Recenzja filmu Spider-Man: Daleko od domu – piękny krajobraz po bitwie
Nowy odcinek przygód Spider-Mana potyka się kilka razy na początku, ale gdy fabuła nabiera rumieńców, produkcja zmienia się nie do poznania i wyrasta na godną kontynuację świetnego Homecoming.
Spider-Man: Daleko od domu to kontynuacja niemal idealna, która trochę cierpi na bycie dwudziestym trzecim filmem niezwykle rozbudowanego uniwersum, ale z łatwością zachowuje własną tożsamość i będzie czytelna również dla osób niezbyt zaznajomionych z Marvel Cinematic Universe. To powiedziawszy, muszę jednak dodać, że twórcy doskonale znają swego odbiorcę i jeśli tak jak ja jesteście fanami MCU, wyjdziecie z seansu bardzo zadowoleni. Ten film potrafi zaskoczyć liczbą zaskoczeń nawet kogoś, kto komiksy zna na wylot, a to duża sztuka.
SPIDER-MAN: DALEKO OD DOMU W SKRÓCIE
- Bezpośrednia kontynuacja filmu Avengers: Koniec gry.
- Pierwsza tak długa wyprawa Spider-Mana poza Nowy Jork.
- Z jednej strony to epilog całej kinowej Sagi nieskończoności, z drugiej – bardzo pomysłowe otwarcie nowego etapu w uniwersum.
- Fani poprzedniego obrazu będą zachwyceni.
- pomysłowo rozbudowane uniwersum;
- zaskoczenia nawet dla tych, którzy znają komiksy;
- kilka rewelacyjnych, pomysłowych pod względem wizualnym sekwencji;
- idealnie wyobrażony Mysterio;
- dojrzalszy, ale nadal nieporadny Peter Parker, z którym łatwo się utożsamić;
- niewymuszone poczucie humoru.
- nierówne początkowe jakieś 40 minut filmu;
- są momenty, gdy wszystko zmienia się w trochę bezbarwny festiwal CGI.
Po wydarzeniach wielkiego kalibru z ostatniej części Avengers filmowe uniwersum Marvela wygląda inaczej. Wszyscy ci, którzy chcieli zobaczyć więcej zwykłych, codziennych konsekwencji thanosowego pstryknięcia, dostaną je w solidnej dawce już na początku fabuły, choć tym razem w nieco lżejszej konwencji. Główny superbohaterski ciężar związany jest z pustką, jaką świat odczuwa po stracie Iron Mana. Oczywiście największe emocje targają Peterem Parkerem, który z miejsca staje się kandydatem na nowego „głównego Avengera”, na co nie jest gotowy. Peter może liczyć na wsparcie cioci May i Happy’ego Hogana, ale nadal jest po prostu szesnastolatkiem chcącym powiedzieć dziewczynie, że ją lubi. Bogowie narracji wymagają jednak, by droga bohatera była pełna przeszkód i zwrotów akcji, a tych w nowym Spider-Manie nie brakuje.
Zagrożenie pojawia się już na samym początku, w Meksyku. Nick Fury i Mari Hill jadą zbadać zniszczoną wioskę, która nagle zostaje zaatakowana przez niezidentyfikowanego stwora, a ten szybko angażuje się w pojedynek z jeszcze bardziej niezidentyfikowanym herosem. Kampania reklamowa filmu postawiła bardzo mocno na promocję postaci Mysterio, nikogo nie zaskoczy więc fakt, że tajemniczym „kimś” jest właśnie on, a jego wpływ na Petera okaże się niebagatelny. Wszak krucjata Mysterio walczącego z żywiołkami będzie bezpośrednio powiązana z wakacjami, na jakie chcący pozostać incognito Spider-Man jedzie wraz z kolegami i koleżankami z klasy.
DWIE SCENY PO NAPISACH
Po krótkiej przerwie uzasadnionej poważnym tonem finału Endgame’u Marvel powraca do tradycji serwowania dodatkowych scen w trakcie napisów końcowych i tuż po nich. Zwykle były to żartobliwe sekwencje, ewentualnie tajemnicze zapowiedzi tego, co może nadejść. Twórcy podjęli odważną decyzję, by Daleko od domu kończyło się dwoma epilogami, które mają kluczowe znaczenie dla wydarzeń z filmu i jednocześnie pokazują, że MCU może rozwijać się w zaskakujący sposób. KONIECZNIE zostańcie do samiutkiego końca.
