Brink - recenzja gry
Twórcy Enemy Territory i Quake Wars powracają z nową strzelaniną. Sprawdziliśmy, czy Brink wyróżnia się w tłumie innych popularnych gier tego typu.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Ekipa Splash Damage zasłynęła za sprawą gry Enemy Territory, czyli jednej z popularniejszych sieciowych strzelanin w historii, cieszącej się większym uznaniem niż podstawowa wersja Return to Castle Wolfenstein. Talent młodych twórców został dostrzeżony i zespół z grupy amatorów szybko przekształcił się w komercyjne studio. Jego pierwszym dużym projektem było Quake Wars i choć tytuł ten nie spełnił wszystkich pokładanych w nim nadziei, to i tak zaskarbił sobie sympatię dużej liczby graczy. Teraz, po czterech latach, Splash Damage powraca z nowym FPS-em. Brink nie tylko jest pierwszą stworzoną od zera (a nie bazującą na istniejącej licencji) produkcją studia, ale deweloper ma też podpisaną długoletnią umowę o współpracy z firmą Bethesda Softworks. Zapewnia mu to solidniejsze wsparcie finansowe niż to, na które mógł liczyć w przeszłości. Dlatego oczekiwania graczy są tym razem znacznie większe.
Akcja Brinka toczy się w niedalekiej przyszłości, po globalnej katastrofie ekologicznej. Fabuła koncentruje się wokół olbrzymiego pływającego miasta znanego jako Arka. Pierwotnie miał to być ośrodek badawczy i luksusowy kurort, ale po drastycznym podniesieniu się poziomów oceanów miejsce to stało się jedynym ratunkiem dla mieszkających tam ludzi. Wkrótce do portów zaczęły przybywać też statki z uchodźcami i niestety – było ich więcej, niż dryfująca metropolia mogła pomieścić. Społeczeństwo szybko podzieliło się na dwie grupy – cieszących się luksusem założycieli oraz żyjących w biedzie gości. Przez kolejne lata tarcia pomiędzy tymi frakcjami stawały się coraz mocniejsze, aż w końcu część przybyszy utworzyła ruch oporu. Ich celem jest otwarcie Arki dla wszystkich i nawiązanie kontaktu ze światem zewnętrznym.
Zmagania rozpoczynamy od stworzenia własnej postaci – jednej dla wszystkich trybów zabawy, zarówno tych dla pojedynczego gracza, jak i wieloosobowych. Mamy tu sporo różnych modeli twarzy i ubrań – nie ma tego może aż tak dużo jak w najlepszych RPG, ale jak na strzelaninę wybór jest naprawdę niemały. Dużą rolę odgrywa budowa ciała wpływająca na nasze poruszanie się oraz wytrzymałość na obrażenia. Początkowo możemy wcielić się tylko w średniaka, a pozostałe opcje (ciężka i lekka) odblokowują się dopiero po zdobyciu odpowiedniego poziomu. Punkty doświadczenia i ukończenie konkretnych zadań są wymagane również do kupienia lepszych typów broni i nabycia specjalnych umiejętności. Następnie decydujemy o klasie naszej postaci. Każda z nich dysponuje własnymi cechami i zdolnościami. Żołnierz podkłada ładunki wybuchowe i dzieli się z innymi amunicją, inżynier stawia wieżyczki strażnicze i naprawia maszyny, szpieg potrafi hakować systemy bezpieczeństwa i podszywać się pod żołnierzy z przeciwnej drużyny, a medyk oczywiście leczy. To tylko przykłady, ponieważ wszystkie klasy posiadają multum umiejętności, które możemy zakupić za uzyskane punkty. Jednocześnie żaden z tych wyborów nie jest ostateczny, zawsze możemy swobodnie zmienić uzbrojenie, budowę ciała, ubrania czy klasę postaci, nawet podczas samych meczów. Jedynie sprzedając umiejętności, tracimy poziom doświadczenia. Jest to o tyle ważne, że na każdej z map jest kilka zadań do zrealizowania i większość z nich wykonać może tylko określona klasa, więc opcja jej zmiany w trakcie meczu okazuje się bardzo przydatna. Początkowo lepiej skoncentrować się na jednej profesji, ale doświadczony gracz będzie dysponować postacią posiadającą ulepszenia we wszystkich klasach i świetnie sprawdzającą się w każdej roli.
