Kajko i Kokosz Neflixa jest wierny oryginałowi, ale to za mało
Pierwsza polska animacja na Netlfiksie to kultowy komiks Kajko i Kokosz. Wierność oryginałowi poruszy chyba każdego fana, ale problemem jest sama formuła serialu.
Fani twórczości Janusza Christy długo czekali na filmową wersję kultowego polskiego komiksu o Kajku i Kokoszu. Choć pierwsze plany pojawiły się jeszcze na przełomie lat 80. i 90., skuteczne okazało się dopiero studio Ego Film i Netflix, bo to właśnie na tej platformie w końcu zobaczymy animację o słynnych wojach z Mirmiłowa. To w sumie doniosła chwila, bo Kajko i Kokosz jest pierwszą polską animacją na Netfliksie. Jestem po seansie dwóch odcinków i powiem Wam, że jeśli tak będzie wyglądać cała reszta, to generalnie… mam nieco mieszane odczucia. Z jednej strony się udało, ale z drugiej – jest pewne rozczarowanie.
Jako wielki miłośnik komiksowego oryginału doceniam to, jak bardzo autorzy byli wierni materiałowi źródłowemu. Poszczególne epizody to właściwie ożywione kadry z wersji papierowej, z jedynie drobnymi odstępstwami. Zastanawiam się jednak, czy to wystarczy, by do oglądania przekonać kogoś więcej niż tylko ludzi, którzy wychowali się na twórczości Janusza Christy. W dobie masowej popularności amerykańskich superbohaterów i kreskówek dla dorosłych może to być nieco za mało. Dyskusyjna jest również forma króciutkich odcinków na wzór dawnych „dobranocek”. W ciągu około dziesięciu minut dostajemy jeden zamknięty miniwątek, który w oryginale był zaledwie wstępem do całej opowieści. Istne zaproszenie do binge-watchingu!
Asterix i Obelix PL
Jeśli ktoś nie miał okazji dorastać razem z komiksami o Kajku i Kokoszu i ukończył czwartą klasę podstawówki przed rokiem 2016 (kiedy to Szkoła latania weszła do zbioru lektur szkolnych jako pierwszy), może nie do końca kojarzyć fenomen tych dwóch bohaterów. Ich historia rozpoczęła się na początku lat 70., kiedy komiksy o tych dwóch słowiańskich bohaterach drukowane były w gazetach – najpierw w „Wieczorze Wybrzeża”, a później w „Świecie Młodych”.
Kajko i Kokosz to w zasadzie polska wersja Asterixa i Obelixa (co zresztą wielokrotnie wytykano Januszowi Chriście). Mamy więc przygody dwóch przyjaciół – wojów – jednego dużego i silnego, drugiego małego i sprytnego. Niepokonaną osadą jest gród Mirmiłowo, natomiast Rzymian zastąpili ciamajdowaci Zbójcerze (parodia Krzyżaków). Zamiast druida jest z kolei czarownica Jaga – ciotka Kokosza – a całości dopełniają liczne i barwne postacie poboczne. Wciągające, pełne przygód i humoru historie szybko stały się klasyką polskiego komiksu.
Plagiat czy nie plagiat?
Spór o plagiat zawsze dzielił fanów kultowej serii. Pierwowzorem Kajka i Kokosza byli wcześniejsi bohaterowie Christy – Kajtek i Koko. Pojawili się jeszcze latach 50., a więc przed Asteriksem, jednak ich przygody osadzone były w kosmosie, a kontrast pomiędzy postaciami nawiązywał raczej do standardowego motywu, znanego choćby z serii filmów Flip i Flap. Kajko i Kokosz w czasach Piastów to już okres po premierze komiksów o Asteriksie, a liczne podobieństwa wspomagały oskarżenia o plagiat. W latach 80. za żelazną kurtyną odgradzającą nas od kultury Zachodu nie było jednak groźby żadnych prawnych konsekwencji z tego powodu.
Skrawki komiksu na ekranie
Wspominałem o wierności animacji względem komiksowego pierwowzoru – jest to jednocześnie największa zaleta oraz wada kreskówki. Znam na pamięć wszystkie księgi, więc oglądając te same obrazki i słuchając tych samych kwestii dialogowych, siła nostalgii uderzyła mnie z podwójną mocą. Nie chodzi tu tylko o powracające gagi w stylu sadzenia orchidei na mogile Mirmiła, wyprowadzki do mamy Lubawy czy rąbania wszystkiego „na plasterki” przez Zbójcerzy. W kreskówce zobaczymy dokładnie te same sceny i rozmowy z różnych fragmentów komiksu, z minimalnymi zmianami, a raczej przesunięciami niektórych wątków.
Wszystko zaczyna się od znalezienia smoczego jaja (w nieco innych okolicznościach), a więc od początku księgi Zamach na Milusia. Drugi odcinek to przedstawienie postaci zbója Łamignata, jego żony Jagi i wątku fujarki dodającej siły, zgrabnie połączonym z przekonaniem Kokosza, że mocarność warunkuje długość jego cienia. Mamy więc początek Szkoły latania wymieszany z motywem ze Złotego pucharu. W samym łączeniu wątków nie widzę jeszcze niczego złego, bo jak na razie wykonano to bardzo dobrze. Problemem jest długość epizodów i brak jakiegoś naprawdę mocnego rozpoczęcia, zachęcającego do dalszego oglądania – przynajmniej na samym początku.
