Dużo magii, szkarłatna zalewa i szczypta Bruno Marsa. Shang-Chi pokazuje, że głupota ma swój urok
Spis treści
Dużo magii, szkarłatna zalewa i szczypta Bruno Marsa
W Shang-Chi dominuje szkarłat i błękit. Symbolika takiej kolorystyki nie należy do nader wyszukanych – ot, zwykłe odniesienie do dwoistości dziedzictwa głównego bohatera, czerpiącego swoją siłę z tego, co przekazało mu każde z rodziców. W scenach walki sprawna żonglerka obiema barwami (czasem z dodatkiem odcieni żółci) wypada jednak nieprawdopodobnie efektownie. Shang-Chi z pewnością nie jest najlepszym filmem Marvela, ale chyba też nigdy wcześniej CGI nie wyglądało tak dobrze.
Jeżeli boicie się, że Ta Lo (magiczny wymiar z filmu) to kopia Wakandy, muszę Was uspokoić. Zarówno samo miejsce, jak i jego mieszkańcy to zupełnie inna bajka. Shang-Chi zdecydowanie nie jest azjatycką wersją Czarnej Pantery, tylko produkcją z własną tożsamością. Może zmagającą się ze wspomnianymi wyżej niedostatkami logiki, ale na pewno wyrazistą. Zarówno pod względem wizualnym, jak i muzycznym. Ścieżka dźwiękowa umiejętnie łączy wpadające w ucho współczesne kawałki i nastrojowe kompozycje instrumentalne. Jestem pewien, że soundtrack z Shang-Chi szybko wyląduje na tysiącach playlist. I to nie tylko tych składanych przez fanów MCU.
Zostało jeszcze 66% zawartości tej strony, której nie widzisz w tej chwili ...
... pozostała treść tej strony oraz tysiące innych ciekawych materiałów dostępne są w całości dla posiadaczy Abonamentu Premium
Abonament dla Ciebie