Musimy również zdecydować, do której z frakcji przystępujemy – sił bezpieczeństwa czy rebeliantów, co ma wpływ na wygląd naszego bohatera i noszonego przez niego uzbrojenia. Ponadto oddziałuje również na przebieg kampanii. Każda ze stron konfliktu posiada własną ścieżkę fabularną rozgrywaną na przestrzeni ośmiu misji – w tym sześciu należących do głównego scenariusza i dwóch odpowiadających na pytanie „co by było, gdyby”. Niestety, sporo misji jest lustrzanym odbiciem ich odpowiedników dla drugiej strony.
O samej kampanii nie da się powiedzieć wiele dobrego. Twórcy poszli na łatwiznę i zaoferowali po prostu pojedynki z botami. Wspomagane są one sympatycznymi scenkami przerywnikowymi, ale poza tym niczym nie różnią się od rozgrywek wieloosobowych. W przypadku Brinka takie rozwiązanie się nie sprawdza, ponieważ zaprezentowany świat jest fascynujący. Sekwencja wprowadzająca, późniejsze filmiki oraz zdobywane co pewien czas dzienniki audio ukazują interesującą rzeczywistość. Wywołują głód dowiedzenia się więcej na temat Arki i jej mieszkańców, a jednocześnie nie są go potem w stanie zaspokoić. W typowych militarnych FPS-ach nie jest to problem, ponieważ ich akcja toczy się w naszym świecie. W przypadku Brinka sprawa ma się inaczej. Potencjał fabularny jest tu ogromy i pozostaje kompletnie niewykorzystany. Te drobne okruszki informacji zaczęły mnie po pewnym czasie irytować, ponieważ wiedziałem, że pod tym względem gra nigdy nie nakarmi mnie do syta.
Co gorsza, tryb fabularny niesie ze sobą również sporo innych problemów. Mechanika zabawy jest całkiem rozbudowana, ale nikt nie pomyślał, aby dostatecznie wytłumaczyć graczom, jak to wszystko działa. Na próbę wielokrotnie wystawiona była też moja cierpliwość. Wrogie boty są bardzo skuteczne i nie jest łatwo z nimi wygrać nawet na najniższym poziomie trudności. Niestety, sterowani przez komputer towarzysze broni nie potrafią współpracować z graczem. Szamoczą się po poziomach, ignorują cele misji i rzadko dają potrzebne nam wsparcie. W przypadku Brinka jest to niesamowicie denerwujące, ponieważ jest to gra wymagająca dobrej pracy zespołowej. Tutaj zgrana grupa średnich graczy zmiecie z powierzchni ziemi zbieraninę znacznie zdolniejszych indywidualistów. Dlatego jeden ze scenariuszy dla samotnego gracza udało mi się ukończyć dopiero łutem szczęścia po kilkunastu bolesnych próbach.
