Uzależnienie od kosmetyków - czy Battlefield 5 przegra II wojnę światową?
Battlefield 5 wygląda świetnie, ma rewelacyjną mechanikę strzelania, ale nie ma tego, co miały wszystkie poprzednie odsłony – klimatu konfliktu, który chce pokazać. Czy to po części wina graczy, uwielbiających kosmetyczne dodatki dla swoich postaci?
Spis treści
Grałem w betę Battlefielda V... i nie mam ochoty wracać do niego w pełnej wersji! BF 1942 to była II wojna światowa w każdym calu. Dżungla, śmigłowce Huey oraz rockandrollowe hity z lat 60. i 70. nie pozostawiały natomiast wątpliwości, że mamy do czynienia z Battlefieldem Vietnam. Świetnie animowani marines w pustynnych mundurach czy miasto Karkand i czołgi Abrams w Battlefieldzie 2 i 3 – wszystko to z kolei od razu budziło skojarzenia ze znaną z relacji telewizyjnych wojną na Bliskim Wschodzie.
Od 2002 roku każda odsłona serii miała swoją własną, z miejsca rozpoznawalną tożsamość. O tym, w jakim konflikcie akurat bierzemy udział, wiedzieliśmy od razu po wejściu na obojętnie którą, losowo wybraną mapę. Do pola bitwy pasowali żołnierze, pojazdy i broń osobista. W becie Battlefielda V ani razu nie miałem takiej pewności. To będzie po prostu jakaś strzelanina, jakaś wojna. Kolorowy chaos, niczym w airsoftowej bitwie na kulki, gdzie każdy biega, w czym chce albo na co go stać. A miał być przecież powrót do korzeni – do tego, co było w pierwszej części: Battlefieldzie 1942.
Odblokowywanie zamiast fragowania
Wybór II wojny światowej jako tła strzelaniny sieciowej to teraz jednak sto razy trudniejsze zadanie niż kiedyś. Wtedy wystarczyła sama rozgrywka: konkretne mapy i radość ze zdobytych fragów. Dziś, po wielu latach ze współczesnymi konfliktami w wiodących seriach, aż za bardzo przywykliśmy do wymyślonego przez deweloperów systemu motywacji za pomocą dziesiątków kolejno odblokowywanych dodatków do broni, a ostatnio nawet kolorowych „naklejek” na karabiny i mundury.
Wojny dziejące się w dawnych czasach są siłą rzeczy pozbawione tych możliwości. Oczywiście, jeśli bardzo chciano trzymać się tamtych realiów i pewnej dozy autentyczności, ale do tego seria Battlefield chyba już trochę nas przyzwyczaiła, i to bez względu na szaloną i czysto zręcznościową rozgrywkę. W becie Battlefielda V cały czas miałem wrażenie, że produkcja ta będzie przede wszystkim rozbudowanym systemem dodatków i personalizacji naszego żołnierza oraz broni, a II wojna światowa to taka luźna, umowna obudowa tego systemu. Widoczne w menu gry postacie żołnierzy oraz dostępne w becie ulepszenia broni (za zbieraną w grze walutę), w takiej ilości, że zawstydziłyby karabinek M4, nie pozostawiają wątpliwości, na czym skupia się ta odsłona.
Uzależnieni od kosmetyków
Chęć rozbudowy opcji personalizacji broni i postaci w nadchodzącej „piątce” nie powinna nas zbytnio dziwić. To właśnie ten element mocno kulał w Battlefieldzie 1 i zbierał krytyczne uwagi. „Najgorszy system progresji”, „nie ma po co grać”, „zwiększanie rangi jest bezużyteczne”, „grasz mecz przez 40 minut i nic z tego nie masz”, „nuda” – to tylko niektóre opinie graczy, jakie można znaleźć na forach internetowych.
Nie da się ukryć, że bardzo przyzwyczailiśmy się do wszechobecnych „unlocków” i skórek. Personalizowanie postaci dotarło nawet do gatunku wyścigów samochodowych, w których i tak praktycznie nie widać kierowcy. Dane finansowe, podawane w kontekście takich tytułów jak Overwatch, gry Ubisoftu czy Fortnite: Battle Royale, wskazują na miliardy dolarów wydawane w mikropłatnościach na dodatki i elementy kosmetyczne, które gracze najwyraźniej uwielbiają kupować.
„Najlepsze są darmowe gry”
Czytając w sieci praktycznie niemające końca narzekania na lootboksy i mikrotransakcje, można się dziwić, skąd biorą się tak wysokie dochody wydawców na tym polu. Miałem ostatnio okazję rozmawiać z paroma nastolatkami, wychowanymi na tytułach generacji PS3 i Xboksa 360, którzy o grach dyskutują w szkole, a nie w sieci. Wszyscy z nich dobrze znają serie Call of Duty i Battlefield, czasem mają nawet otrzymane w prezencie ich ostatnie odsłony, w które pograli raptem kilkadziesiąt minut.
Każdy obecnie ekscytuje się tylko tym, dokąd podąża wielka kostka w Fortnicie: Battle Royale. Swoje kieszonkowe wydają głównie na karty PSC, którymi kupują skórki i v-dolce do Fortnite’a. Dlaczego? „Bo są fajne” i „koledzy je mają”. Działa tutaj efekt domina – jeśli ktoś coś ma, inni szybko do niego dołączają, zwłaszcza gdy kwotę da się łatwo uzbierać z kieszonkowego czy okazjonalnych prezentów. Z klas robią się całe szkoły – ziarnko do ziarnka... W trakcie wychwalania możliwych do kupienia lub zdobycia kosmetycznych dodatków usłyszałem: „Najlepsze są darmowe gry!”.
Skoro udało się Epicowi, Activision i Ubisoftowi, dość oczywiste jest, że Electronic Arts również bardzo chciałoby mieć swoją sieciową strzelaninę, w której dobrze sprzedawałyby się wszelkie kosmetyczne dodatki. Niestety, w Battlefieldzie V dość nieporadnie ścierają się ze sobą dwa światy: ponure realia II wojny światowej i kolorowa banda fantazyjnie wyglądających wojaków. Zręcznościowa i szybka rozgrywka kontra elementy symulatora żołnierza, które mocną spowalniają lub utrudniają zabawę. Rodzi to pytanie, do kogo właściwie skierowana jest „piątka”, bo każdą z tych składowych gry, a nawet ich połączenie, można było wykonać lepiej.
Protezy zawieszone w czasie
Na początku września w specjalnym streamie z deweloperami z DICE poruszono kwestię kontrowersyjnych dodatków kosmetycznych, pokroju protezy ręki widzianej w pierwszym zwiastunie. Twórcy zapowiedzieli wycofanie się z tych najbardziej szalonych pomysłów, ale nie wykluczają powrotu do nich w późniejszej fazie rozwoju gry.