Najgorsze filmy, które zarobiły miliony
Dziś prezentujemy dziesięć tytułów, które, choć zarobiły ogromne sumy, były po prostu słabymi filmami. Tak słabymi, że dziś niektórzy wstydzą się, że w ogóle poszli na nie do kina.
Spis treści
Blockbustery, space opery, wznowienia klasycznych serii, a może pewna piękna animacja? To zestawienie jest gatunkowo zróżnicowane, ale jego elementy łączy jedno – mało kto owe produkcje pamięta, a jeśli nawet, to stara się do nich nie wracać. Te filmy przez jakiś czas były na ustach wszystkich widzów, w dniu premiery zrobiły wokół siebie sporo hałasu, aby następnie prędko zejść z naszych kinofilskich radarów. Czy pamiętacie je wszystkie? A może któreś „dzieło” was ominęło? Sprawdźcie sami!
Legion samobójców
- Reżyser: David Ayer
- Rok produkcji: 2016
- Ocena na Rotten Tomatoes: 26%
- Ocena na Metacritic: 40
- Box office: 746,8 miliona
- Gdzie obejrzeć?: HBO MAX
Zestawienie otwieramy (nie)sławnym Legionem samobójców – ale nie tym najnowszym, z zeszłego roku, który okazał się prawdziwą petardą, ale tym z 2016 roku, który wprowadził Margot Robbie jako Harley Quinn czy Jareda Leto jako Jokera. Produkcja, która zapowiadała się na prawdziwą bombę i potencjalną odpowiedź na kasowe filmy Marvela, okazała się prawdziwym… gniotem. Oczywiście – była kasowa, bo spekulacje, gwiazdorska obsada czy oczekiwania podtrzymywały w fanach nadzieję. Wszyscy oni szturmem ruszyli do kin na całym świecie. Nie zmienia to faktu, że dziś mało kto chce o tym filmie mówić czy w ogóle do niego wracać.
Film ten miał kompozycję „teledyskową”, co oznaczało dynamiczny montaż, wstawienie wielu „stylowych” piosenek (które nieraz korespondowały ze scenami akcji), sporą liczbę bohaterów i kluczowy element, czyli fakt, że na ekranie „ciągle” coś się działo. Niby akcja była, ale paradoksalnie wszyscy w kinach spali. A to dlaczego?
Zbyt duża liczba bohaterów (w dodatku źle wprowadzonych) nie pozwalała nam się z nimi zżyć, główny antagonista był chyba najbardziej idiotycznym wymysłem całego filmu, a główne założenie przebrnięcia przez miasto opanowane przez „zombie z Ameryki Południowej” totalnie się nie kleiło. Pomińmy już Willa Smitha (po raz kolejny w roli smutnego ojca) czy Jareda Leto, który udowodnił, że nie każdy muzyk może być z automatu aktorem.