Fizyka świata – bez akcji nie ma reakcji. Słaby trailer nie oznacza złej gry - przypadek BFV
Spis treści
Fizyka świata – bez akcji nie ma reakcji
Podczas pokazu chyba kilkaset razy padło słowo „immersja”. Autorzy chwalili się, że to ich najbardziej klimatyczna i „immersyjna” gra, dająca poczucie połączenia naszej postaci z wirtualnym światem. Nic tam nie dzieje się samo – wszystko wymaga zasygnalizowania i odczekania odpowiedniej ilości czasu. Leczenie czy podnoszenie amunicji nie będzie już odbywać się automatycznie, nasza postać nie będzie mogła strzelać tuż po wykonaniu wślizgu, a eksplozje dosłownie zwalą nas z nóg i odrzucą na kilka metrów, co również jest mocno wyeksponowane w zwiastunie.
Obok czynności spowalniających rozgrywkę pojawi się też szereg usprawnień o wręcz odwrotnym skutku. Nasza postać będzie mogła szybko poruszać się w przykucniętej pozycji, rzucać na ziemię w każdym kierunku, a także strzelać, leżąc na plecach, czy własnym ciałem rozbijać szyby – obie te mechaniki również pokazano w zwiastunie. Duże wrażenie zrobi odrębna fizyka zniszczeń obiektów – w zależności, czy destrukcji dokona pocisk, czy np. staranujemy budynek czołgiem. Spustoszony teren będzie można wykorzystać, budując na nim fortyfikacje (tego akurat w zwiastunie nie ujrzeliśmy), jak choćby worki z piaskiem, zasieki, okopy czy gniazda CKM-ów. To w serii Battlefield zupełna nowość i bardzo ciekawe, jak wpłynie nie tylko na przebieg rozgrywki, ale i dotychczasowe przyzwyczajenia graczy.
II wojna światowa, jaką znamy czy jakiej nie znamy?
Chodź akcja zapowiedzi gry dzieje się gdzieś we Francji, autorzy podkreślali, że w Battlefieldzie V chcą przenieść nas do tych o wiele mniej wyeksploatowanych miejsc. Pokazać bitwy i rejony II wojny światowej, które znamy dużo słabiej niż Normandię czy Ardeny. Czy im się to uda? Zobaczymy. W kampanii dla jednego gracza na pewno trafimy do Norwegii, co niewątpliwie jest jakąś nowością, poza tym mamy zwiedzić też Rotterdam i Afrykę Północną. Nam pozostaje mieć nadzieję, że tak podkreślana w grafikach koncepcyjnych rola kobiet w grze oraz tych wspomnianych, mniej znanych lokacji skłoni twórców, by może pokazać światu nasz polski ruch oporu.
Co jeszcze nowego w telegraficznym skrócie depeszy wojennej?
- Kooperacja z generowanymi proceduralnie, zawsze trochę innymi misjami. Kooperacja ma być trybem łączącym singiel i multiplayer oraz stanowić łagodny wstęp do walk sieciowych dla początkujących graczy.
- Asymetryczne wyposażenie stron: jedna może posiadać lekkie i zwinne pojazdy, druga ciężkie – lepiej opancerzone, ale mniej zwrotne.
- Zróżnicowane mapy, przygotowane zarówno z myślą o długiej, powolnej rozgrywce, jak i bardzo szybkim kontakcie z wrogiem.
- Ulepszony tryb operacji zwanych teraz „wielkimi operacjami”. Każda z nich ma trwać około godziny, toczyć się na dwóch mapach i ze zmiennymi opcjami zabawy. To, jak pójdzie nam w jednym meczu, będzie mieć wpływ na kolejny, np. poprzez ograniczone zasoby amunicji i pojazdów. Remis podczas trzeciego starcia doprowadzi do czwartej, finalnej konfrontacji – o wiele krótszej i bardziej hardcorowej. Wielkie operacje mają być inspirowane prawdziwymi bitwami.
- Archetypy żołnierzy – w obrębie każdej klasy będzie można wybrać archetyp postaci. Jedna okaże się szybsza pod względem regeneracji zdrowia, inna lepsza w cichym poruszaniu się czy odporności na efekt przygważdżającego ostrzału.
- Rozwój gry nie w formie sezonów, a rozdziałów. Każdy będzie opowiadać o innym etapie II wojny światowej, oferować unikatowe nagrody i wyzwania. Pierwszy wystartuje w listopadzie pod nazwą „Upadek Europy”.
#niemójbattlefield czy raczej #niemójzwiastun
W licznych komentarzach pod zwiastunem dominuje obecnie popularny hashtag: #notmybattlefield. Uważam, że jest on nietrafiony i prawdopodobnie czyni grze wielką krzywdę. Bo tak naprawdę kwintesencją owego filmiku nie są te przerysowane, kolorowe postacie, a liczne zmiany, które autorzy uwzględnili, mając na myśli tych najwierniejszych, najbardziej hardcorowych fanów. Nie wiemy jeszcze, jak bardzo wpłynie to na rozgrywkę i czy na pewno uczyni ją zdecydowanie lepszą, ale chyba warto wstrzymać się z osądami do rzeczywistych gameplayów i nie oceniać gry po efekcie pracy osobnej firmy, zajmującej się sklejaniem zwiastunów, która tak nieudolnie przekazała intencje twórców.
DICE mogło pójść na łatwiznę i dać nam po prostu pięć razy większą scenę inwazji na plażę Omaha (po cichu liczę, że w którymś momencie to jednak zrobi!), ale widać, że skupiono się na zmianach i nowościach w gameplayu, fizyce obiektów, personalizacji postaci i pojazdów, z którymi mamy spędzić setki godzin. „Piątce” oberwie się pewnie jeszcze nieraz za to, że jest reskinem Battlefielda 1, z praktycznie niezmienionym menu ekranów, ale przypomnijmy sobie wtedy sytuację z czwartą grą z cyklu. Miała problemy i była zbyt podobna do poprzedniej, a ostatecznie stała się ulubioną odsłoną serii dużej części społeczności i do dziś ściąga na serwery wielu graczy. Z Battlefieldem V może być dokładnie tak samo.