Realizm ponad wszystko! Kingdom Come i Mafia to czeska szkoła gier
Grając w Kingodme Come można doznać sporego deja vu. Przecież w tę grę graliśmy już lata temu - tylko nie rozgrywała się w średniowieczu! Czy nowy RPG studia Warhorse zapisze się w historii gier, tak jak jego wielcy poprzednicy?
Spis treści
- powolny rozwój fabuły, pełen zwykłych, banalnych czynności;
- przywiązanie do realizmu i autentyczności w wielu mechanikach, nawet kosztem wygody gracza;
- wciągająca, wiarygodna fabuła osadzona w jakimś okresie historii;
- wspaniały świat gry i lokacje.
Kingdom Come Deliverance – nowa gra nowego studia Warhorse, ufundowana częściowo dzięki Kickstarterowi, to gorący temat ostatnich tygodni. W obecnych czasach to produkcja nietuzinkowa, ciekawa i niełatwa. Można chwalić jej bezkompromisowy realizm wielu mechanik, można ganić niektóre męczące na dłuższą metę rozwiązania, można też narzekać na sporą ilość błędów w kodzie. Niektórzy twierdzą, że głównie przez tę autentyczność, trudność i wolne tempo Kingdom Come Deliverance nie jest propozycją dla każdego, ale czy aby na pewno? Czy aż tak bardzo się zmieniliśmy, czy to współczesne produkcje aż tak bardzo nas rozleniwiły? Bo przecież pozycja ta ewidentnie nawiązuje do przebojów, które pokochaliśmy dawno temu!
Już w pierwszych godzinach zabawy da bowiem dostrzec, że wszystko jest tu bardzo znajome, wszystko to już się kiedyś widziało, wszystkiego doświadczyło i to, co zachwycało dawniej, zachwyca nadal, niezależnie od liczby błędów. Zupełnie nieprzypadkowo Kingdom Come Deliverance funduje nam podróż w czasie, ale bynajmniej nie do epoki średniowiecza, tylko zaledwie kilkanaście lat wstecz – do okresu, kiedy to inne czeskie gry w podobny sposób trafiły do grona najwybitniejszych tytułów w historii i wtedy wszyscy grali w nie bez narzekania.
Jeśli zastanawiacie się, czy Kingdom Come: Deliverance będzie czeskim Wiedźminem 3, to odpowiedź jest prosta: Czesi swoich „wiedźminów 3” mają od dawna – a teraz jest ich nawet trzech. Z Czech!
Operation Deliverance
Na przełomie wieków w gatunku strzelanek FPP królowały Half-Life, Delta Force, Project IGI, Quake 3 czy Soldier of Fortune – krótko mówiąc: szybka akcja z niezliczoną liczbą botów i walka na bardzo bliski dystans. W takich oto okolicznościach w 2001 roku pojawiło się Operation Flashpoint: Cold War Crisis czeskiego studia Bohemia Interactive – gra, która w gatunku FPS-ów oferowała wtedy zupełnie inne doświadczenia. Tak jak w Kingdom Come Deliverance mieliśmy tu do czynienia z niespotykanym wówczas realizmem, chyba nawet trochę bardziej odczuwalnym niż w wydanym wcześniej Rainbow Six.
Walka, chociażby z trzema przeciwnikami gdzieś w oddali, zawsze była ogromnym wyzwaniem i każdy atak należało dobrze przemyśleć – nawet jeśli miało się pod ręką M16 z pełnym magazynkiem. Wymiany ognia odbywały się na ogromne dystanse, a to przekładało się na niespotykane wcześniej odległości do pokonania. Bez konia, tfu! – bez jakiegoś samochodu – dotarcie z wioski do wioski trwało mniej więcej tyle, ile przechadzka z Ratajów do Skalicy. W podobnie wolnym tempie rozwijała się też fabuła, która na początku wysyłała nas na długie wyprawy po wyspie i kazała robić banalne rzeczy. W dodatku fabularnym Resistance sporo czasu spędzaliśmy jako bierny pasażer podróżujący podmiejskim autobusem i słuchający radia.
Z przymrużeniem oka można dodać, że te dwie czeskie produkcje łączy też obecność różnych Zbyszków, Marcinów czy Wacławów w małych wioskach jako postaci NPC, ale o wiele bardziej znajomy wyda nam się system zapisu gry. Ten w Operation Flashpoint również był mocno ograniczony i często rodził frustrację, gdyż podczas długich misji można było z niego korzystać zaledwie trzy razy. Bez modów jedynym wyjściem w tej sytuacji okazywało się kasowanie odpowiednich folderów gry w trakcie rozgrywki.
Cholerna dwójka na dole!
Niesławną wizytówką polskiej wersji Operation Flashpoint był długo niepoprawiany błąd w tłumaczeniu. Niezwykle często słyszaną frazę „damn, 2 is down” (cyferka mogła być inna), czyli żal i złość żołnierza z powodu śmierci kolegi z drużyny, niewprawiony tłumacz przełożył na „cholerna dwójka na dole”. Grając w Kingdom Come: Deliverance z polskimi napisami też znajdziemy kilka podobnych błędów, świadczących o tym, że tłumacze mieli do dyspozycji jedynie sam tekst, bez wiedzy o tym, co dzieje się wówczas na ekranie.
Bitwy na ogromnej wyspie Everon wymagały także mocnego komputera, ale wtedy były to jeszcze czasy, gdy winą za taki stan rzeczy obarczano własny zbyt słaby hardware, a nie brak porządnej optymalizacji tytułu. Dużo wybaczaliśmy też omyłkowo włączającym się wyzwalaczom kolejnych etapów misji. Mimo wszystko w Operation Flashpoint grał wówczas każdy, każdy zmagał się z tym bezkompromisowym realizmem, problemami, błędami w skryptach, niską liczbą FPS-ów – każdy uczestniczył w tym wielkim kroku naprzód gatunku FPS.