Gdzie te aluzje?
Każdy odcinek Kajka i Kokosza to, nie licząc czołówki i napisów końcowych, zaledwie 10 minut oglądania. Przypomina to niestety znane kiedyś z telewizji dobranocki lub „wypełniacze antenowe” puszczane zamiast kilku reklam, a nie pełnoprawny odcinek filmu animowanego. Jeden epizod to zaledwie parę kartek komiksu i swego rodzaju prolog do całej historii z poszczególnych ksiąg. Biorąc pod uwagę, jak świetne, wręcz epickie były poszczególne przygody sympatycznych wojów, taka koncepcja zupełnie do Kajka i Kokosza nie pasuje. To trochę tak, jakby w Asteriksie zobaczyć druida ważącego eliksir siły i moment odmowy podania go Obeliksowi – koniec.
W komiksach Janusza Christy sporo było aluzji do PRL-owskiej rzeczywistości, niczym w filmach Stanisława Barei, co doceniali ci bardziej dojrzali czytelnicy. Były tam choćby wątki wyjazdu na wakacje wyłącznie z oficjalnym skierowaniem, „loch wytrzeźwień”, ogłaszanie wolnej soboty, braki mięsa do jedzenia, a nawet nawiązania do Solidarności. W Netflixowej kreskówce póki co znalazły się pojedyncze wstawki w stylu tekstu: „mordo ty moja”, bez jakichś ciekawych czy zabawnych komentarzy do obecnej rzeczywistości.
Tutaj liczę, że serial mocno się rozkręci i doda coś od siebie, usuwając te przeterminowane dziś docinki, bo pole do popisu (ups!) jest naprawdę duże, a jakoś nie wyobrażam sobie, by zrobić z tego produkcję wyłącznie dla dzieci. Szkoda, że w pierwszych epizodach nie zawarto jakiegoś celnego akcentu – choćby po to, by przekonać widzów, że nie będzie to tylko skrótowe traktowanie komiksowych wątków.
Polska kreska w cyfrowej erze
W kwestii technicznej jest lepiej, niż się spodziewałem po obejrzeniu zwiastuna. Nadal nie pasują mi głosy głównej pary bohaterów, ale Grzegorz Pawlak w roli Hegemona i Jarosław Boberek jako Mirmił to już klasa sama w sobie. Wierność komiksowi nie pomaga na razie Abelardowi Gizie grającemu Zbójcerza Ofermę, bo, tak jak w księgach, nie ma on wiele do powiedzenia. Mam nadzieję, że autorzy rozwiną z czasem tę rolę po swojemu, by dodać do serialu jeszcze więcej humoru niż występ Ofermy w Cudownym leku.
Ciekawie za to przedstawia się strona wizualna. Wszelkie szerokie i półszerokie kadry wyglądają rewelacyjnie. Są kolorowe, w miarę szczegółowe, ogólnie takie, jak w komiksach Christy. Przy dużych zbliżeniach, zwłaszcza na głównych bohaterów i Łamignata, czasem w oczy rzucają się już dziwne uproszczenia, jakaś kanciastość twarzy i ogólnie jakby nieco inny styl. Dla kogoś, kto nie ma zakodowanego w pamięci oryginalnego wyglądu Kajka i Kokosza, nie będzie to pewnie miało znaczenia, ale mnie trochę to jednak przeszkadzało.
Jest niedosyt…
Trudno po dwóch krótkich odcinkach wyrobić sobie ostateczne zdanie i silić się na jakąś ocenę pierwszej polskiej Netflixowej animacji. Mam jednak wrażenie, że bez względu na jakość całego sezonu, o wiele lepszym wyborem byłoby stworzenie pełnometrażowego filmu z ekranizacją jakiejś księgi – ponownie wzorując się na Asteriksie – zamiast rozbijać to na „drobnicę”. Takich „dziesięciominutówek” po prostu nie ogląda się zbyt dobrze, zwłaszcza przy pierwszym kontakcie z tak bogatym uniwersum. Nie ma miejsca choćby na właściwe przedstawienie bohaterów i ich świata.
Kajko i Kokosz to świetny materiał na produkcję dla widzów w każdym wieku. Póki co jednak nie jestem pewien, czy fani komiksu będą mieli cierpliwość, by czekać tak długo na kolejne skrawki w miniodcinkach z minimotywami oryginału, i czy najmłodsi przekonają się do piastowskich wojów w erze Marvela, Lego, Elsy i innych gwiazd popkultury. Chcę więcej Kajka i Kokosza, ale w zdecydowanie pokaźniejszych dawkach!
O AUTORZE:
Należę do wielkich fanów komiksu o Kajku i Kokoszu. Dorastałem z nimi, mam do dziś wszystkie księgi w oryginalnych wydaniach i znam każdy obrazek praktycznie na pamięć. Na pewno obejrzę resztę odcinków sezonu, bo kadry z czołówki zdradzają, że twórcy wzięli na warsztat naprawdę sporo wątków i zawartości. Jestem ciekaw, czy na dłuższą metę sprawdzi się to w tak krótkich epizodach.