filmomaniak.pl Newsroom Filmy Seriale Obsada Netflix HBO Amazon Disney+ TvFilmy

Filmy i seriale

Źródło fot. HBO
i
Filmy i seriale 27 lipca 2024, 12:00

Ród smoka to świetnie zrealizowany serial, który nie wzbudza żadnych emocji

Gra o tron mocno straciła w oczach widzów za sprawą dalszych sezonów, a zwłaszcza ostatniego. Przez cały czas jednak wzbudzała emocje. House of the Dragon to bardziej konsekwentna konstrukcja, ale wielu widzów pozostawi obojętnymi.

Położenie House of the Dragon można by określić jako „szczęście w nieszczęściu”. Gra o tron zostawiła fanów uniwersum Pieśni Lodu i Ognia zawiedzionych i zgorzkniałych – chyba tylko miłośnicy pijackich gier odpalanych na słowa „uklęknij” lub „moja królowo” kończyli seans ósmego sezonu zadowoleni (bo znieczuleni). Cała reszta obniżyła oczekiwania. To zaś zadziałało na korzyść Rodu smoka – także w moim przypadku. To niezwykle profesjonalnie wykonany serial, ale mimo starań twórców i aktorów – trochę nijaki. Pozostawia widza obojętnym. Z braku laku dobrze się ogląda w poniedziałkowy lub wtorkowy wieczór. Jest świetny technicznie, efekciarski, ale kilka wad scenariusza i założeń ogólnych sprawia, że trudno się tu czymkolwiek przejmować.

Problemy House of the Dragon sięgają korzeni

Jak źle Gra o tron by nie skończyła – zaczynała fantastycznie. Na nic by się zdała imponująca jak na 2011 rok realizacja (kostiumy, scenografia, zastępy statystów, efekty specjalne, praca operatorów, muzyka), gdyby nie świetny scenariusz i charyzmatyczni, bardzo różnorodni bohaterowie. Pod tym względem showrunnerzy mieli z górki, bo mogli bazować na pracy George’a R.R. Martina.

Pieśń Lodu i Ognia nie jest najbardziej wysmakowanym językowo cyklem powieściowym świata (np. seria Joego Abercrombiego wypada pod względem stylu lepiej), ale postacie i wątki autor skonstruował misternie i efektownie. Oraz przyprawił porządnymi dialogami, często na żywca przeszczepianymi do serialu. Zresztą cykl ten, zanim stał się powieścią, która trafiła na mały ekran, powstawał jako scenariusz. Po prostu w docelowe miejsce dotarł naokoło, a to, że opowieść się rozjechała, gdy w serialu zabrakło literackiej podstawy – to już inna sprawa. Dopóki fundament był, bohaterowie i fabuła adaptacji chodzili jak w szwajcarskim zegarku.

Ród smoka, Ryan Condal, HBO, 2024.

Z House of the Dragon sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. Prequel Gry o tron oparto na Ogniu i krwi. Książka ta ma formę kroniki wydarzeń dziejących się dwieście lat przed przygodami Jona Snowa i reszty ferajny. Jest to historia kompletna, przeprowadzona od początku do końca. Pod tym względem showrunnerzy mają więc komfort – dokładnie wiedzą, dokąd zmierzają i co ma się stać w fabule. Może nawet unikną żenującego domykania wątków na siłę, jak miało to miejsce w ósmym sezonie Gry o tron.

Niestety, jako że to kronika, twórcom zabrakło wyraźnie zarysowanych literackich pierwowzorów postaci. I to widać. Pewnie, Rhaenyra (Emma D’Arcy i Milly Alcock) czy Daemon (Matt Smith) Targaryenowie mają charakterek i sporo za uszami, a ich nie-zawsze-rozważne czyny służą rozkręceniu akcji. Problem w tym, że to tylko dwójka bohaterów. Większość postaci przewijających się przez ekran cechują dość proste motywacje i sposób grania. Ci ludzie są... zimni.

