From Software to najważniejsze studio ubiegłego dziesięciolecia
W tym artykule uzasadniamy, dlaczego FromSoftware to najważniejsze studio całej ostatniej dekady i dlaczego ciągle ktoś porównuje kolejne gry do Dark Souls.
Spis treści
Moje najstarsze wspomnienie związane z jedną z produkcji FromSoftware jest wyjątkowo świeże. Jakoś sześć lat temu kolega stwierdził, że skoro nigdy nie grałem w Dark Souls, zabawnie będzie dać mi kontroler do ręki i sprawdzić, ile milisekund wytrzymam w niesławnym Blighttown. Pech chciał, że pierwszą postacią, jaką spotkałem, był pokraczny humanoid, uginający się pod ciężarem gigantycznych pajęczych jaj. Dobrze znając opowieści o legendarnie wysokim poziomie trudności gry, rzuciłem się do ataku, aby uprzedzić cios przeciwnika... tylko po to, by usłyszeć potok siarczystych przekleństw pod moim adresem. Groteskowa kreatura okazała się postacią niezależną, nie żadnym wrogiem, a gdy chciałem wczytać zapis i przywrócić jej życie, przekonałem się, że jest to niemożliwe i że właśnie odcisnąłem bardzo trwałe i zdecydowanie nieprzyjemne piętno na rozgrywce, w którą kumpel zainwestował już dobrych kilkanaście godzin.
Wtedy uznałem takie karanie gracza za skrajny idiotyzm i na tym na długo zakończyłem swoją przygodę z tytułami FromSoftware. Podejrzewam, że wiele osób podobnie odbiło się od Bloodborne’a czy Sekiro: Shadows Die Twice. A mimo to dzieła Japończyków, chociaż skrajnie nieprzystępne i zniechęcające, stały się jednym ze zjawisk, które zdefiniowały interaktywną rozrywkę w minionej dekadzie (wiem, co chcecie napisać – nie piszcie tego). Ekipa Hidetaki Miyazakiego zaczęła ubiegłe dziesięciolecie z reputacją... no cóż, mało kto o tych twórcach w ogóle słyszał. Byli jednymi z wielu. Przynajmniej do czasu wydania Demon’s Souls prawie żadna z ich gier nie uzyskała na Metacriticu średniej ocen na poziomie wyższym niż 8/10.
Dekadę natomiast studio to zakończyło, odbierając statuetkę dla najlepszej gry 2019 roku za Sekiro: Shadows Die Twice podczas grudniowego The Game Awards, najbardziej prestiżowej gali nagród w branży. W tym czasie FromSoftware zdążyło przeistoczyć się z jednego z wielu deweloperów z Kraju Kwitnącej Wiśni w firmę, której wpływ na interaktywną rozrywkę nie ma sobie obecnie równych.
Zakładam, że po przeczytaniu tych słów część z Was ruszyła do sekcji komentarzy, by uświadomić mi, że przecież korporacje takie jak Sony, Microsoft czy Electronic Arts mają nieporównywalnie większe znaczenie w branży gier wideo. Ale jeśli chodzi o całokształt tej gałęzi rozrywki – o wyznaczanie nowych trendów, o inspirowanie innych, o rozpętywanie dyskusji – z Miyazakim i spółką mało kto może konkurować. Nie wierzycie? Prześledźcie, ilu tytułom w ostatnich latach przyczepiono łatkę „soulsborne”. Wpiszcie w wyszukiwarkę Google frazę „Dark Souls zrujnowało dla mnie inne gry” i sprawdźcie któryś z tysięcy wyników. Pomyślcie, jak często czytaliście w prasie czy słyszeliście z ust samych deweloperów, że ich dzieło „jest jak Dark Souls platformówek/FPS-ów/roguelike’ów”.
To ostatnie stwierdzenie jest zresztą wygłaszane zdecydowanie nazbyt swobodnie. Dzieła FromSoftware utożsamiane są z grami wymagającymi więcej wysiłku niż określa to branżowy standard, co mocno zawęża krąg odbiorców.
Wiadomo – Dark Souls, Bloodborne, Sekiro to tytuły ciężkie, ale gdyby gry status kultowych zdobywały tylko dzięki wyśrubowanemu poziomowi trudności, półki sklepowe zalewałyby klony Getting Over It with Bennett Foddy. Miyazaki i spółka potrafią doprowadzić do wyrzucenia pada przez okno (bracia Ornstein i Smough, jak ja ich, kurczę, nienawidzę), ale nie w tym kryje się przecież ich geniusz. Nie – w moim bardzo subiektywnym odczuciu produkcje FromSoftware zdobyły status najważniejszego growego zjawiska ostatnich lat dlatego, że robią perfekcyjny użytek ze specyfiki medium, jakim są gry wideo.
Jeśli w świecie gier wideo nagminnie określa się Davida Cage’a czy Hideo Kojimę mianem wizjonerów, to na ten sam tytuł zdecydowanie zasłużył także Hidetaka Miyazaki. Obecnie szefujący FromSoftware dżentelmen o aparycji księgowego niemal w pojedynkę pchnął swoją ekipę na całkowicie nowe tory, którymi ta podąża po dziś dzień. Skąd jednak w umyśle niepozornego gościa z biednej rodziny pomysł na wszystkie te ponure światy i przerażających bossów? Cóż, Japończyk ma wyjątkowo rozbudowaną wyobraźnię – od małego czytał książki i mangi, których nie potrafił do końca zrozumieć, więc sam wymyślał sobie brakujące informacje. A że w kwestii inspiracji określił się mianem „wszystkożercy” (czerpie m.in. z The Legend of Zelda, dzieł Umberto Eco, gotyckiej architektury czy własnych doświadczeń), równie dobrze idzie mu wymyślanie uniwersów opartych na mrocznym fantasy, mrocznej prozie Lovecrafta czy mrocznej wizji feudalnej Japonii.