autor: Luc
Czas na zmiany. Szusowanie na ekranie, czyli sportowe gry zimowe - Stoch i Kowalczyk w wirtualnym wydaniu
Spis treści
Czas na zmiany
Co ciekawe, Winter Games, pomimo tego, że nie było oficjalną grą olimpijską, mocno nawiązywało do nastroju oraz specyfiki zimowych igrzysk. Ogromne zainteresowanie zarówno tą, jak i poprzednią produkcją ze stajni Epyx pokazało, iż możliwość udziału w wirtualnych Igrzyskach stanowi dla graczy nie lada gratkę. Niewiele później rozpoczęto więc wydawanie oficjalnych produkcji pod egidą Komitetu Olimpijskiego. Pierwszymi z nich były Barcelona 1992 oraz Lillehammer 94, zaś sam patronat MKOl trwa aż do dziś.
Kolejnych kilka lat należało już jednak do wschodzącej gwiazdy sportów zespołowych – hokeja na lodzie. Przeżywająca właśnie swoje złote lata liga NHL (po lodzie jeździły wówczas legendy takie jak młody Jagr, Gretzky czy choćby Lemieux) doczekała się na początku lat dziewięćdziesiątych pierwszej oficjalnej gry – wspominanego już wcześniej NHL Hockey. Rozpoczęta przez Electronic Arts seria trwa do dziś, a w jej skład wchodzą m.in. wyjątkowo udane odsłony z roku 2001, 2002 czy choćby 2011, żadna nie jest jednak w stanie konkurować z NHL ‘94, które uważane jest za jedną z najlepszych gier sportowych w historii. Wprowadzony w tej części zaawansowany system kontroli krążka, możliwość oddawania strzału bez przyjęcia, duży nacisk na taktykę i wymianę podań, stosunkowo realistyczna fizyka oraz doskonale oddająca klimat hokejowych zmagań ścieżka dźwiękowa czynią z NHL ’94 wzór dla pozostałych zespołowych gier wideo.
Równie przełomowym tytułem dla „śnieżnego gatunku”, okazało się Winter Gold z 1996 roku. Wprawdzie konkurencje, w których mogliśmy wziąć udział, były już wcześniej wykorzystane w dziesiątkach innych tytułów, jednak zastosowanie w pełni trójwymiarowej grafiki (i to szalenie zaawansowanej jak na tamte czasy!), tchnęło w zimowe „sportówki” nowe życie. Dzięki przestrzennemu ujęciu saneczkarstwo, jazda bobslejem, narciarstwo zjazdowe oraz skoki narciarskie wywoływały jeszcze większe emocje niż do tej pory, a gracze w końcu mogli poczuć się jak na prawdziwych zawodach.
Leć Adam, leć!
I choć wydawać by się mogło, że od tej pory widok 3D będzie obowiązkowy w każdej aspirującej do poważnego sukcesu grze, już kilka lat później pewien młody fiński projektant udowodnił, że w branży wciąż przede wszystkim liczy się grywalność. Przełom XX i XXI wieku zdecydowanie należał do poważnie uzależniającego dzieła autorstwa Jussi Koskeli, czyli serii Deluxe Ski Jump. Choć „jedynka” nie przebiła się do świadomości szerszej publiczności, cała Polska (a także część Skandynawii) dosłownie oszalały w momencie wydania wersji 2.1. Wprawdzie gra nie różniła się praktycznie niczym od poprzedniczki (poza większą ilością skoczni), ale jej premiera zbiegła się z początkiem tzw. Małyszomani, podczas której Orzeł znad Wisły toczył zacięte boje z Martinem Schmittem, Svenem Hannawaldem i Janne Ahonenem.
Kanciasta grafika i wyjątkowo proste animacje nie przeszkadzały rzeszom fanów skoków narciarskich w energicznym wymachiwaniu myszką i duszeniu przycisków odpowiedzialnych za wykonanie perfekcyjnego telemarku. Deluxe Ski Jump najzwyczajniej w świecie nokautował konkurencję pod względem ilości dostarczanej rozrywki, zwłaszcza, jeśli przed komputerem zasiadało kilka osób naraz. W końcu nic nie mobilizuje tak bardzo, jak bezpośrednia rywalizacja z przyjaciółmi. Wraz z kolejnymi odsłonami do serii wprowadzono także i trójwymiarową grafikę, jednak mało kto decydował się na skoki z perspektywy trzeciej bądź pierwszej osoby. Ostatnia edycja popularnego DSJ ukazała się w 2011 roku, ale wersja opatrzona numerem czwartym nawet nie zbliżyła się popularnością do rekordowej „dwójki”. Czy wraz z rewelacyjną formą Kamila Stocha moda na Deluxe Ski Jump powróci?