007: Blood Stone - recenzja gry
To już drugie podejście firmy Activision do Jamesa Bonda. Czy fani przygód agenta 007 będą usatysfakcjonowani, czy podobnie jak w przypadku Quantum of Solace czeka ich spory zawód?
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Wydane pod koniec 2008 roku Quantum of Solace po raz kolejny udowodniło, że słynny agent Jej Królewskiej Mości, poza jednym wyjątkiem w postaci Goldeneye 007,nie ma szczęścia do elektronicznych odmian swoich przygód. Koncern Activision niskimi ocenami poprzedniej produkcji najwyraźniej się jednk nie zraził, bo po dwóch latach przerwy otrzymaliśmy grę Blood Stone, tym razem niebazującą na żadnym konkretnym filmie. Przyznam szczerze, że sporo sobie po niej obiecywałem, zważywszy, że jej stworzenie zlecono firmie Bizarre Creations, mającej na swoim koncie kilka naprawdę udanych dzieł. Nowy tytuł nie musiał ponadto ścigać się z czasem, by zdążyć na premierę kolejnej wielkiej kinowej produkcji, tak więc autorzy mogli spokojnie dopracować szczegóły. Zatem, czy zła passa agenta 007 została wreszcie przełamana? Obawiam się, że mam niedobre wieści...
Już na samym początku muszę zasmucić graczy, którzy po tym Bondzie spodziewali się czegoś więcej niż dynamicznej strzelaniny. Blood Stone stawia właśnie na bezpardonową akcję, nie dając czasu i okazji ani na odpowiednie wykorzystanie nowoczesnych gadżetów, z których zasłynął agent 007, ani na dokładne zaplanowanie wykonywanych zadań. Zdecydowanie najczęstszym widokiem w trakcie gry są mało wyszukane wymiany ognia, w których Bond staje do boju z zastępami typków spod ciemnej gwiazdy. Ogólna mechanika walk nie odbiega zbytnio od schematu, do którego przyzwyczaiły nas gry akcji z widokiem TPP. Bond korzysta więc z różnego rodzaju osłon, mogąc prowadzić zza nich bezpieczny ostrzał. Nie ukrywam, że taki rodzaj zabawy już mi się nieco przejadł, tytułowi zdecydowanie nie pomogło też to, że potyczki nie wyróżniają się niczym szczególnym. Niemal zawsze najlepszym rozwiązaniem jest schowanie się za dobrą zasłoną i sukcesywne eliminowanie wrogów, do momentu, w którym Bond pozostanie sam na polu bitwy. Odbioru gry z pewnością nie poprawia mało interaktywne otoczenie. Murki czy słupy, za którymi ustawia się agent 007, nie mogą zostać zniszczone, przez co można czuć się bezkarnie. Tylko w nielicznych miejscach gra pozwala wycelować w bak paliwa zaparkowanego auta czy w butlę z gazem, co umożliwia sprawne pozbycie się większej grupki przeciwników. Niewiele lepiej jest ze sztuczną inteligencją adwersarzy, którzy często nie reagują na ataki Bonda lub po oddanych strzałach... odwracają się do niego plecami. Wrogom zdarzają się oczywiście przebłyski geniuszu (szarża, próba oflankowania, podrzucenie granatu), ale nie jest to częsty widok.
Agent 007 w danym momencie może mieć przy sobie dwie giwery, a ich samych w grze jest kilkanaście rodzajów. Na brak narzędzi mordu generalnie nie wypada raczej narzekać (pistolety z tłumikiem i bez, karabiny, shotguny, a nawet granatnik), choć trochę brakowało mi większej różnorodności wybuchowych zabawek. Oprócz korzystania z broni możliwe jest również rozprawianie się z wrogami w walce wręcz, ale temat ten potraktowano po macoszemu. Zapomnijcie o konieczności wyprowadzania skomplikowanych serii uderzeń czy blokowania ciosów przeciwników. Za każdym razem wystarczy zbliżyć się do upatrzonego oponenta (lub zaczekać, aż sam podejdzie), wcisnąć we właściwym momencie klawisz i... tyle. Nie jest to zresztą jedyne ułatwienie, gdyż każda zlikwidowana osoba w walce wręcz doprowadza do przyznania tzw. skoncentrowanego strzału. Bonus ten działa na zasadach zbliżonych do systemu „Oznacz i zlikwiduj” znanego z ostatnich przygód Sama Fishera, umożliwiając zabicie przeciwnika jednym pociskiem i bez żadnego ryzyka spudłowania. Tyle chociaż, że korzystanie z omawianych ataków jest mocno ograniczone, gdyż gra pozwala mieć „w zapasie” maksymalnie trzy skoncentrowane strzały.
