Geniusz kontra system - Jacek Karpiński i jego superkomputery PRL-u
Jacek Karpiński był wyjątkowy, ale nie był wyjątkiem. W rzeczywistości PRL-u podobnie stłamszono wielu innych zdolnych twórców. Jego życie to historia równie inspirująca, co smutna - z pewnością jedna z tych, które warto uchronić od zapomnienia.
Historia pełna jest przykładów wybitnych jednostek, których idee okazały się zbyt nowatorskie, by zostały zrozumiane i docenione za ich życia. Polski inżynier Jacek Karpiński nie pasuje jednak do tego opisu. W jego przypadku otoczenie rozumiało rewolucyjność jego pomysłów i często było pod wrażeniem ich innowacyjności. Sytuacja polityczna i rzeczywistość Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, w której przyszło mu pracować, skutecznie powstrzymały jednak jego zapędy i uniemożliwiły mu odciśnięcie trwałego piętna na międzynarodowej historii komputerów.
Zagłębiając się w dzieje branży informatycznej, bez trudu znajdziemy przykłady wizjonerskich idei, które położyły podwaliny pod wiele współczesnych czy rozwijanych dopiero dekady później rozwiązań. Za takimi projektami stał też Jacek Karpiński. Inżynier, który nie tylko marzył o przyszłości, ale chciał ją aktywnie kształtować. Człowiek, który tworzył urządzenia wyprzedzające swoją epokę. Czego dokonał? Dlaczego nie osiągnął więcej? Zapraszam w podróż w przeszłość, przybliżającą człowieka z pewnością zasługującego na pamięć i szczególne miejsce w historii nauki i technologii.
Wielki hart ducha i jeszcze większy umysł
Jest rok 1957. Trzydziestoletni Jacek Karpiński jest adiunktem w Instytucie Podstawowych Problemów Techniki Polskiej Akademii Nauk. Zainspirowany pomysłem Józefa Lityńskiego, który pracuje w dziale długoterminowych prognoz pogody Państwowego Instytutu Hydrologiczno-Meteorologicznego, konstruuje wraz z zespołem inżynierów swoją pierwszą maszynę. Powstaje AAH – Analityczny Analizator Harmonicznych. Jeden z pierwszych komputerów zbudowanych w Polsce, oparty na 650 lampach elektronowych. Imponująca maszyna o rozmiarach wynoszących około 2 m x 2 m x 1,5 m.
TEKST PREMIUM
Treści premium mogą powstawać głównie dzięki Waszemu wsparciu jako czytelników serwisu GRYOnline.pl. Prace nad takimi materiałami wymagają więcej czasu i wysiłku, więc jeśli chcecie czytać podobnego rodzaju content oraz wspierać jakościowe dziennikarstwo, zachęcamy do wykupienia abonamentu.
Wykup Abonament Premium GRYOnline.pl
Więcej tekstów, których powstanie było możliwe dzięki Waszemu wsparciu, znajdziecie tutaj.
Ma za zadanie pomagać w analizie dużych zbiorów danych – obliczaniu całek Fouriera. Wyniki swoich działań pokazuje na ekranie. Jak sugeruje sam twórca, zwiększa skuteczność przeprowadzanych analiz o około 10%. Nim jeszcze prace nad tym urządzeniem zostają zakończone, Karpiński rozpoczyna swój kolejny projekt. W ten sposób niedługo później, bo już w 1959 roku, spod ręki jego zespołu wychodzi AKAT-1 – pierwszy na świecie tranzystorowy analizator równań różniczkowych. Urządzenie rewolucyjne na skalę światową, które potrafi wykonywać obliczenia w czasie rzeczywistym. Bez trudu radzi sobie z symulowaniem zmian, obrazowaniem prądów termicznych i wodnych czy modeli aerodynamicznych, które mogą być wyświetlane na ekranie. AKAT-1 może służyć na przykład do analizy przewodnictwa cieplnego.
Wrażenie potrafi zrobić nie tylko jego serce, zastosowane rozwiązania techniczne, ale również sama konstrukcja – jakże inna w porównaniu z większością projektów z tamtych lat. Zamiast dużej i nieporęcznej szafy mamy do czynienia ze zgrabną i łatwiejszą do przenoszenia obudową wykonaną z metalu, szkła i tworzywa sztucznego. Za tym projektem stoją pracownicy Zakładów Artystyczno-Badawczych Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie – Emil Cieślar, Olgierd Rutkowski, Stanisław Siemka i Andrzej Wróblewski.
To projekt, który najlepiej podsumowują i definiują słowa Pawła Giergonia, zajmującego się analizą różnych wytworów wzornictwa PRL. Tak opisywał dzieło Karpińskiego i jego współpracowników:
W historii rodzimego wzornictwa przemysłowego niewiele było przedmiotów, których projekt i wykonanie tak bardzo wyprzedziłyby obowiązujące wówczas mody i zasady. Niewiele jest również takich, które mimo upływu lat nadal pobudzają wyobraźnię i stanowią obiekt gorącego pożądania.
