Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 2 listopada 2009, 13:36

Borderlands - recenzja gry

Postapokaliptyczna rzeź w komiksowej oprawie trafiła wreszcie do sklepów. Czy pierwsza od lat nowa gra twórców serii Brothers in Arms przypadnie do gustu fanom pierwszoosobowych strzelanin?

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Pierwsza od lat nowa gra studia Gearbox Softwaremiała być jednym z trzech hitów, jakie firma 2K Games szykowała na gorący okres przedświąteczny. Jak to jednak w świecie elektronicznej rozrywki zwykle bywa, rzeczywistość zweryfikowała plany wydawcy i ostatecznie pozostałe gry z wielkiej trójcy – BioShock 2 i Mafia IIzaliczyły kilkumiesięczne opóźnienie. Na placu boju pozostał więc samotnie Borderlands, produkt z wyżej wymienionej grupy teoretycznie najsłabszy, który na długo przed swoją premierą budził mieszane uczucia wśród miłośników strzelanin. Czy udało mu się obronić? Przekonajcie się sami.

Borderlands przenosi nas na planetę Pandora, położoną gdzieś na krańcu wszechświata. Zbliżony klimatem do Ziemi świat przyciągnął wiele lat temu sporą grupę awanturników, ale szybko okazało się, że pokrywające glob jałowe pustkowia mają w gruncie rzeczy niewiele do zaoferowania. Jedynym interesującym obiektem na Pandorze jest legendarny Skarbiec, który rzekomo wypełniony jest po brzegi wytworami niezwykle cennej, obcej technologii. Choć żaden z mieszkańców planety nie wie, gdzie zlokalizowany jest tajemniczy schron, niektórzy pragną go odnaleźć i położyć ręce na przechowywanych w nim artefaktach. Ten sam cel przyświecać będzie również Tobie.

W grze pojawiają się pojazdy. W trybie kooperacji do jednego wozumogą wsiąść dwie osoby – kierowca i strzelec.

Jak na rasową strzelaninę przystało, Borderlands jest produkcją nastawioną na żywiołową akcję. Zabijaniu przeciwników podporządkowane jest tu absolutnie wszystko, dlatego stawianie znaku równości pomiędzy tą grą, a np. trzecim Falloutem, nie ma najmniejszego sensu. Owszem, dzieło firmy Gearbox Software pozwala eksplorować świat, umożliwia rozwijanie postaci w oparciu o zdobywane w trakcie zabawy doświadczenie i oferuje dużą liczbę questów, ale nawet istnienie elementów charakterystycznych dla erpegów nie zmienia faktu, że w Borderlands chodzi wyłącznie o sianie pożogi w totalnie zręcznościowym stylu.

Zmagania cechują się pewną dozą swobody. Gracz może do woli podróżować po dostępnych w danym momencie terenach (zarówno pieszo jak i w pojazdach), zaliczać zadania w wybranej przez siebie kolejności, a w międzyczasie dokonywać zakupu sprzętu i gadżetów w licznych automatach. Questów jest cała masa, ale trudno pochwalić je za różnorodność, bo w większości przypadków misje sprowadzają się do wykonania egzekucji na wskazanym celu. Od czasu do czasu trzeba też znaleźć jakiś przedmiot bądź wcisnąć określony przycisk. Nic trudnego, o ile uda nam się wcześniej położyć pokotem chroniących je przeciwników.

Walka w Borderlands sprawia znakomite wrażenie i to z kilku powodów. Po pierwsze, świat jest gęsto zaludniony wrogami. Trudno przemierzyć niewielki fragment mapy, by nie zostać zaatakowanym przez dziwaczne stwory lub bandytów, najliczniej zresztą na Pandorze reprezentowanych. Do plusów trzeba zaliczyć również to, że raz oczyszczony teren nie pozostaje wymarły do końca przygody, bowiem przeciwnicy odradzają się niewiarygodnie szybko. Nie zawsze przepadam za respawnami w takich produkcjach, ale tu akurat przyjąłem je z radością, bo nie dość że dzięki nim trzeba zachować czujność, to jeszcze nowi wrogowie są źródłem dodatkowych punktów doświadczenia.

Po trzecie, sama wymiana ognia zrealizowana jest niezwykle sprawnie. Ludzie z Gearbox Software na pierwszoosobowych strzelaninach zjedli zęby i w Borderlands widać to na każdym kroku. Rozgrywka jest niezwykle dynamiczna i jednocześnie bardzo wymagająca, ponieważ atakujący w grupach rywale, choć inteligencją nie grzeszą, potrafią mocno dać w kość i często zmuszają bohaterów do przyjęcia taktyki defensywnej. Nie jeden raz dwoiłem się i troiłem, by załatwić grupę doświadczonych przeciwników, jednocześnie starając się uniknąć świszczących w powietrzu kul. Każda wygrana z ogromnym trudem batalia przynosiła poczucie ulgi, ale też satysfakcję z dobrze wykonanego zadania. Dawno już nie widziałem produktu, w którym strzelanie sprawiałoby tyle frajdy, co właśnie w Borderlands.