Znacznie lepiej prezentuje się tryb wieloosobowy i to on jest bezsprzecznie sercem całej gry. Te same poziomy nabierają rumieńców, gdy towarzyszą nam postacie kierowane przez ludzi z krwi i kości. Poszczególne mapy oferują standardowe FPS-owe cele misji, odpowiednio dopasowane do realiów świata Arki. Mamy zatem osłanianie powolnie poruszających się robotów, które w przypadku uszkodzenia wymagają naprawy przez inżyniera. Są też zadania polegające na hakowaniu systemów, przenoszeniu obiektów (skradzionych danych, paliwa itp.) z jednego końca mapy na drugi czy też wysadzaniu w powietrze struktur. Jak już wspomniałem, studio Splash Damage postanowiło wymusić ścisłą współpracę pomiędzy graczami i cel ten został zrealizowany. Samotnie nie mamy szans na pomyślne ukończenie misji. Wykonywanie poleceń zabiera po prostu zbyt dużo czasu i ten, kto to robi, potrzebuje osłaniających go kompanów. Na każdej mapie możemy także realizować cele drugorzędne. Najczęściej polegają one na zajęciu dodatkowych punktów dowodzenia zapewniających całej drużynie konkretne bonusy. Wszystko to razem działa bardzo dobrze. Autorom udało się osiągnąć coś, co wielu ich konkurentom sprawia masę problemów. Potrafili bowiem tak zaprojektować całość, że rzadko spotyka się graczy zainteresowanych jedynie dokonaniem dużej liczby zabójstw. Zamiast tego większość koncentruje się na zadaniach. Trzeba też przyznać, że Brink został bardzo dobrze zbalansowany. Twórcy zaoferowali multum różnych umiejętności i sprzętu, ale nie ma wśród nich żadnych przepakowanych pozycji potrafiących zniszczyć równowagę starć.
Znacznie słabiej prezentuje się, niestety, architektura poziomów. Gra oferuje pod tym względem bardzo staroświeckie podejście do tematu i rezultatem tego są mapy zbudowane głównie z ciasnych korytarzy. Prowadzi to często do sytuacji, gdy jedna z drużyn pierwsza dociera na dobre pozycje i potrafi okopać się tam na tyle udanie, że druga strona przez kilka następnych minut bezskutecznie próbuje przebić się przez to wąskie gardło. Za mało jest tu lokacji, gdzie można naprawdę zaszaleć. Duże otwarte przestrzenie najczęściej są jedynie dekoracjami, które możemy co najwyżej popodziwiać z oddali. Dodatkowo mapy zostały tak zaprojektowane, że konieczne jest nauczenie się ich układu na pamięć.
Ciekawym elementem jest za to inspirowany grą Mirror’s Edge system poruszania się. Pozwala on na sporą swobodę, choć jej zakres zależy od naszej postaci. Ciężcy żołnierze z trudem dadzą radę podciągnąć się na najniższe przeszkody. Średnia budowa ciała umożliwia już dalekie skoki i pokonywanie całkiem wysokich przeszkód. Natomiast najlżejsi bohaterowie potrafią wyczyniać istne cuda, wliczając w to odbijanie się od ścian. Mechanika ta sprawdza się bardzo dobrze. Splash Damage nie udało się może dorównać w tym względzie kolegom po fachu z DICE, ale ostatecznie liczy się to, że system działa i umożliwia dostanie się w punkty na mapach, które w typowych FPS-ach byłyby absolutnie niedostępne. Niesamowitą frajdę daje też możliwość robienia wślizgów pozwalających umykać przed kulami wroga lub zwalać go z nóg. Ponadto cieszy fakt, że postać nie męczy się przy sprincie, więc nie ma przeszkód, by bez przerwy biegać po poziomach. W grze tak dynamicznej zadyszka byłaby bardzo złym pomysłem. Rozczarowuje natomiast uzbrojenie. Tutaj twórcy nie wysilili się i dostaliśmy standardowe pistolety, strzelby i karabiny. Brakuje jakichś bardziej wymyślnych narzędzi mordu, takich jak miotacze ognia czy broń biała. To już nawet Call of Duty: Black Ops oferowało większą różnorodność, tam przynajmniej były kusze i noże.
Warto jeszcze wspomnieć o trybie wyzwań pozwalającym odblokować dodatkowe ulepszenia i uzbrojenie. Dostajemy w nim cztery misje, które możemy przechodzić samodzielnie lub w kooperacji z przyjaciółmi. Znajdziemy tu m.in. poziom platformowy, wymagający akrobacji przy pokonywaniu przeszkód, oraz mapę wzorowaną na produkcjach typu tower defense. W przypadku tej drugiej jako inżynier musimy odpierać ataki kolejnych fal nieprzyjaciół. Wszystkie wyzwania są ciekawie zaprojektowane i dają masę frajdy. Szkoda tylko, że jest ich raptem cztery i nie starczają na zbyt długo. Potem możemy co najwyżej przechodzić je ponownie w celu polepszenia naszych wyników.