No, dobrze, a na co możemy liczyć poza walką? Niestety, w misjach, w których Bond nie wykorzystuje pojazdów, innych atrakcji jest niewiele. Mamy między innymi szalony pościg za mordercą (tu również nasuwają się skojarzenia z analogicznym poziomem z najnowszej części serii Splinter Cell) czy ucieczkę po rusztowaniach przed drążącym tunel wielkim wiertłem, ale tego typu akcje można policzyć na palcach jednej ręki i nie są one szczególnie wymagające. Szkoda, że producentom zabrakło pomysłów, czasu i ochoty na przygotowanie większej liczby podobnych scenek. W dalszych poziomach lenistwo autorów staje się zresztą bardzo widoczne, gdyż czas gry jest sztucznie wydłużany poprzez coraz częstsze potyczki z coraz większymi zastępami wrogów. Blood Stone jest produktem bardzo liniowym i nie tylko nie pozwala na staranne badanie eksplorowanych lokacji (niekiedy Bond jest wręcz zawracany na właściwą ścieżkę), ale i nawet na wdrażanie bardziej skomplikowanych planów przy próbach zaskakiwania przeciwników. Agent 007 w niektórych misjach teoretycznie powinien się skradać, ale w praktyce odkrycie swojej pozycji nie oznacza przedwczesnego zakończenia rozgrywki, ani nie wiąże się z żadnymi poważnymi utrudnieniami. Można zresztą odczuć, że jest to tylko dodatek do walk, bo wrogowie nie reagują na biegającego za ich plecami głównego bohatera.
James Bond słynie między innymi z wykorzystywania ciekawych gadżetów i z przykrością zawiadamiam, że do gry przemycony został jedynie jego telefon. Niewielkim pocieszeniem jest to, że producent znalazł kilka zastosowań dla smartphone’a, umożliwiając przede wszystkim skanowanie nim przedmiotów (znajdźki) oraz włamywanie się do lokalnych systemów bezpieczeństwa. W tym drugim przypadku konieczne jest przejście prymitywnej minigry, która potrafi się niestety szybko znudzić. Szkoda, że ciekawsze sytuacje wymagające dość niecodziennego zastosowania tego gadżetu (na przykład włączenie alarmu w aucie celem odwrócenia uwagi strażników czy ułożenie fragmentów nagrania) zdarzają się bardzo rzadko. Z kolei niepotrzebną w moim przekonaniu funkcją jest możliwość zastosowania specjalnego trybu telefonu (coś a’la widok detektywa w grze Arkham Asylum) do pokazywania pozycji wszystkich przeciwników (!), a nawet używanej przez nich broni (!!). Ze swej strony polecam ignorowanie tego ułatwienia, gdyż w przeciwnym wypadku „polowanie” na wrogów może okazać się dziecinnie proste.
Przed premierą gry wydawca bardzo często przypominał, że w Blood Stone Bond po raz pierwszy od długiego czasu będzie mieć okazję zasiąść za kółkiem. Trzeba przyznać, że etapy „jeżdżone” są bardzo fajne i widać tu pozytywny wkład studia Bizarre Creations, mającego na koncie chociażby efektownego Blura. Podoba mi się to, że w trakcie pościgów dużo dzieje się na ekranie, odwracając siłą rzeczy uwagę gracza od sytuacji panującej na drodze. W okolicy eksplodują cysterny i stacje benzynowe, zawalają się fragmenty biegnącej nieopodal obwodnicy, a rozbijające się auta cywilne wymuszają częste zmiany pasa ruchu i obieranie alternatywnych dróg do celu. Niekiedy pojawiają się też bardziej wyszukane utrudnienia, jak chociażby wrogi śmigłowiec czy akweny wodne, do których można wpaść przez nieuwagę. Oczywiście, nie ma się co oszukiwać – pościgi również są maksymalnie liniowe, przypominając nieco celowniczki na szynach, w których dysponujemy bardzo ograniczoną swobodą działania. Trasa przejazdu jest więc zawsze jedna, a wszystkie akcje są w pełni oskryptowane i przy kolejnych podejściach do tej samej misji łatwo się je zapamiętuje. Mnie to jednak niespecjalnie przeszkadzało i traktowałem je jako miłą odskocznię od poziomów przemierzanych pieszo.
