Wszystkie drogi prowadzą do Kaer Morhen. Graliśmy w skasowanego Wiedźmina z 2003 roku
Spis treści
Wszystkie drogi prowadzą do Kaer Morhen
Niestety, demo nie oferuje zbyt wiele poza przebieżką przez kilka lokacji i szeregiem starć z przeciwnikami. Brakuje w nim chociażby jakiejkolwiek warstwy narracyjnej – cut-scenek czy nawet dialogów z przypadkowymi NPC (co jest o tyle dziwne, że podobne atrakcje uwzględniono we wcześniejszej wersji gry, którą demonstrował Rysław). Nie oznacza to jednak, że planowana fabuła najwcześniejszego Wiedźmina pozostanie dla nas zagadką. Dzięki Sebastianowi Zielińskiemu i innym członkom pierwszego składu „RED-ów” wiemy sporo na jej temat – i możemy domniemywać, że pod względem stopnia rozbudowania opowieści The Witcher mocno wybijałby się na tle innych gier z gatunku hack’n’slash.
Początek brzmi znajomo. Oto bandyci przypuszczają szturm na Kaer Morhen, Wiedźmińskie Siedliszcze, i wykradają tajemnice zabójców potworów. Na dodatek w ataku oprócz wynajętych zbirów uczestniczy pewien groźny czarodziej. Czyżby to był ten sam scenariusz, który ostatecznie zrealizowano w Wiedźminie wydanym w 2007 roku? Nie całkiem. W napaści udział biorą też otwarcie rycerze Zakonu Płonącej Róży (żadnej maskarady z zasłanianiem się organizacją Salamandra), natomiast prowadzącym uderzenie czarodziejem jest nie Azar Javed, a Rience – postać znana wszystkim fanom książek Andrzeja Sapkowskiego, w sadze przedstawiona jako zabita przez Ciri, lecz w grze powracająca zza grobu, by (przypuszczalnie) zemścić się na nauczycielach wiedźminki za utratę ośmiu palców odciętych przez nią łyżwami.
Jak widać, tradycja wrzucania easter eggów do gier przez CD Projekt RED sięga swoimi korzeniami naprawdę daleko. UFO w Wiedźminlandzie? Czemu nie!
Dzięki przyzwoitym animacjom walka budzi więcej emocji, kiedy patrzy się na nią z boku niż wtedy, gdy bierzemy w niej bezpośredni udział.
W dalszym przebiegu wydarzeń więcej jest już różnic niż podobieństw do finalnej fabuły Wiedźmina. Przede wszystkim głównym bohaterem miał być nie Geralt, tylko jego wyszkolone na wiedźmina Dziecko Niespodzianka, drugie obok Ciri – „syn” mający za złe „ojcu”, że więcej uwagi poświęca „córce” niż jemu. Tenże młody zabójca potworów – ukształtowany, jak już sobie powiedzieliśmy, przez samego gracza na początku przygody – podążyłby najpierw do Wyzimy, by pomóc Vesemirowi zatrutemu jadem priskirnika, a następnie ruszyłby przez cały Kontynent w pogoń za Rience’em. Pościg zawiódłby go chociażby do zamku Kamień, w którym czarodziej otoczony kordonem rycerzy zakonnych czekałby na wiedźmina, przetrzymując porwanego Jaskra. Z kolei wielki finał nastąpiłby w klasztorze w Rinde, szturmowanym przez bohatera i towarzyszących mu innych zabójców potworów.
A oto i szwarccharakter z „Prawiedźmina” – Rience we własnej zmartwychwstałej osobie. Zwróćcie uwagę zwłaszcza na jego stylowe protezy a la Wolverine, zastępujące mu stracone palce.
Za tym, że opowieść w „Prawiedźminie” byłaby mocną stroną gry, przemawiają również nazwiska autorów scenariusza – przygotowywali go pisarze Maciej Jurewicz i Jacek Komuda. Obaj panowie współpracowali wcześniej przy kultowym w niektórych kręgach systemie RPG Dzikie Pola (który dobrze charakteryzuje jego podtytuł: Szlachecka gra fabularna) i o ile pierwszy z wymienionych później usunął się w cień, tak Jacek Komuda powinien być znany każdemu, kto choćby okazjonalnie zagląda do empików. Literat ów regularnie wypuszcza kolejne poczytne powieści, zwłaszcza historyczne – spod jego pióra wyszedł m.in. cykl Samozwaniec, polemizujący z Sienkiewiczem Bohun czy (ostatnio) drugowojenny Hubal.