autor: Maciej Hajnrich
Batman: Vengeance - recenzja gry
Najnowsza adaptacja przygód Batmana, oparta bardziej na serii filmów niż historiach komiksowych, w której bohater i obronca Gotham City staje sie celem kolejnego, mrocznego spisku.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Od dłuższego czasu można zauważyć swoisty „boom” na gry oparte na przygodach komiksowego bohatera. Spiderman, Hulk, Thorgal, XIII, Wolverine, czy całej grupy X-Man – zostały one wydane w przeciągu ostatnich kilku miesięcy (nie tylko na PC). Ponieważ sytuacja taka jest jak najbardziej korzystna dla graczy, toteż nie powinni oni narzekać, tym bardziej, że większość tych tytułów (poza Thorgalem, który wypadł mizernie) prezentuje wysoki poziom. Zatem wyczekiwanie na kolejną „elektronizację” (skoro może być ekranizacja, to dlaczego miałoby nie być elektronizacji?) przygód któregoś herosa jest jak najbardziej uzasadnione, tym bardziej kiedy jest nim sam Człowiek-Nietoperz, kultowa postać amerykańskiego komiksu. Tyle, że Batman: Vengeance, który trafia na polski rynek dopiero w lutym 2004, odbiega od wizerunku dobrej gry.
Poniekąd dziwię się, że polski oddział Cenegi zdecydował się wydać przygody Batmana na naszym rynku, kiedy jego światowa premiera miała miejsce we wrześniu... 2002, czyli półtorej roku wcześniej! Vengeance już wtedy był kiepską pozycją, a co dopiero teraz! Nie wiem, czy tytuł ten może spodobać się komukolwiek, nawet miłośnikom Bruce’a Wayne’a – bo jeśli nie im, to komu?
Grafika na pierwszy rzut oka (oraz na screenach) wygląda interesująco, praktycznie żywcem wyjęta z kreskówki o przygodach Batmana (puszczana na kanale drugim, kiedy to na jeden blok przypadało znacznie więcej balkonów niż anten satelitarnych, a o kablówce krążyły tylko słuchy). Charakterystyczna, ostra kreska, bez zbędnych szczegółów, nieco karykaturalne postaci, mroczny, ale kolorowy klimat Gotham City – wszystko to znalazło się w elektronicznej wersji. Zabrakło jedynie najważniejszego elementu, a mianowicie grywalności.
Pierwsze misje pełnią rolę tutoriala i lepiej dobrze wykorzystać ten czas, bo później na naukę może być za późno. Sterowanie postacią nie jest trudne i wymaga opanowania zaledwie kilku klawiszy, ale ułomność silnika gry zmusza nas niekiedy do powtarzania lekcji, aż do momentu całkowitej frustracji. Do sposobu gry trzeba się przyzwyczaić, chociażby ze względu na pracę kamery. Otóż, w większości podobnych gier TPP, gracz może dowolnie sterować kamerą obracając ją pod takim kątem, aby pokazała mu to, co chce zobaczyć, a w pozostałych przypadkach – jest na tyle inteligentna, aby ułatwić rozgrywkę poprzez automatyczne ustawienie. Niestety, Batman należy do tych gier, w których kamera działa niezbyt dobrze, chociażby dlatego, że nie możemy jej obracać np. przy użyciu myszki (najpopularniejszy sposób). Generalnie sprawuje się nienajgorzej, jednak bywają momenty, gdzie w trakcie walki lub pokonywania przeszkód, pewne ustawienia są co najmniej niedogodne.
Kolejne etapy oferują niemal naprzemiennie walkę lub rozwiązywanie łamigłówek – ani jedno, ani drugie nie przysparza większych problemów, choć prostota i liniowość rozgrywki bywa niesamowicie rażąca. Szczerze powiedziawszy wątpię, czy ktokolwiek, jeśli w ogóle zdecyduje się na Vengeance, będzie chciał ją ukończyć, pomimo tego, że nie jest to gra z rodzaju tych wielogodzinnych. A co dopiero uczynić to jeszcze raz. Chociaż z drugiej strony nie wątpię w istnienie takich masochistów, którym przyjdzie zapoznać się ze wszystkimi gadżetami, przejść każdą misje i obejrzeć co do jednego rozpikselowane przerywniki. A przede wszystkim rozwiązać intrygę Zemsty.
Stylistyka poziomów nie odbiega od pozostałych elementów gry. Lokacje i wszelkie obiekty zbudowane są z bardzo małej ilości wielokątów i zabieg ten jest jak najbardziej zrozumiały. Niemniej jednak nie zwalnia to producentów od zaprojektowania bardziej wymyślnych leveli, czy przygotowania ciekawszych tekstur. Owszem, Batman: Vengeance datowany jest na 2002, ale przecież nie był to okres kamienia łupanego i znacznie ciekawsze gry (pod względem graficznym) zostały wydane grubo przed nim. A co może gracz powiedzieć dzisiaj? Grając w Batmana miałem cały czas wrażenie – nieco paradoksalne – bycia w grze komputerowej, zamiast w wirtualnym świecie, który wciąga niczym świetny film, czyli bez reszty. Zresztą wystarczy spojrzeć na zdjęcia z gry, na których widać jednolite, powtarzające się tekstury, oblekające ociosane niczym kamień bryły, takie jak ławki, komputery, skrzynie, budowle, itd. Oczywiście, drogi graczu, zapomnij o interaktywności lub systemie kolizji przedmiotów.
Wspomniałem już, że gra jest liniowa, ale zapomniałem dodać „do bólu”. Autorzy tak wszystko dobrze obmyślili, że nawet wykorzystanie zabawek w stylu batgrapple, batarangs, czy wehikułów batplane i batmobile możliwe jest tylko w określonych sytuacjach. Zrozumiałe jest, że nie zawsze można wsiąść do bat-bryczki, jednak zastosowanie haka jest chyba naturalne dla człowieka-nietoperza. W grze używamy go po przełączeniu się na widok FPP i wycelowaniu w określone miejsce. Przez to gra staje się nie tylko trudniejsza (co wcale nie musi być jej wadą), ale wkurzająca, bo w miejscu Batmana mógłby znaleźć się całkiem inny gość z peleryną, a wtedy gra już w ogóle nie miała by szans na publikację. Przez Ubisoft tym bardziej.
Batman: Vengeance wypada bardzo słabo na tle podobnych gier i może się spodobać jedynie zagorzałym fanom jego przygód, którzy ponadto nie zwracają uwagi na wszystkie minusy gry. I, co ciekawe, jedyną zaletą programu jest właśnie główny bohater i jego przygody, bo sama rozgrywka zalatuje nudą – bardziej wymagający gracze w ogóle nie sięgną po ten produkt, natomiast młodszym, bo tylko takich należy brać pod uwagę, gra może się wydać zbyt trudna. W sklepach znajduje się znacznie więcej ciekawszych pozycji niż Vengeance.
Maciek „valpurgius” Hajnrich