Od strony fabularnej Blood Stone wypada dość dobrze. Nie można zresztą oprzeć się wrażeniu, że opowiadana historia znacznie zyskałaby na jakości, gdyby gra oferowała ciekawszy gameplay. Zaprezentowana historyjka dotyczy zagrożenia biologicznego ze strony pewnego ugrupowania i może początkowo wydawać się oklepana, ale rozwija się w interesujący sposób. Agent 007 swoją misję rozpoczyna na pokładzie jachtu zacumowanego w pobliżu greckiego Akropolu, na którym odbywa się szczyt G20, a w dalszej części przygód odwiedza też między innymi Stambuł, Syberię i Bangkok. Towarzyszy mu Nicole Hunter i choć pomaga w odwracaniu uwagi przeciwników czy pozyskiwaniu pożądanych informacji, to o jakiejkolwiek interaktywnej formie kooperacji można zapomnieć. Bond zawsze działa w pojedynkę, a pozostałe ważne dla fabuły postacie pojawiają się jedynie w trakcie wyświetlania cut-scenek. Same filmiki przerywnikowe zostały dość dobrze przygotowane i ogląda się je z zaciekawieniem. Zwroty akcji bywają zaskakujące, aczkolwiek jak na mój gust napięcie nie jest równomiernie dawkowane. Zdecydowanie najciekawsza jest końcówka wyprawy na Syberię (nieco ponad połowa gry). Mogłoby się wydawać, że zabawa powinna w tym miejscu dobiec końca, a tymczasem do finału jeszcze daleko i mimo wszystko nie prezentuje się on już tak okazale.
Blood Stone nie jest długą grą i nie powiem, żebym był tym jakoś zdziwiony. Zaliczenie kampanii dla pojedynczego gracza na normalnym poziomie trudności zajmuje zaledwie pięć godzin. Wybierając poziom wysoki, można do tego wyniku dodać jeszcze około godzinkę, niemniej jednak gra przez większość czasu nie stanowi dużego wyzwania. Ewentualnych powtórek mogą wymagać jedynie bitwy o charakterze obronnym, w których wrogowie hurtowo wysypują się na ekran, oraz niektóre przejażdżki, nietolerujące zjazdów ze ściśle ustalonej trasy. W grze obecne są sekrety i pewna chęć do ich kolekcjonowania występuje, gdyż każdy z nich to jakaś krótka informacja tekstowa. Szkoda tylko, że z racji liniowości rozgrywki raczej trudno je przegapiać, o ile pamięta się o częstym używaniu telefonu do „skanowania” okolicy. Oprócz tego możliwe jest kompletowanie różnorakich wyzwań (ciche zabójstwa, trafienia w głowę itp.), ale to mało znaczący element, na który nie zwracałem większej uwagi.
Mogłoby się wydawać, że po zakończeniu kampanii single player przyjdzie czas na rozgrywkę w sieci, ale multiplayer w grze wypadł zdecydowanie poniżej oczekiwań. Do wyboru są trzy mało innowacyjne tryby – drużynowy deathmatch, zabawa w wypełnianie prostych zadań oraz konkurs, kto ostatni pozostanie żywy na planszy. Przyznam, że także i w multiplayerze zabrakło mi wyzwań, które w większym stopniu bazowałyby na korzystaniu z typowych dla Bonda gadżetów i kombinowaniu, a nie na ciągłym pociąganiu za spust. Dostępne mapki osadzono oczywiście w lokacjach znanych z singla, jak chociażby na placu budowy czy w tajnej placówce na Syberii. Ich konstrukcja i wielkość są poprawne, ale nic nie wybija się tu ponad przeciętność. Nie da się natomiast nie zauważyć licznych błędów z detekcją trafień, uciążliwych lagów czy wreszcie małej liczby chętnych do zabawy. Co z tego, że gra potrafi obsłużyć nawet 16 graczy, skoro zebranie tak licznej grupki stanowi często niemałe wyzwanie? Ogólnie rzecz biorąc, multiplayer jest mało znaczącym dodatkiem, który sam w sobie nie uzasadnia zakupu użytkownicy gracze zrezygnują zapewne już po kilkudziesięciu minutach), po czym większość użytkowników rzuci grę w kąt i nigdy już do niej nie wróci.
