gabriel nabywa również nowe umiejętności. Nie są one szczególnie wymyślne, a niektóre są wręcz niemal kalką z innych gier, jak na przykład pozwalające na podwójny skok i krótkie szybowanie skrzydła. Kto miał okazję zagrać w God of War II i God of War III, natychmiast domyśli się, o co chodzi. To także zdecydowanie najdłuższy tytuł spośród wymienionych w tej recenzji. Poznanie całej fabuły i przejście wszystkich misji zajmie Wam z pewnością kilkanaście godzin.

Castlevania: Lords of Shadow jest przy tym grą piękną. Nie bardzo ładną. Po prostu piękną. To jedna z tych produkcji, przy których gracz zalicza autentyczny opad szczęki. Nie mamy tu absolutnie żadnego wpływu na działanie kamery, która prawie za każdym razem jest ustawiona tak, że nic tylko cykać foty czy kopiować na płótno widoczny na ekranie telewizora landszafcik i hajda na krakowski rynek zarabiać dolary u turystów. Obojętne, czy przebijamy się przez ruiny starożytnych miast, pogrzebanych gdzieś pod zielenią dżungli i pełnych majestatycznych posągów, czy przeskakujemy po gzymsach gotyckiego zamczyska zawsze, podkreślam zawsze, jest na czym zawiesić oko. Chyba jedynym tytułem, który na konsolach może mierzyć się z Castlevanią, jest Uncharted II. W tyle za grafiką nie pozostaje oprawa dźwiękowa. O genialnym dubbingu już pisałem. Poza tym przez całą zabawę akompaniuje nam świetna, dosyć monumentalna, ale w żadnej mierze nie pompatyczna jak w God of War, muzyka.

Skoro gra jest tak genialna, to dlaczego nie otrzymała wyższej oceny? Niestety, nie wszystko w Castlevanii funkcjonuje tak, jak funkcjonować powinno. Największy zarzut można wysunąć pod adresem optymalizacji kodu. To straszne, że tak dobry tytuł działa w najbardziej płynnych momentach w zaledwie dwudziestu kilku klatkach na sekundę, aby podczas niektórych przerywników przycinać tak, że oczy bolą patrzeć i serce się kraje z rozpaczy. Zarzut ten dotyczy przede wszystkim wersji na Xboksa 360, wydanej, nawiasem mówiąc, aż na dwóch płytach DVD. Edycja na PlayStation 3 charakteryzuje się nieco większą płynnością. Przy czym oba wydania są do siebie bliźniaczo podobne i producent nie wprowadził pomiędzy nimi żadnych różnic.

Duża lista ciosów pomaga w trakcie pojedynków z licznymi bossami. O ilektoś ma ochotę uczyć się wszystkich kombinacji na pamięć.

Drugi zarzut to zbyt potężne kombinacje niektórych ciosów. Od pewnego momentu całą grę można przejść, korzystając jedynie z dwóch, góra trzech różnych kombosów, uaktywnianych przez banalne sekwencje przycisków. Nie bardzo rozumiem więc, po co przygotowano ich aż tak długą listę. Czyżby testerzy nie wyłapali tak ewidentnego przegięcia? Poza tym trochę cierpi balans rozgrywki, bowiem w jednej lokacji mogą znajdować się łatwi do pokonania przeciwnicy i potwory wymagające kilku podejść, zanim nauczymy się walki z nimi. Dużym plusem natomiast jest fakt, że na każdego stwora jest sposób i po chwili obserwacji jesteśmy w stanie użyć kombinacji raz dwa rozprawiającej się z delikwentem. Niestety, moim zdaniem zupełnie „skiepszczono” blok. Bardzo trudno wyczuć, kiedy go zastosować, wobec czego dużo łatwiejsze jest korzystanie z uników.

Czy pomimo technicznych niedoróbek warto zatem zanurzyć się w tej symfonii grozy? Absolutnie tak. Uważam, że to tytuł zdecydowanie lepszy od bardzo nierównej trzeciej części God of War, a to chyba wystarczająca rekomendacja. W Castlevanii jest coś niezmiernie pociągającego, jakiś pierwiastek melancholii połączonej z potraktowanym całkowicie serio klimatem grozy. Po przejściu pierwszej części gry, dziejącej się w dżungli, powracamy do gotyckich klimatów, wampirów, starych zamczysk, cmentarzy i tym podobnych akcentów. W Castlevanii w idealnych proporcjach połączono elementy rozwałki, platformowe i logiczne, nie traktując żadnego z nich po macoszemu. Dzięki temu otrzymujemy grę może niezbyt doskonałą pod względem formy, ale bardzo zbliżoną do ideału, umiejętnie łączącego w całość kilka składników gameplayu. To dla mnie również czarny koń wyścigu o tytuł najlepszego slashera tego roku i druga po Darksiders bardzo miła niespodzianka.

Przemek „g40st” Zamęcki

PLUSY:

  • znakomity klimat;
  • mechanika walki;
  • świetne wyważenie elementów slashera, gry logicznej i platformowej;
  • fantastyczna oprawa audiowizualna.

MINUSY:

  • problemy z płynnością animacji;
  • kiepski blok i drobne niedopatrzenia w systemie walki.

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej

Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości

Recenzja gry

Indiana Jones i Wielki Krąg zabierze Was na epicką wyprawę po trzech kontynentach, dobrym fanserwisie, wielu błędach i kilku niedopracowanych mechanikach. Zapnijcie pasy, bo nachodzą turbulencje.

STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad

Recenzja gry

Po latach oczekiwań STALKER 2: Heart of Chornobyl w końcu ponownie zaprasza do czarnobylskiej Zony. Ogrom i surowe piękno tego świata miażdży większość innych open worldów, ale sequel ugina się też pod ciężarem błędów i niedoróbek technicznych.

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!