Gdzie ten rozmach i klimat?. Czy Battlefield 5 przegra II wojnę światową?
Spis treści
Gdzie ten rozmach i klimat?
Nie ma się co rozwodzić nad faktem, że szerokie możliwości personalizacji broni oraz żołnierzy jak ulał pasowałyby do kolejnej odsłony Bad Company, która być może właśnie powstaje. Na razie jednak dostaniemy widzianą poprzednio pierwszą wojnę światową przerobioną na drugą – ze zmianami w mechanikach rozgrywki, w części i tak skrytykowanymi przez społeczność po ostatnich testach.
Zmiany trafione jak kulą w płot
Przeglądając opinie nawet tych największych fanów serii Battlefield, widzę, że praktycznie wszyscy zgodnym chórem krytykują małą ilość amunicji przy sobie, opcję leczenia przez każdą klasę, brak oznaczania wrogów, długi czas „wykrwawiania się” czy zapowiadaną możliwość odciągania rannych.
Wszystko to, co według DICE miało uczynić rozgrywkę ciekawszą, bardziej immersyjną i wymusić współpracę w drużynie, w praniu dało najwyraźniej efekty odwrotne od zamierzonych. Nawet w ekipie znajomych gracze, chcąc nie chcąc, często rozdzielają się i szybko zostają bez amunicji, klasa medyka przestała być tak istotna, samoloty bez widocznych wrogich piechurów na ziemi latają bez celu tam i z powrotem, a wszyscy bez wyjątku nudzą się, czekając na odrodzenie.
Dla mnie jednak nie jest aż tak istotne, ile będę mieć magazynków w zapasie, czy jak długo będę czekać na odrodzenie, jeśli pole bitwy będzie posiadać właściwy klimat, jeśli kupując grę o II wojnie światowej, będę czuć, że uczestniczę w jej bitwach. Na pokazanych do tej pory mapach w Holandii i Norwegii zupełnie tego nie widać. Rotterdam wygląda jak kopia Amiens z BF1, a bocznica kolejowa w Narwiku jak generyczna lokacja obecna w co najmniej trzech odsłonach Battlefielda. Poza tym, gdzie tu wojna światowa, skoro do wyboru mają być tylko żołnierze strony brytyjskiej i niemieckiej?
W serii powracającej po tylu latach do największego światowego konfliktu chciałbym zobaczyć atak na Pearl Harbor, bitwę o Midway, starcia czołgów na Łuku Kurskim i walki w ruinach zrównanego z ziemią Stalingradu – czyli to, co było w Battlefieldzie 1942, to, co nie pozostawia wątpliwości, z jaką wojną mamy do czynienia. Do wyboru powinniśmy mieć minimum cztery nacje żołnierzy, a oprócz nich lokalne ruchy oporu. To właśnie partyzanci byliby świetnym usprawiedliwieniem dla odtwórczych map oraz przede wszystkim dla o wiele bardziej szalonych możliwości personalizacji postaci czy obecności kobiet w drużynie.
Czy warto czekać...?
DICE zdecydowało się jednak zacząć od tych „mniej znanych wydarzeń z II wojny światowej”. Ciekawe, oryginalne historie nie są złym pomysłem, ale raczej nie na sam start gry, gdzie tak ważne jest pierwsze wrażenie. Walki w Norwegii czy mało widowiskowy blitzkrieg byłyby dobrym uzupełnieniem rozgrywki z czasem, zwłaszcza w kontekście darmowych DLC. Na sam początek potrzebne jest jednak mocne uderzenie konkretnymi obrazami, bo minęło zbyt mało czasu, byśmy stęsknili się za samym Battlefieldem lub dostali oprawę graficzną na zupełnie innym poziomie.
Zakaz radości z braku płatnych dodatków
Przy okazji beta-testów wyszła na jaw kolejna kuriozalna decyzja twórców bądź wydawcy. Czat w grze, oprócz przekleństw, automatycznie cenzuruje też takie słowa jak „biały człowiek” czy „DLC”. Co ciekawe, bez problemu przechodzą w nim za to takie kombinacje jak „czarny człowiek” czy „darmowe DLC”. Wprawdzie twórcy od razu pospieszyli z komunikatem, że cały czas doskonalą algorytmy odpowiedzialne za autocenzurę, ale ktoś raczej musiał to Bogu ducha winne „DLC” wcześniej z premedytacją wprowadzić do kodu.
Przy powrocie do II wojny światowej chciałbym zobaczyć japońskie samoloty kontra unikające ognia przeciwlotniczych działek i okrętowych armat w Pearl Harbor, szare ulice Stalingradu i oklepaną, ale zawsze robiącą wrażenie Omahę, a nie gromadę piechurów uwijających się wokół kilku wagonów i chatek z romantycznym widokiem na zorzę polarną. Ale kto wie – być może to wszystko w końcu do gry trafi, być może Battlefield V na premierę będzie równie epicki i bogaty w zawartość jak BF 1942. Przekonamy się już 20 listopada.
Powyższy tekst nie jest bezstronnym artykułem publicystycznym, a felietonem przedstawiającym opinię oraz punkt widzenia jego autora.