Smocze stulecie

Nawet w porywach serca, nawet gdy dzieje się z nimi coś ciekawego i nieszablonowego, nawet gdy popełniają błędy i pakują się w kabały, z których już nie wybrną – bohaterowie ci zlewają się w jedną masę, w tym nawet wątek Cristona Cole’a (Fabien Frankel). Brakuje zawadiaków, brakuje ludzi, którzy się naprawdę uśmiechają, wprowadzają odrobinę zabawy i zaczepności w czasach kryzysu – jeśli nie dla siebie, to dla widza. Bohaterowie Gry o tron, tacy jak Tyrion (Peter Dinklage) czy Oberyn Martell (Pedro Pascal), byli chodzącą raną emocjonalną, a jednak w ich historii i grze aktorskiej wybrzmiewały bardzo różnorodne nuty. Nawet Jon Snow (Kit Harrington) raz czy dwa wydobył z siebie inne emocje niż melancholijne udręczenie.

Zresztą nie potrzeba kogoś sympatycznego czy takiego, z kim możemy się utożsamiać. Przydałyby się postacie, które myślą głową – nie koroną, genitaliami lub interesem rodu. Nawet „gracze” pokroju Ottona Hightowera (Rhys Ifans) są na swój sposób głupi oraz schematyczni – jakby tworzeni na jednej taśmie produkcyjnej. Brakuje tu postaci przerysowanych, jak Ogar czy Tywin (Charles Dance), mocnych, intensywnych. Chropowatych, nawet antagonistycznych, ale kradnących show. Bohaterowie Rodu smoka zachowują się, jakby chcieli poszaleć, ale scenariusz im zabrania. Nawet perwersje niektórych z nich podano tu na chłodno.

I to wszystko nie jest winą aktorów, ci są świetni i robią, co mogą. To problem założeń serialu, jego konstrukcji i tego, jak potoczyła się akcja. Gra o tron oferowała większą różnorodność na płaszczyźnie ludzkiej i narracyjnej. Bardzo szybko akcja zaczęła koncentrować się na przedstawicielach kilku różnych rodów (Starkowie, Lannisterowie, Baratheonowie i niedobitki Targaryenów w zestawie startowym), a potem dołączano kolejne (Tyrellowie i Martelowie). Serial pokazywał też więcej świata i warstw społecznych.

Ród smoka, Ryan Condal, HBO, 2024.

Smoki podane na zimno

House of the Dragon tego nie ma. Owszem, kieruje czasem kamerę na „prosty lud” i pomniejsze rycerstwo, ale jakby z obowiązku, byle tylko kadru za bardzo nie pobrudzić. Rozumiem, że taka jest koncepcja, by zamknąć rdzeń historii na dworach, w zamkach i pałacach. Bo to głównie opowieść „dworska”. Gorzki romans i dramat z wojną i smokami w tle. Tylko że utrudnia to trochę wczucie się w sytuację bohaterów. Jest to bowiem banda zadufanych w sobie przedstawicieli elitki, których udręki to problemy ówczesnego „pierwszego świata” – i to problemy podane zbyt chłodno jak na historię, której pierwowzór stanowi książka o tytule Ogień i krew.

Ten chłód widać też, niestety, w realizacji. Kapitał wpakowany w Ród smoka wprost bije po oczach. Dekoracje, stroje, pancerze, efekty specjalne, sceny batalistyczne, szwadrony statystów oraz smoki jak żywe – to wszystko robi wrażenie. Dopóki się nie przyjrzymy szczegółom. Bohaterowie przemieszczają się po planach za miliony jak aktorzy po deskach teatru. Bardzo mało i tylko wtedy, kiedy jest to konieczne, wchodzą w interakcje z otoczeniem. Związek z tym, gdzie się fizycznie znajdują, zachodzi sporadycznie.

Co więcej, to otoczenie i drobiazgi w nim zawarte noszą relatywnie mało śladów zużycia, a to daje czasem wrażenie sztuczności. Cóż, to George Lucas kierował się „teorią zużytego świata” (takiego, w którym widać ślady rozpadu, rdzę, zadrapania, pył). W Grze o tron, przynajmniej do czasu, bardziej o to dbano. I to też przekładało się na wczucie w to uniwersum. Możliwe, że uczyniono to dla dobra konwencji – z House of the Dragon niemal całkowicie wycięto aspekt przygody i wędrówki, liczy się tylko wojna, romans i intryga. I smoki. Nikt tu sobie raczej nie pobiega po Westeros w poszukiwaniu zemsty czy sensu istnienia.

Ród smoka, Ryan Condal, HBO, 2024.

