…ale potem dostałem kablem sieciowym w kolano. Czy Elder Scrolls Online może zastąpić TES6?
Spis treści
…ale potem dostałem kablem sieciowym w kolano
Najbardziej gorzką pigułką do przełknięcia pewnie okaże się dla wielu system rozwoju postaci. The Elder Scrolls zasłynęło po części z tego, że ma mechanikę radzącą sobie znakomicie bez wyświechtanych punktów doświadczenia – ale TESO z tym zerwało. Niby nadal samo używanie umiejętności przekłada się na wzrost ich poziomu, jednak prawda jest taka, że dopiero zastrzyk „pedeków” pozwala zobaczyć realny progres. To zaś prowadzi do zjawiska, które jest zmorą większości gier RPG, tj. przyjmowania wszystkich questów, gdy tylko nadarzy się takowa sposobność, byle nie przegapić żadnej okazji do podbicia licznika XP. Całe szczęście, że misje, jako się rzekło, zazwyczaj są wystarczająco interesujące, by nie doznać przykrego uczucia uprawiania żmudnego grindu.
Z drugiej strony – można się zastanawiać, czy rozwój postaci jest w tej grze jeszcze do czegokolwiek potrzebny, skoro zastosowano w niej – uwaga, teraz padnie nielubiane hasło – skalowanie poziomów. Jasne, nie jest to nowe zjawisko w serii The Elder Scrolls, ale mam wrażenie, że w TESO wyniesiono je na zupełnie inny (nomen omen) poziom. Trudno poczuć prawdziwą satysfakcję ze zdobywania coraz lepszego rynsztunku i doskonalenia zdolności, skoro wykańczanie tych samych przeciwników wciąż zajmuje tyle samo czasu. Niemniej do pewnego stopnia rozumiem zamysł, jakim kierował się deweloper. W grze tak silnie ukierunkowanej na podróżowanie po ulubionych zakątkach Tamriel sztucznie zawyżona siła potworów mogłaby komuś popsuć przyjemność z eksploracji (to samo dotyczy wrogo nastawionych graczy z innych przymierzy, więc im także spiłowano kły).
A propos wykańczania przeciwników – system walki to jeszcze jeden zgrzytający element, z którego wyłazi „MMO-watość” tej gry. W teorii potyczki są tak samo dynamiczne i zręcznościowe jak w tradycyjnych odsłonach The Elder Scrolls. Praktyka dowodzi jednak, że wyprowadzanie zwykłych ciosów – czy to szybkich, czy silnych – i blokowanie ataków nie jest nawet w połowie tak istotne jak sprawne przebieranie palcami po przyciskach odpowiedzialnych za aktywowanie specjalnych zdolności. Krótko mówiąc: zupełnie jak w innych MMORPG – z tą tylko różnicą, że tu na ogół nie trzeba czekać na „schłodzenie” poszczególnych umiejętności. Aha, no i widok FPP nie sprawdza się za dobrze w starciach, bo z perspektywy pierwszej osoby słabo widać stożki czy okręgi ataków obszarowych, którymi przeciwnicy zamierzają w nas zaraz rąbnąć – a czegoś takiego raczej wolałoby się uniknąć.
Pradawne zwoje 2.0
Jak o każdej grze MMO, tak i o tej można by rozprawiać jeszcze godzinami, coraz bardziej wchodząc w szczegóły – ale nie ma to większego sensu z punktu widzenia tematu tego artykułu. Krótka piłka: czy The Elder Scrolls Online może stanowić alternatywę dla The Elder Scrolls VI, czy też nie? Moja odpowiedź brzmi: jak najbardziej – lecz, jak już mówiłem, pod jednym warunkiem. Żeby czerpać radość z TESO w taki sposób, w jaki czerpie się radość ze Skyrima, musicie być w stanie zacisnąć zęby i przebić się przez grubą sieciową warstwę tej produkcji. Pierwsze wrażenie potrafi być przytłaczające i odpychające, jednak potem robi się już tylko lepiej – z każdą godziną poświęconą na ułożenie sobie w głowie całej tej zawartości i mechaniki, którą gra bombarduje prawie od samego początku przygody.
Choć ma sporo mankamentów, choć wiele traci przez aspekt MMO, The Elder Scrolls Online zasługuje na szansę. Przede wszystkim dlatego, że na kolejną pełnoprawną odsłonę tej serii, jak już mówiłem, poczekamy jeszcze parę ładnych lat. Sądząc po tempie prac, jakie do tej pory utrzymywała ekipa Bethesda Game Studios, szóstego TES-a spodziewałbym się gdzieś tak… w połowie przyszłej dekady (pamiętajmy, że po drodze ma jeszcze wyjść niejaki Starfield). A że nawet konkurencja jakoś się nie kwapi, by wypełnić lukę po Skyrimie, najpewniej TESO na długo pozostanie Waszą najlepszą szansą na przeżycie przygody w stylu podobnym do klasycznych RPG Bethesdy. Ostatecznie – co macie do stracenia?