Spider-Man: Daleko od domu musi przeskoczyć dwie bardzo wysoko zawieszone poprzeczki. Po pierwsze, mierzy się z zaskakująco udanym Homecoming, które pokazało innego niż dotychczas Parkera, a po drugie, pojawia się w kinach nieco ponad dwa miesiące po obciążonym emocjonalnym ładunkiem, pełnym rozmachu i wszechświatowych konsekwencji Endgamie. I nawet jeśli ostatecznie od żadnego z tych filmów nie okazuje się lepszy, miło mi donieść, że przygotowane przez twórców niespodzianki wynagradzają wszystkie niedoskonałości.
Tych niestety kilka się trafia. Najgorzej jest na samym początku – jedna trzecia filmu ma problemy ze znalezieniem właściwego tempa i tożsamości. Być może wynika to ze skakania po różnych lokacjach, być może chodzi o pewną nijakość starć z żywiołkami, ale coś jest delikatnie nie tak i daje się to odczuć podczas oglądania. Nie pomaga też fakt, że – klasycznie dla Marvela – część sekwencji wspomaganych przez CGI wypada blado, nie generując takich emocji, na jakie liczyłem. Bardziej skondensowana fabuła poprzedniego filmu o „pajączku” na tym etapie prezentowała się dużo lepiej. Na szczęście wszystkie momenty związane ze szkołą i codziennymi problemami Petera utrzymują dobry poziom przez cały film.
Osoby choć trochę zaznajomione z komiksowym światem zamieszkanym przez Spider-Mana i jego znajomych zapewne będą oczekiwać bardzo konkretnych decyzji scenariuszowych, co w pewnym stopniu odziera Daleko od domu z aury tajemniczości. Muszę jednak z całą mocą podkreślić, że to, w jaki sposób pewne sprawy zostały pokazane i umotywowane, wyszło rewelacyjnie i zdecydowanie poprawiło odbiór filmu. Produkcja ta summa summarum okazuje się skondensowana, zadziorna, niezwykle pomysłowa i stanowi idealny sprawdzian dla Spider-Mana. Posunę się nawet do stwierdzenia, że film posiada momenty, które można uznać za najlepsze w całym MCU. Na tym etapie Daleko od domu nie musi wstydzić się ani Homecoming, ani Avengers.
Film stwarza spore pole do popisu aktorom. Tom Holland już zdołał udowodnić, że urodził się, by grać Petera Parkera, a ten występ tylko podkreśla jego klasę. Wszystkie momenty – cudownie niezręczne zaloty do MJ, radzenie sobie z porażką, smutek po stracie mentora, jego przyjaźń z Jacobem – są przedstawione w wiarygodny sposób i z młodym herosem łatwo się utożsamić.
Świeżak w zespole MCU, Jake Gyllenhaal, dostał do zagrania niezwykle interesującą postać i nie mam wątpliwości, że trafi ona na szczyty wielu list udanych kreacji skomplikowanych bohaterów. MJ stała się ciekawsza, Jacob zyskał więcej czasu ekranowego, Flash Thompson posunął się dalej na drodze do bycia cwaniakiem (w przeciwieństwie do łobuza preferującego siłę fizyczną), cieszy też mocno zaznaczona obecność Happy’ego Hogana, który widzi w Peterze nowego, być może lepszego, Tony’ego.
Spider-Man: Daleko od domu nie boi się także przełamywać pewnych schematów, od lat obecnych w superbohaterskim kinie. Nie są to rzeczy rewolucjonizujące gatunek, ale odświeżające formułę, wychodzące trochę dalej i odważniej poza dotychczasowe ramy, co pozytywnie wpływa na odbiór całości. Europejska przygoda Spider-Mana to rzecz zrobiona z sercem. Reżyser Jon Watts po raz drugi udowodnił, że tego herosa zna jak mało kto, a do tego świetnie rozumie problemy nastoletnich bohaterów. Daleko od domu to postawiona pewną ręką kropka zamykająca trwającą 11 lat narrację i jednocześnie szeroko otwarte drzwi pokazujące, że MCU może jeszcze widzów zaskoczyć i kolejna faza bez wątpienia zaprezentuje się od jak najlepszej strony.