Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 18 grudnia 2006, 13:20

autor: Adam Kaczmarek

ArmA: Armed Assault - recenzja gry

Armed Assault podąża tą samą ścieżką co jego prekursor. „Symulator pola walki” – na to określenie pracowało wiele gier, ale żadna nie dorównała Flashpointowi. Dopiero 5 lat po premierze ukazuje się godny naśladowca.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Czechy to wspaniały kraj. Malownicze krajobrazy, cuda architektoniczne, dobre i tanie piwo, piękne dziewczyny, góry – wypisz, wymaluj Polska, ale jakby lepsza. Do kraju Pepików zawitałem 2 razy. Do dziś miło wspominam pobyt u południowych sąsiadów. Gorąco polecam, wszak ceny są mocno zbliżone do naszych, a znajomym można się we wrześniu pochwalić, że urlop spędziliśmy za granicą. Armed Assault to nowa gra czeskiej stajni Bohemia Interactive, zwana nieformalnym sequelem Operation Flashpoint. Nieformalnym z dwóch względów. Raz, że nawet sami twórcy zachwalają swój produkt jako grę nowej generacji, a później starają się stonować gros entuzjastycznych zapowiedzi, które zalały poszczególne fora dyskusyjne i portale traktujące o grach komputerowych. Dwa, że prawa do nazwy Operation Flashpoint Bohemia utraciła na korzyść Codemasters. Faktem jest, że ArmA została już wydana i grają w nią Czesi, Niemcy oraz Polacy. Reszta świata musi sobie poczekać do 2007 roku.

Armed Assault podąża tą samą ścieżką co jego prekursor. „Symulator pola walki” – na to określenie pracowało wiele gier, ale żadna nie dorównała Flashpointowi. Dopiero 5 lat po premierze ukazuje się godny naśladowca. Jak na ironię losu jest to następca w pełnym tego słowa znaczeniu, to po prostu młodszy brat. Dla graczy niezorientowanych w temacie symulatorów piszę: jeżeli oczekujesz dynamicznej strzelaniny, gdzie garstkę potworów można rozpruć znalezionym wcześniej plazmagunem, to o kupnie zapomnij. Armed Assault wymaga od użytkownika pewnego zmysłu taktycznego, uczenia się na własnych błędach i poznania konsekwencji swoich działań. To bodaj jedyna gra FPS, w której misję można przejść bez utraty naboi w magazynku. Oczywiście nie zawsze, ale niektóre zadania wręcz nakazują zachowanie dyskrecji. Nabyte w ten sposób doświadczenie procentuje w przyszłości.

Historia napisana na kolanie

Przy opisywaniu poszczególnych cech gry nie da się uciec od porównań do Operation Flashpoint. Zacznijmy więc wpierw od tła fabularnego, które w poprzedniku było znakomite (w moim odczuciu najlepsze w historii gier). Przegrana z mistrzem nie byłaby powodem do wstydu, jednak... Historia rozgrywa się na wyspie Sahrani, która podzielona jest na dwie krainy: północ i południe. Na południu panuje demokracja, spokój i dobrobyt. Cechą rozpoznawalną są plaże, duże hotele, palmy, pustynie. Klimat tropikalny rejonu wskazuje, że jest to idealne miejsce na wczasy. Północ z kolei jest zdominowana przez reżim komunistyczny. Miasteczka są obskurne, zaniedbane. Lasy iglaste, góry, mgła, gęsty deszcz. Dotychczas oba państwa żyły ze sobą w zgodzie. Dopiero podczas interwencji sił amerykańskich (w celu przeszkolenia Armii Królestwa Sahrani) wybucha mały konflikt w mieście Corazol. Jest on zalążkiem wielkiej wojny, w której uczestniczyć będziesz Ty.