Agent 007 w trakcie wykonywanych misji odwiedza wiele naprawdę ciekawych i pomysłowo zaprojektowanych lokacji. Mnie najbardziej przypadło do gustu oceanarium w Bangkoku, choć nie można też nie wspomnieć o malowniczej posiadłości położonej u podnóża greckiego Akropolu, okolicach wielkiej tamy czy o odwiedzanym nocną porą Monako, z pięknym widokiem na pobliski port. Niestety, z racji wspomnianej już wcześniej liniowości rozgrywki, wszystkim tym lokacjom nie można się dokładniej przyjrzeć, a jedynie podążać ustaloną przez producenta ścieżką. Rzut oka na to, co dzieje się w najbliższym otoczeniu, może na dodatek skutecznie sprowadzić na ziemię. Jakość niektórych z zastosowanych tekstur jest wprost żenująca, eksplozjom daleko do ideału, a mimika postaci wyraźnie odstaje od poziomu prezentowanego przez współcześnie wydawane tytuły. Nie jest oczywiście tak, że cała gra jest brzydka, ale od produkcji z dynamicznymi walkami i pościgami oczekiwałoby się oprawy na wyższym poziomie. Dobrą wiadomością są za to jej niskie wymagania sprzętowe – nawet podczas zakrojonych na większą skalę potyczek nie zdarza się jej zwalniać.
Oprawa audio prezentuje się zdecydowanie lepiej od grafiki. Soundtrack gry przygotowano w bardzo charakterystycznym dla tej serii stylu. Nie mogę się też w żaden sposób przyczepić do dopasowania poszczególnych utworów do tego, co aktualnie dzieje się na ekranie. Pozytywnie należy również ocenić kwestie mówione. Warto naturalnie w tym miejscu wspomnieć, że zarówno Daniel Craig (filmowy Bond), jak i Judi Dench (szefowa Bonda – M) użyczyli na potrzeby Blood Stone swoich głosów i wizerunków. Przy produkcji gry wzięła też udział piosenkarka Joss Stone, nagrywając nie tylko fajny utwór, ale również wcielając się w postać wspomnianej wcześniej Nicole Hunter.
James Bond 007: Blood Stone to niestety bardzo przeciętny tytuł. Nie przekona do siebie osób, które miały styczność z innymi pozycjami z gatunku strzelanin TPP, odstraszając ogromną liniowością rozgrywki, mało wymagającymi i monotonnymi potyczkami oraz brakiem dodatkowych atrakcji, zwłaszcza takich, które zakładałyby częstsze i ciekawiej pokazane korzystanie z gadżetów głównego bohatera. Gra bardzo szybko się kończy, a multiplayer zadowoli jedynie mniej wymagających (i to zapewne nie na długo). Ewentualny zakup mogę więc polecić jedynie największym fanom przygód Jamesa Bonda, którzy są w stanie pogodzić się ze wszystkimi wymienionymi ograniczeniami, licząc na bezstresową i mało ambitną rozwałkę.
Jacek „Stranger” Hałas
PLUSY:
- zróżnicowane i ciekawe lokacje;
- przyzwoita fabuła, która powinna usatysfakcjonować fanów kinowych przygód agenta 007;
- solidna oprawa audio;
- fajnie zrealizowane (choć mocno uproszczone) pościgi.
MINUSY:
- bardzo proste mechanizmy walki;
- niski poziom trudności, wynikający w głównej mierze ze słabej SI przeciwników;
- brak większej liczby gadżetów na wyposażeniu Bonda;
- liniowa i krótka kampania dla pojedynczego gracza;
- kiepski multiplayer;
- przeciętna grafika.