Każdy z czterech bohaterów charakteryzuje się innymi zdolnościami.Ich rozwój przypomina to, co widzieliśmy wcześniej w Diablo II.

Oczywiście, na taką a nie inną ocenę walki ma również wpływ jedna z najczęściej reklamowanych przez twórców cech gry – różnorodność podręcznego arsenału. W Borderlands ilość środków zagłady nie jest w żaden sposób ograniczona. Autorzy podzielili broń na siedem kategorii (począwszy od małych pistoletów, poprzez karabiny snajperskie i wyrzutnie rakiet, na broni energetycznej skończywszy), przygotowali kilkadziesiąt różnych modeli pukawek, a następnie opisali je za pomocą współczynników określających zadawane obrażenia, pojemność magazynka i szybkostrzelność. Tylko te trzy cechy wystarczyłyby do stworzenia nieskończonej liczby kombinacji, ale twórcy gry poszli o krok dalej dorzucając całą gamę dodatkowych właściwości, które również wpływają na działanie broni. W rezultacie mamy tu do czynienia z sytuacją identyczną jak w Diablo, gdzie np. dwa magiczne miecze mogły wyglądać dokładnie tak samo, ale dzięki różnicom we współczynnikach, zadawały zupełnie inne obrażenia.

Nieograniczona ilość broni to nie jedyna cecha gry, którą autorzy zaczerpnęli bezpośrednio z cyklu Diablo. Podobnie jak w słynnych produkcjach firmy Blizzard Entertainment, tak i w Borderlands dokonujemy wyboru bohatera spośród kilku różnych klas, a następnie rozwijamy go, rozdzielając otrzymane punkty w trzygałęziowym drzewku umiejętności. Poszczególne postaci specjalizują się w odmiennych dziedzinach i dysponują jednym, charakterystycznym dla siebie bonusem, dlatego wybierając różnych śmiałków możemy być pewni, że za każdym razem rozgrywka przebiegać będzie zupełnie inaczej.

Na modłę Diablo zrealizowano też w Borderlands szalenie grywalny tryb kooperacji, który umożliwia wspólną zabawę nawet czterem osobom jednocześnie. Wraz z liczbą uczestników rozgrywki automatycznie rośnie jej poziom trudności. Przeciwnicy zaczynają zadawać większe obrażenia i stają się bardziej odporni na ciosy, ale za to likwidacja wrogów i zaliczanie questów premiowane są lepszymi nagrodami niż podczas samotnych zmagań. Jeśli walka ramię w ramię z towarzyszami się znudzi, gracze mogą spróbować swoich sił w bratobójczych starciach pomiędzy sobą. Wyższość jednego bohatera nad drugim najlepiej udowadnia się na arenach, które zostały zaprojektowane specjalnie z myślą o takich pojedynkach.

Pecetowa edycja Borderlands, którą mieliśmy okazję testować, ukazała się na rynku z niewielkim poślizgiem w stosunku do konsolowych odpowiedników, ale tym razem posiadacze „blaszaków” nie powinni mieć żadnych powodów do narzekań, bo to ponoć właśnie oni otrzymali najbardziej dopracowaną wersję. Specyficzna grafika prezentuje się w ruchu wyśmienicie i w sumie dobrze się stało, że ostatecznie twórcy zdecydowali się na zmianę stylu. Gdyby Borderlands został zrealizowany w pierwotnej koncepcji, to nasuwałby zbyt oczywiste skojarzenia z trzecim Falloutem i pewnie nie wyszłoby mu to na dobre. Autorów trzeba pochwalić też za stworzenie świetnego klimatu. Muzyka znakomicie wpasowuje się w atmosferę panującą na Pandorze, na ogół stanowiąc spokojne tło dla wędrówki przez pustkowia i przyspieszając wyraźnie tylko wtedy, gdy na ekranie zrobi się naprawdę gorąco.