Armia Wolności Sahrani postanawia przejąć władzę nad całą wyspą – nie można do tego dopuścić. Materiał fabularny jak widać całkiem znośny, choć niezbyt oryginalny. Problem leży w wykładaniu kart na stół na poszczególnych etapach kampanii. W OFP miała ona swoich bohaterów i wraz z rozwojem gracza fabuła rozpędzała się tworząc widowisko tętniące wartką akcją. Tutaj czegoś takiego nie uświadczymy. Odpowiedników Gastovsky’ego, Hammera czy Armstronga po prostu nie ma. Żołnierz, którym kierujesz, nazwa się tak jak twój profil w menu. Następujące po sobie misje główne nie mają ze sobą specjalnego powiązania oprócz tego, że przedstawiają kolejny dzień wojny. Historia rozkręca się dosyć ślamazarnie i dopiero gdzieś w połowie nabiera tempa. Na osłodę pozostają zawsze misje pomocnicze. Od ich wyniku zależy bowiem liczebność wroga w głównej operacji. Misje poboczne są zazwyczaj krótkie i proste w budowie, aczkolwiek grywalne. Niejedna swoją miodnością przebija danie główne. Szczególnie dla fanów sabotaży przygotowano nie lada wyzwania.

Dla miłośników uzbrojenia mam dobrą wiadomość. Do dyspozycji gracza oddano ponad 40 rodzajów broni i wehikułów. Co dziwne, nie mamy swobody wyboru karabinów podczas briefingu, co było nieodłączną opcją w Operation Flashpoint.

Dzisiaj złapałem taaaką rybę.

Misji podstawowych jest 10. Za dużo? Z mało? Sami ocenicie. Gdybyście chcieli przejść Armed Assault bez wędrówki po misjach pobocznych, czeka was około 8-10 godzin zabawy. Czas ten wydłuży się, jeżeli nie mieliście nigdy wcześniej styczności z OFP. Warto się jednak poświęcić i ukończyć całość, co sprawi wam niemałą satysfakcję.

Podobnie jak w poprzedniku i tu mamy wolność w wyborze taktyki. Mamy nakreślony cel, od nas zależy, jak rozegramy akcję. Strzegąc obozu nie musimy wcale buszować po jego zakamarkach, aby odnaleźć przeciwników. Nieopodal nas stoi budynek z drabiną. Wchodzimy na górę. Oczom naszym ukazuje się widok z 4-osobowym oddziałem nieprzyjaciela zbliżającym się do nas. Przyciskamy cztery razy spust naszego karabinu i gotowe – zamiast notorycznego biegania po bazie załatwiliśmy wszystko z jednego miejsca. Prawda, że piękne?

Jednak nie, bo przez szereg misji przeżyjemy zabawę z rozmaitymi błędami. Nie raz, nie dwa, nawet nie trzy będziecie zmuszeni do restartu. Niektóre skrypty nie działają tak jak powinny, co w konsekwencji prowadzi do rzucania mięsem. AI wroga to w zasadzie copy/paste z OFP. Zachowuje się czasem irracjonalnie (doskonale strzela z czołgu, widzi nas zamaskowanych w krzakach etc.), miewa problemy z prowadzeniem pojazdów. Nowością jest za to opcja przełączania się między żołnierzami w dowolnym momencie. Czas zwalnia, a my z listy wybieramy klasę postaci, jaką chcemy kierować. Dzięki temu przeżyjemy każdą bitwę z wielu perspektyw. Ma to również swoje złe strony. Gra staje się przez to łatwiejsza, ubytek emocji, dreszczyku jest widoczny.