Jednak przy wszystkich tych problemach Ród smoka całkiem nieźle wypadł w pierwszym sezonie, kiedy wszyscy faktycznie siedzieli na jednym dworze, a za spoiwo robił dość pokojowy i empatyczny król Viserys (znakomity Paddy Considine). Wtedy protagoniści mogli się od siebie odbijać w bezpośrednim starciu, wchodzić w złożone interakcje, intrygować, knuć na bieżąco – i intensywnie. W końcu ich wróg czekał tuż za ścianą.

Teraz wszyscy rozleźli się po świecie i na szybko trzeba było doczepić im niemal przypadkowych bohaterów, żeby sceny i dialogi się wydarzyły. I ci bohaterowie drugoplanowi też często nas zwyczajnie nie obchodzą. Naliczyłem trzy wyjątki, które jakoś tam intrygują – Hugh Hammer (Kieran Bew), Alys Rivers (Gayle Rankin) i Simon Strong (Simon Russell Beale). A reszta? Po prostu jest i została przyzwoicie wykreowana, ale to wszystko. Na pewno wiele z tych postaci odegra istotną rolę w fabule, ale zobaczymy, kiedy nas naprawdę zainteresują.

Czy zatem serial jest tak całkiem zły? Otóż nie. Wątki wydają się przemyślane, prowadzą przez w sumie złożone intrygi – i to konsekwentnie zaprojektowane. Chyba nie musimy się obawiać zmian charakteru rodem z ostatniego sezonu oryginalnego serialu.

Niestety, póki co za bohaterami podążamy bez pasji, jaka towarzyszyła Grze o tron, ale jednak – podążamy. To się ogląda, a że bez szału? Trudno rozpędzić jeszcze raz ten „hype train” po poprzedniej porażce franczyzy. Zostaliśmy z romansidłem premium, które nieźle się nadaje do poniedziałkowej kolacji. Lepsze to od sceny wyboru Brana na króla. Ale od tej sceny wszystko wypada lepiej. Nawet najmniej interesujący fragment Rodu smoka.

Druga opinia

Komentuje Ania Garas

A ja się z Hubertem nie zgodzę, że Ród smoka nie wzbudza emocji – bo jeśli jeszcze raz zobaczę, że Daemon ma jakieś zwidy w Harrenhal, to mnie szlag jasny trafi. Emocje więc są, niestety raczej nie takie, jakbym chciała.

Nawet biorąc poprawkę na to, że do końca zostały jeszcze dwa odcinki – czuję się, jakbym oglądała fillery, jakby prawdziwą akcję zostawiono sobie dopiero na kolejny sezon, my zaś utknęliśmy z protagonistami, którzy wałkują w kółko te same rozmowy czekając, aż wątki poboczne w końcu doprowadzą kilka kluczowych osób na właściwe miejsca. Ja rozumiem, że pewne sytuacje potrzebują czasu, by się wiarygodnie rozwinąć i wybrzmieć, jednak tu się powoli zaczyna nadużywać mojej cierpliwości. Pierwszy sezon stał rodzinnymi dramatami i intensywnym knuciem – ten zapamiętam chyba głównie za sprawą memów o Daemonie, który zamiast jątrzyć i wypruwać flaki, od kilku odcinków utknął w Luigi’s Mansion. I tylko smoki są piękne jak nigdy.

Hubert Sosnowski

Hubert Sosnowski

Do GRYOnline.pl dołączył w 2017 roku, jako autor tekstów o grach i filmach. Do 2023 roku szef działu filmowego i portalu Filmomaniak.pl. Pisania artykułów uczył się, pracując dla portalu Dzika Banda. Jego teksty publikowano na kawerna.pl, film.onet.pl, zwierciadlo.pl oraz w polskim Playboyu. Opublikował opowiadania w miesięczniku Science Fiction Fantasy i Horror oraz pierwszym tomie Antologii Wolsung. Żyje „kinem środka” i mięsistą rozrywką, ale nie pogardzi ani eksperymentami, ani Szybkimi i wściekłymi. W grach szuka przede wszystkim dobrej historii. Uwielbia Baldur's Gate 2, ale na widok Unreal Tournament, Dooma, czy dobrych wyścigów budzi się w nim dziecko. Rozmiłowany w szopach i thrash-metalu. Od 2012 roku gra i tworzy larpy, zarówno w ramach Białostockiego Klubu Larpowego Żywia, jak i komercyjne przedsięwzięcia w stylu Witcher School.

więcej

TWOIM ZDANIEM

Team Green czy Team Black?

Green!
25,8%
Black!
74,2%
Zobacz inne ankiety