Wiele dobrego da się powiedzieć na temat oprawy audiowizualnej. Brinka zbudowano na bazie ulepszonego engine’u id Tech 4. Jest to ten sam silnik, który zadebiutował siedem lat temu w Doomie 3, ale patrząc na omawianą grę, trudno uwierzyć, jak leciwa jest ta technologia. Spora w tym zasługa świetnego stylu graficznego. Modele postaci są bardzo szczegółowe, a jednocześnie mają odrobinę karykaturalne kształty dodające im więcej charakteru. Wygląd poziomów również robi wrażenie. Walczymy zarówno w bogatych dzielnicach, jak i brudnych slumsach. Przychodzi nam toczyć boje m.in. w luksusowym pływającym kurorcie, więzieniu, lotnisku, złomowisku statków czy w mieście stworzonym z metalowych kontenerów. Różnorodność lokacji jest ogromna i wszystkie prezentują się atrakcyjnie. Pochwalić też należy warstwę audio, zwłaszcza podkładane głosy. Autorzy zadali sobie sporo trudu, by znaleźć aktorów prezentujących bardzo szerokie spektrum charakterystycznych akcentów, świetnie oddających wielokulturową naturę Arki. Natomiast znacznie gorzej wypadło dopracowanie techniczne. Gra wystartowała z masą poważnych błędów, które często uniemożliwiały komfortową rozrywkę. Teraz, po pierwszych aktualizacjach, jest już znacznie lepiej, ale do ideału wciąż sporo brakuje. Nawala zwłaszcza technologia obsługująca serwery. Ich przeglądarka nie zawsze działa prawidłowo, co pewien czas pojawiają się problemy z połączeniem, a w trakcie niektórych meczów wyłączone zostają efekty dźwiękowe.
Brink na pewno nie spełnia wszystkich pokładanych w nim nadziei, co nie przeszkadza mu być ciekawą i wartą uwagi propozycją dla miłośników strzelanek. Gracze lubiący samotną zabawę nie znajdą tutaj raczej nic dla siebie, ale sieciowe potyczki są interesujące. Pomimo wszystkich niedociągnięć autorom udało się stworzyć grę o własnej tożsamości, która nie przypomina innych FPS-ów obecnych na rynku. Prawdę mówiąc, przywodzi ona na myśl raczej produkcje z lat 90. Tutaj też trzeba poświęcić sporo czasu na opanowanie podstaw, zapamiętanie poziomów i rozwój postaci, zanim zaczniemy się dobrze bawić. Gra wymaga od nas naprawdę wiele i często potrafi sfrustrować. Od czasu do czasu zdarzają się jednak momenty idealne, gdy drużyna w harmonii prze naprzód, skokami pokonuje przeszkody i płynnie wymienia się ulepszeniami. Zbieranina postaci zamienia się wtedy w jeden organizm, który roznosi na strzępy wszystko, co stanie mu na drodze. Taka synchronizacja nigdy nie trwa długo, ale gdy się wydarzy, wywołuje wrażenie czystej magii. Choćby dla takich momentów warto dać szansę najnowszemu dziełu Slash Damage.
Adrian Werner
PLUSY:
- ciekawy świat;
- duża różnorodność poziomów;
- świetny system poruszania się;
- wymuszenie gry zespołowej;
- rozbudowany system rozwoju postaci.
MINUSY:
- kiepska kampania i słaba SI sojuszników;
- mapy składające się głównie z ciasnych korytarzy;
- mała różnorodność broni;
- błędy techniczne;
- trzeba włożyć w grę sporo czasu, nim zacznie ona sprawiać frajdę.