Oprawa namalowana na płótnie

Gdybym miał w ankiecie wypełnić rubrykę „Które 3 gry z 2006 roku posiadają najlepszą oprawę?” bez wątpienia umieściłbym wśród nich nowy tytuł Bohemii. Ktoś powie, że roślinność w Far Cry była ładniejsza, a modele postaci nie umywają się do tych z nowego Splinter Cella. Ok, zgodzę się. Ale przy ustalaniu werdyktu nad oprawą trzeba wszystkie elementy graficzne do siebie dodać. W ten sposób ArmA pozostawia konkurencję daleko w tyle. Mamy tu nienajgorzej odwzorowaną florę, ładnie oteksturowanych żołnierzy i kapitalny wygląd pojazdów (to już prawdziwa ekstraklasa). Wcale nie przesadzam. Gra na dziś prezentuje się bardzo okazale, kusząc swoją naturalnością ze wszystkich stron. W wyglądzie Sahrani nie ma ani jednego źdźbła fałszu. Miasteczka prezentują się niemal tak samo jak w reportażach CNN o wojnie w Iraku. Silnik został odpowiednio podrasowany, dodano efekty z DX9, a takie bajery jak widoczność na poziomie 11 kilometrów dają niesamowitego kopa! Co prawda nie widziałem jeszcze komputera, który udźwignąłby taką ilość detali, ale za rok kto wie? Niestety, aby nacieszyć się Armed Assault ze średnim poziomem detali trzeba mieć przyzwoity sprzęt. Bez 1 GB RAM gra przypomina slideshow. Karta graficzna GF 6600 GT ma problemy z płynnością podczas lotów helikopterem. W kilku momentach przydałby się również dwurdzeniowy procesor. Największy dramat przeżywa się podczas kontaktu z krzakiem lub drzewem. Liczba klatek po wejściu do lasu znacznie spada. Konkurs na zabójcę naszych domowych PC został rozstrzygnięty.

Trochę gorzej przy grafice wypada oprawa dźwiękowa. Ścieżka muzyczna Ondreja Matejki łatwo wpada w ucho – większość utworów to remixy z Flashpointa. Natomiast efekty same w sobie proszą się o wymianę. Występuje problem pozycjonowania dźwięku w przestrzeni – niektóre pojazdy słychać bardzo głośno nawet z kilometra. Odgłosy broni nie przeszły dużej metamorfozy, momentami czujemy się, jakbyśmy strzelali z kapiszonów. Komunikaty radiowe ponownie konstruowane są na zasadzie dobierania odpowiednich fragmentów. Ale ma to swój urok.

A reszta na wysokim poziomie

Armed Assault na pierwszy rzut oka wygląda jak odpicowany OFP. Aby jednak zmienić zdanie, musimy wniknąć w jego mechanizmy. Czeka na nas bowiem szereg innowacji, ulepszeń w stosunku do poprzednika. Bohemia obdarzyła jednostki świetnymi animacjami. Żołnierze poruszają się jak prawdziwi ludzie. Najładniej prezentuje się błyskawiczny pad na ziemię oraz rzut granatem. Nowością jest pływanie – brak nurkowania daje się we znaki, ale postęp jest.

Kolejną zmianę przeszły budynki. Poruszanie się w nich nie sprawia specjalnego problemu, aczkolwiek fani CQB dalej będą zawiedzeni faktem, że wnętrza ograniczono do kilku pokoi i korytarza. Znacznej poprawie uległa fizyka. Strzelając do beczek powodujemy ich upadek. Kolizja dwóch samochodów kończy się efektownym wybuchem, natomiast rozwalanie murów czy domów uzależnione jest od siły, jakiej użyjemy do destrukcji. Szczególnie te ostatnie można zamieniać w gruz. Wykonanie jest co prawda trywialne – budynek wali się niczym WTC z 11 września – ale w zupełności zadowala. Na wyspie jest sporo obiektów, które można przeistoczyć w pył i za to Czechom należy się duże z pianką. Niestety, każdy kij ma dwa końce i system fizyki w ArmA działa prawidłowo tylko wtedy, gdy wykonywać będziemy standardowe procedury. Gdy spróbujemy czegoś niezwykłego, fizyka pokaże nam swoje niekorzystne oblicze. Takie atrakcje jak odbijanie się pojazdów od podłoża niczym piłka kauczukowa, czy lewitujące postacie wywołują uśmiech.

Jeszcze troszkę w lewo, w prawo... Say cheese!

