Kto jest temu winien, kto za to odpowiada?. Dlaczego w Polsce drożeją gry na PC?
Spis treści
Kto jest temu winien, kto za to odpowiada?
W sytuacji gdy nowości pecetowe kosztują już ok. 200 złotych, a przypisanej do konta gry odsprzedać w żaden sposób się nie da (można próbować pozbyć się samego konta, ale w przypadku wykrycia takiego procederu trzeba liczyć się z banem), to właśnie konsolowcy mogą mówić o tanim graniu. Zwłaszcza że cena sprzętu potrzebnego do odpalenia najnowszych produkcji już dawno przestała być zaporowa, a atrakcyjne promocje i przeceny cyfrowych wersji nie są już domeną Steama.
Denuvo niewinne
Pogarszająca się z dnia na dzień sytuacja sprawiła, że część fanów elektronicznej rozrywki zaczęła szukać przyczyn takiego stanu rzeczy, wymyślając różne teorie. Jedna z tych bardziej absurdalnych mówi, że za wzrostem cen pecetowych gier w Polsce stoi zabezpieczenie opracowane przez austriacką firmę Denuvo. Pokutuje tu przekonanie, że wydawcy, skuteczniej chroniąc swoje produkty przed złamaniem, windują jednocześnie ich ceny. Trzeba przyznać, iż pogląd ten zyskał ostatnio w naszym kraju dużą popularność, być może dlatego, że agresywne podwyżki zbiegły się w czasie z pojawieniem się tego rozwiązania. Nie ma w tym jednak ani krzty prawdy.
PROMOCJE KLUCZEM DO SZCZĘŚCIA
W kraju, w którym wydatek 200 zł na grę może poważnie uszczuplić domowy budżet, jego mieszkańcy niezbyt chętnie sięgają po coraz droższe premierowe produkcje i wolą poczekać na promocje, zwłaszcza że tych jest bez liku. Dobrze obrazują to dane zbierane przez naszą porównywarkę cenową. Wśród 20 najpopularniejszych tytułów zakupionych za pomocą naszego narzędzia w 2016 roku nie ma ani jednej ubiegłorocznej produkcji! Z kolei w 2015 roku w pierwszej dwudziestce znajdowało się sześć ówczesnych nowości: Dying Light, Wiedźmin 3: Dziki Gon, Wiedźmin 3: Serca z kamienia, Fallout 4, Cities: Skylines i Grand Theft Auto V. W 2014 roku było ich... dziesięć.
Pecetowe gry w naszym kraju drożeją wyłącznie dlatego, że zachodni wydawcy chcą dostosować ich ceny do poziomu z innych krajów Unii Europejskiej. Tylko tyle i aż tyle. Nie ma tu mowy o żadnym spisku, taka jest po prostu rzeczywistość. Polska to jeden z największych krajów Wspólnoty i producenci oprogramowania rozrywkowego nie widzą powodów, żeby Polak płacił za grę mniej niż jego kolega z Wielkiej Brytanii czy Niemiec. Nawet wtedy, gdy mieszkańcy wspomnianych krajów zarabiają więcej i wydatku rzędu 60 euro nie odczują tak mocno jak my. Problem ten nie dotyczy zresztą wyłącznie Polski, ale również innych biedniejszych krajów, które należą do UE.
Ceny idą w górę także przez firmy typu G2A czy Kinguin
Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, duży kłopot stanowi także migracja polskich gier na Zachód i ogromna popularność platform typu G2A. Wydawcy chcą uniknąć sytuacji, w której dany tytuł dystrybuowany jest u nas w cenie o 30% niższej, a następnie odsprzedawany w krajach zamożniejszych za większe pieniądze. Rozwiązaniem w tym przypadku ma być właśnie wyrównanie bazowej kwoty, jaką płacimy za dany produkt, i dlatego podwyżki są po prostu koniecznością. Ruchy wykonywane przez wydawców tę tezę zresztą potwierdzają.
Według danych ze sklepu Muve trzy ostatnie hiciory Ubisoftu (Watch Dogs 2, For Honor i Tom Clancy’s Ghost Recon: Wildlands) miały ustaloną cenę sugerowaną na poziomie 229,90 zł. Gra Mass Effect: Andromeda w pudełku kosztowała na starcie 199,90 zł. Za wydaną pięć lat temu „trójkę” płaciliśmy 149,90 zł, a za „dwójkę” w 2010 roku 139,90. Warto podkreślić, że to Electronic Arts przez długi czas uchodziło za najdroższego wydawcę na polskim rynku. Prawda jest jednak taka, iż firma ta zapoczątkowała praktykę, którą teraz uprawiają wszyscy duzi gracze bez wyjątku.