Borderlands to ciekawa propozycja na tle innych gier akcji dostępnych na rynku, choć trzeba sobie powiedzieć jasno – nie przypadnie ona każdemu do gustu. Ludzie szukający w dziele firmy Gearbox Software produktu podobnego do ostatniego Fallouta srodze się zawiodą, bo tutaj na pierwszym planie znajduje się rzeź, a cała reszta jest tylko jej uzupełnieniem. Widać to w rozwoju postaci, podporządkowanym wyłącznie walce (znów kłania się Diablo), a także w questach, które bardziej przypominają zwykłe kontrakty na zabójstwa niż długie i ciekawe zadania znane z tradycyjnych erpegów. Dla wielu z Was ogromną wadą tej gry będzie też słabo zrealizowana fabuła. O głównym celu wizyty na Pandorze, czyli znalezieniu skarbca, zapomina się już po kilkunastu minutach zabawy, a program nie kwapi się niestety, żeby zbyt często o nim mówić. W grze wyraźnie brakuje przerywników filmowych oraz dialogów z bohaterami niezależnymi, które popychałyby opowieść do przodu. Zabawa w Borderlands toczy się więc od zlecenia do zlecenia, a że te nie należą do zbyt różnorodnych, to już po kilku godzinach można odczuć wyraźne oznaki znużenia.

Od czasu do czasu można natknąć się na bohaterów niezależnych,ale nie mają oni zbyt wiele do powiedzenia.

Oczywiście jest też drugi biegun, a jest nim znakomicie zrealizowana i widowiskowa część strzelankowa. Wielbiciele wirtualnego mordu będą w siódmym niebie, bo liczba zabitych wrogów szybko przekroczy wartości nieosiągalne dla innych produktów tego typu. Dodatkowe smaczki w postaci możliwości gry w kooperacji, masy łupów do zdobycia, niebywale bogatego arsenału środków zagłady czy możliwości szerzenia śmierci nie tylko pieszo, ale również za pośrednictwem pojazdów, tylko zwiększają radość z rozgrywki. Trzeba jednak takie produkcje naprawdę lubić, bo Borderlands wymaga poświęcenia co najmniej kilkunastu godzin, zanim na ekranie ukażą się napisy końcowe. A przecież są jeszcze trzej inni bohaterowie, których możliwości w walce również warto przetestować.

Mnie osobiście grabardzo się podoba, choć nie ukrywam, że byłaby jeszcze lepsza, gdyby trochę więcej uwagi poświęcono fabule. Nie mam żadnego problemu, żeby napawać się czystą akcją, ale mimo wszystko po kilku godzinach nieustannej rzeźni marzyłem o chwili oddechu, o czymkolwiek co na chwilę oderwałoby mnie od konieczności ciągłej walki. Borderlands takiego oddechu niestety nie zapewnia, dlatego kluczem do delektowania się tą potrawą jest spożywanie jej w niewielkich porcjach. Wówczas produkt firmy Gearbox Software okazuje się jednym z przyjemniejszych debiutów, jaki trafił do sklepów w ostatnim czasie i godnym polecenia wszystkim miłośnikom pierwszoosobowych strzelanin.

Krystian „U.V. Impaler” Smoszna

PLUSY:

  • ogromna dawka akcji;
  • nieograniczona ilość broni;
  • świetnie zaprojektowani wrogowie;
  • znakomity tryb kooperacji, znacznie przewyższający samotną rozgrywkę;
  • bardzo ładna i specyficzna oprawa wizualna;
  • klimatyczna muzyka.

MINUSY:

  • model jazdy pozostawia trochę do życzenia;
  • fabuła potraktowana po macoszemu;
  • mało zróżnicowane questy;
  • drobne błędy techniczne, np. zacinające się pojazdy, problemy z detekcją kolizji.

Krystian Smoszna

Krystian Smoszna

Gra od 1985 roku i nadal mu się nie znudziło. Zaczynał od automatów i komputerów ośmiobitowych, dziś gra głównie na konsolach i pececie w przypadku gier strategicznych. Do szeroko rozumianej branży pukał już pod koniec 1996 roku, ale zadebiutować udało się dopiero kilka miesięcy później, kilkustronicowym artykułem w CD-Action. Gry ustawiły całą jego karierę zawodową. Miał być informatykiem, skończył jako pismak. W GOL-u od blisko dwudziestu lat, do 2023 pełnił funkcję redaktora naczelnego. Gra w zasadzie we wszystko, bez podziału na gatunki, dużą estymą darzy indyki. Poza grami interesuje się piłką nożną i Formułą 1, na okrągło słucha też muzyki ekstremalnej.

więcej

Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości

Recenzja gry

Indiana Jones i Wielki Krąg zabierze Was na epicką wyprawę po trzech kontynentach, dobrym fanserwisie, wielu błędach i kilku niedopracowanych mechanikach. Zapnijcie pasy, bo nachodzą turbulencje.

STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad

Recenzja gry

Po latach oczekiwań STALKER 2: Heart of Chornobyl w końcu ponownie zaprasza do czarnobylskiej Zony. Ogrom i surowe piękno tego świata miażdży większość innych open worldów, ale sequel ugina się też pod ciężarem błędów i niedoróbek technicznych.

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!