Tryb multiplayer jest taki jaki powinien być. Kod sieciowy został znacznie poprawiony, lagi występują sporadycznie i tylko przy bitwach ze sporą liczbą jednostek opancerzonych. Już teraz zacieram rączki na wieść o wypuszczeniu nowych misji w trybie Cooperative. Prócz tego tryb wieloosobowy oferuje kilka jego rodzajów – CTF, Deathmatch, Team Deathmatch, Capture & Hold oraz największy potencjalny hit – Capture The Island. Ten ostatni na razie nie jest wykorzystywany ze względu na słabą kondycję współczesnych serwerów. Armed Assault przygotowany jest na przyjęcie nawet 100 osób podczas jednej rozgrywki. Aby w pełni ujrzeć możliwości multiplayera, musimy uzbroić się w cierpliwość.

Słówko o polonizacji

Autorem polonizacji jest wydawca gry – LEM. Polska premiera odbyła się miesiąc po czeskiej i dwa tygodnie po niemieckiej. Po drodze do 15 grudnia zanotowano 2 poślizgi. Po kiepskich doświadczeniach przy tłumaczeniu Operation Flashpoint oczekiwałem poprawy. Niestety, o ile teksty w scenkach są jak najbardziej poprawne (zostawiono wulgaryzmy), o tyle reszta prezentuje się słabo. Nazwy misji miejscami nie odpowiadają ich rzeczywistej zawartości. Przykładem takiego zaniedbania, jest sytuacja, gdzie musimy wyczekać na rosyjskiego oficera w celu jego eliminacji ze snajperki. Misja nosi wdzięczną nazwę „Saper”. Podczas briefingu również natkniemy się na kilka kwiatków – w notesie poczytamy w języku angielskim. Menu ustawiania poziomu detali wzbogaciło o „Postefekty” (ang. Postprocess effects). HUD z kolei wyznacza nam kolejny cel, a jest nim „Shoot them down”. Aczkolwiek zawsze mogło być gorzej.

Armed Assault niezwykle ciężko ocenić. Z jednej strony to gra nowocześnie wyglądająca, rozwinięta o wiele nowych możliwości. Z drugiej strony słaba kampania i liczne błędy nie pozwalają do końca się nią delektować. Na całe szczęście z odsieczą przychodzi poprawiony tryb gry wieloosobowej i podatność na modowanie. Jeszcze przed premierą gry ogłoszono pracę nad 3 dużymi projektami. Już teraz w sieci dostępne są patche dźwiękowe, dodatkowe misje, kampanie. Lada dzień wypuszczone zostaną nowe jednostki wojskowe i pojazdy. A wszystko to dzięki upartej społeczności, która nie zapomniała o Flashpoincie. Armed Assault też będzie wieczny.

Adam „eJay” Kaczmarek

PLUSY:

  • bardzo ładna grafika, mimo, że w wielu elementach przegrywa z oprawą innych gier;
  • miodny, poprawiony w stosunku do OFP multiplayer;
  • zróżnicowany krajobraz Sahrani;
  • usprawniony model fizyczny;
  • misje poboczne;
  • spora liczba narzędzi zagłady.

MINUSY:

  • słaba, mało wciągająca kampania;
  • dużo drobnych błędów związanych ze skryptami czy fizyką;
  • wymagania sprzętowe.
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości

Recenzja gry

Indiana Jones i Wielki Krąg zabierze Was na epicką wyprawę po trzech kontynentach, dobrym fanserwisie, wielu błędach i kilku niedopracowanych mechanikach. Zapnijcie pasy, bo nachodzą turbulencje.

STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad

Recenzja gry

Po latach oczekiwań STALKER 2: Heart of Chornobyl w końcu ponownie zaprasza do czarnobylskiej Zony. Ogrom i surowe piękno tego świata miażdży większość innych open worldów, ale sequel ugina się też pod ciężarem błędów i niedoróbek technicznych.

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!