Świetne seriale, które ożywiły podupadające serie
Nie wszystkie kontynuacje, rebooty czy spin-offy są bez sensu! Najlepszy na to dowód stanowią wybrane przez nas seriale. Takie Cobra Kai czy The Mandalorian tchnęły w swoje główne serie drugie życie.
Spis treści
Nic nie trwa wiecznie, dlatego też prędzej czy później nawet historie dziejące się w największych fikcyjnych uniwersach muszą dobiec końca – w mniej lub bardziej udany sposób. Niestety, żyjemy w takich czasach, w których wszelkie sequele, spin-offy i remaki bardzo często powstają przez zwykły kaprys bądź chęć zysku, ignorując przy tym cały dorobek poprzedników. Na myśl od razu przychodzi trylogia Hobbita próbująca jakkolwiek dorównać wielkiemu Władcy Pierścieni czy seria Fantastycznych zwierząt niedorastająca Harry’emu Potterowi do pięt. Nie zawsze jednak takie nagłe powroty do życia kończą się rozczarowaniem. Ba, niekiedy dodają mającym czasy świetności dawno za sobą seriom sporo blasku i świeżości.
Tym razem przyjrzymy się serialom, które przywróciły przykurzone już marki do dawnej świetności i chwały. Opowiemy sobie o stosunkowo świeżych produkcjach ze srebrnego ekranu, będących znakomitym restartem dla pewnych opowieści czy po prostu trafioną kontynuacją serii, które zostały już godnie pożegnane albo wręcz przeciwnie – straciły jakość, padły ofiarą ostrej krytyki i nie umiały odzyskać dawnego poziomu. Tymczasem udało się to poniższym dziełom, które poradziły sobie znakomicie.
The Mandalorian (Mandalorianin) – Star Wars
- Co to: kosmiczny western przygodowy o łowcy nagród z ojcowskimi zapędami
- Ile sezonów: dwa (trzeci już w produkcji)
- Gdzie obejrzeć: Disney+
Star Wars upadłą marką? Zapewne zaraz zarzucicie mi naciąganie faktów, ale najpierw zastanówcie się nad tym, do jak mocnych perturbacji i kontrowersji doszło w ciągu ostatnich kilku lat w kontekście tworzenia najnowszej trylogii Gwiezdnych wojen. Dziwne postanowienia producenckie Kathleen Kennedy, niespójne wizje reżyserskie J.J. Abramsa oraz Riana Johnsona, a następnie improwizacyjne lepienie na ślinę części dziewiątej. O tym męczącym dramacie mówiliśmy już naprawdę wiele i zapewne Wy także macie już dość słuchania o nim. Dlatego też poszukajmy pozytywów, bo te znajdują się tuż za rogiem. Ba, w kolejnym akapicie.
Na ratunek Star Wars przyleciał bowiem pewien łowca nagród, a zwą go Din Djarin. Podczas jednego ze swoich zleceń robił to, co wychodzi mu najlepiej, czyli eliminował wszelkie zagrożenie, aby dotrzeć do celu. Do celu, który tym razem nie okazał się bezwzględnym bandziorem do odstrzelenia, tylko słodkim dalszym kuzynem Yody w wersji „bobasowej”, dysponującym niepodważalną Mocą.
No chyba wiecie, że Mandalorianin naprawdę nieźle się udał i choć po pierwszym sezonie niektórzy mieli pewne wątpliwości co do jakości serialu, najnowsze odcinki chyba je rozwiały. Otrzymaliśmy bowiem fanservice, co się zowie, który przyjęliśmy z pocałowaniem ręki. I żeby nie wchodzić w zbędne szczegóły oraz spoilery, wystarczy powiedzieć, że nasze forum było jednogłośnie zachwycone. A to nie zdarza się zbyt często. Niektórzy nazywają The Mandalorian najlepszymi Gwiezdnymi wojnami od lat, a jeszcze inni stawiają serial na absolutnym piedestale – nawet w porównaniu z klasyczną trylogią Lucasa.
FILM SAMURAJSKI CZY WESTERN?
Najwięksi krytycy filmowi zastanawiają się, czy Mandalorianinowi bliżej do spaghetti westernów z Clintem Eastwoodem, czy dzieł samurajskich Akiry Kurosawy (w końcu jeden z odcinków odnosił się nawet do struktury Siedmiu samurajów). Odpowiedź jest dla mnie prosta – mówimy praktycznie o jednym i tym samym, bo gatunki te, oprócz zmian w scenerii, mogą pochwalić się powolnym tempem i podobnymi środkami wyrazu. The Mandalorian to co prawda dzieło o wiele bardziej dynamiczne, ale widać, że czerpie z klasyki i koniecznie chce być „jakieś”. A to już coś.