Oba wspomniane projekty sprawiają, że Karpiński zostaje wybrany przez PAN do reprezentowania Polski w konkursie młodych talentów techniki organizowanym przez UNESCO. Jako autor dwóch tak wyjątkowych konstrukcji bez trudu trafia do grona sześciu laureatów, którzy otrzymali nagrody – w jego przypadku jest to kilkumiesięczny staż w Stanach Zjednoczonych.
Tak wspominał tamto wydarzenie sam Jacek Karpiński w rozmowie z magazynem „CRN”:
W 1960 roku wygrałem konkurs młodych talentów techniki organizowany przez UNESCO. Wybrano sześć osób z dwustu krajów, z których każdy przedstawiał jednego kandydata. PAN przedstawił mnie. Profesor Groszkowski bardzo doceniał moje prace. Przecież te maszyny były pierwsze na świecie!
Przyjechała komisja, odbyłem z nią kilkugodzinną rozmowę. A po paru miesiącach przyszła informacja, że jestem jednym z sześciu zwycięzców. To było jak grom z jasnego nieba! Kiedy zapytano mnie, gdzie chcę studiować, wybrałem Harvard i Massachusetts Institute of Technology. W ciągu dwóch lat, które spędziłem w Stanach Zjednoczonych, otarłem się o światowe sławy. Poznałem profesora Edwarda Moore’a, Claude’a Shannona, Rossa Ashby’ego. ENIAC-a pokazywał mi sam John Eckert.
Polski inżynier obraca się wśród największych sław szybko rozwijającej się branży informatycznej, a jego trudny do przeoczenia talent sprawia, że jeszcze przed końcem pobytu w Ameryce otrzymuje wiele lukratywnych propozycji. Chcą go na prestiżowych uczelniach, jest zapraszany do współpracy przez największe firmy z sektora, takie jak np. IBM. Wszystkie te oferty Karpiński odrzuca, by wrócić do ojczyzny.
Tu należy się na moment zatrzymać, by wspomnieć o cesze, która bez wątpienia zdefiniowała życie polskiego konstruktora. Patriotyzm. Poczucie obowiązku i odpowiedzialności za kraj kierowało inżynierem już od czasów nastoletnich, czemu dał wyraz jeszcze w okresie II wojny światowej. Należał do Szarych Szeregów, gdzie zajmował się drobnym sabotażem. Służył w batalionie „Zośka”, z którym brał udział w wielu akcjach rozpoznawczych i bojowych, m.in. w akcji „Sieczychy”, w której zginął „Zośka”. Chciał wziąć aktywny udział w Powstaniu Warszawskim. To ostatnie uniemożliwiła mu rana kręgosłupa – postrzał, który otrzymał już pierwszej nocy. Był kompletnie sparaliżowany. Tylko dzięki pomocy lekarzy ocalał i został zabrany z Warszawy do Pruszkowa, gdzie trafił pod opiekę matki.
Tak wspominał kolejne trudne lata, w których wykazał się wielkim hartem ducha, by wrócić do zdrowia i zrobić coś ze swoim życiem:
Najpierw musiałem nauczyć się chodzić. Mama zabrała mnie do Krakowa, potem do Zakopanego. Chodziłem o dwóch laskach. Kiepsko mi szło to chodzenie. W 1945 roku poszedłem z bratem i przyjacielem Józiem Lityńskim w góry. Biwakowaliśmy nad Czarnym Stawem. Któregoś dnia poszedłem na grań Liliowe Turnie i wyrzuciłem jedną laskę. »Cholera« – pomyślałem. – »Dość tego! Będę chodził o jednej«. A po jakimś czasie poszedłem na Orlą Perć i wyrzuciłem drugą.
Z Zakopanego mama zabrała mnie i brata do Radomska. Tam zrobiłem maturę. Podczas okupacji zajmowałem się przede wszystkim wojskiem. Byłem zapisany do szkoły mechanicznej, ogrodniczej. Wtedy tylko takie działały. Ale nauka to była żadna. Sam więc uczyłem się w domu matematyki, fizyki, chemii, literatury i angielskiego. We wrześniu 1945 roku zdałem do liceum, przerobiłem dwuletni program w ciągu roku i zdałem maturę na samych piątkach. I dopiero potem była politechnika w Łodzi, a później w Warszawie. Naprawdę studiowałem, nie imprezowałem. Nie opuściłem ani jednego wykładu. A że miałem fenomenalną pamięć, do egzaminów wcale nie musiałem się uczyć.
Zostało jeszcze 74% zawartości tej strony, której nie widzisz w tej chwili ...
... pozostała treść tej strony oraz tysiące innych ciekawych materiałów dostępne są w całości dla posiadaczy Abonamentu Premium
Abonament dla Ciebie