Być jak stalker – dlaczego ludzie ciągle przechodzą przez kordon czarnobylskiej Zony?
Popularność stalkerskiego uniwersum sprawiła, że tereny wokół nieczynnej elektrowni atomowej stały się miejscem kultowym. Od kilku lat Zonę zadeptują tysiące legalnych i nielegalnych turystów, którzy dali się uwieść romantycznej wizji tego miejsca.
Spis treści
- Oficjalna nazwa: Czarnobylska Strefa Wykluczenia
- Położenie: Ukraina, obwody kijowski i żytomierski
- Powierzchnia: 2600 km kwadratowych
- Długość granic: około 440 km
- Przyczyna powstania: wypadek jądrowy w reaktorze bloku energetycznego nr 4 elektrowni jądrowej w Czarnobylu
Akademik Anatolij Aleksandrow powiedział, że radzieckie reaktory jądrowe są równie bezpieczne jak samowary i jeden z nich mógłby nawet stać na Placu Czerwonym. Jak świat przekonał się 26 kwietnia 1986 roku, nie była to prawda. Przez lata Czarnobyl był budzącym trwogę synonimem jądrowego zagrożenia, rejonem, do którego nikt o zdrowych zmysłach nie chciał się zbliżyć. Dziś staje się atrakcją turystyczną dla poszukiwaczy mocnych wrażeń – przemiana ta nie nastąpiłaby, gdyby nie gry komputerowe.
Kiedy myślimy o czarnobylskiej Zonie, wyobrażamy sobie miejsce opuszczone przez ludzi i zapomniane przez Boga. Niebezpieczne, dzikie i zdeformowane. Ten romantyczny obraz nie do końca odpowiada jednak prawdzie. Od samego początku był to teren intensywnej pracy. Niektóre drogi dojazdowe do reaktora trzeba było poszerzyć już po katastrofie, żeby mogły wytrzymać wzmożony ruch. Nawet teraz, choć minęło ponad 30 lat, na obszarze wokół nieczynnej elektrowni przy monitorowaniu, zabezpieczaniu i likwidacji szkód pracuje kilka tysięcy osób. Od dawna nie są to jednak jedyni ludzie w Zonie.
Bilet, przepustka i w damki
Początki „czarnobylskiej” turystyki to rok 2004, w którym na obejrzenie tego rejonu zdecydowało się ponad 800 osób (dziś zdarzają się dni, gdy tylu ludzi zwiedza opuszczone miasto Prypeć jednocześnie). W ciągu pierwszych 10 lat trafiło tu 40 tysięcy osób. Liczba robi wrażenie, ale wciąż jest duży potencjał wzrostu – w 2017 roku Luwr odwiedzało średnio 22 tysiące ludzi dziennie. Przy bardziej stabilnej sytuacji w kraju i lepszej infrastrukturze Zona może przyciągnąć jeszcze więcej turystów.
Niezależnie od porównań zwiedzających Zonę jest już wystarczająco dużo, by opłacało się przy punkcie kontrolnym sprzedawać magnesy na lodówkę, czapki, kubki i pamiątkowe dozymetry. Z wożenia ludzi do tej strefy żyje kilka różnych firm, które zresztą niezbyt się wzajemnie lubią. Niewiele się to różni od wycieczki do kopalni soli w Wieliczce. Płacisz, wsiadasz do busa i jesteś w Zonie.
Być może właśnie dlatego, choć jednodniowa wyprawa kosztuje raptem 65 euro (wyjazd z noclegiem to już trzy razy większy wydatek), wciąż są tacy, którzy szukają swojego romantycznego wyobrażenia o Zonie, czołgając się pod drutem kolczastym, nocując na skażonej ziemi i ryzykując bliski kontakt z policyjną pałką.
„Stalkerów”, bo to określenie jest bez ironii używane przez ukraińskie i rosyjskie media w odniesieniu do osób odwiedzających Zonę nielegalnie, można podzielić na przynajmniej dwie kategorie: poszukiwaczy wrażeń i poszukiwaczy „artefaktów”. Oczywiście nie chodzi o takie artefakty, jakie sobie wyobrażacie.
WYCIECZKA DO CZARNOBYLA
Na wycieczkę do Strefy Wykluczenia zabrała nas firma Vostok Games w ramach pokazów prasowych gry Fear the Wolves, strzelanki battle royale, której akcja toczy się w czarnobylskiej Zonie. Grę możecie znaleźć na Steamie.
W poszukiwaniu skarbów
Pierwsi intruzi pojawili się w Zonie bardzo wcześnie, nawet tuż po katastrofie. Wynosili cenne rzeczy, porzucone w trakcie ewakuacji, a nawet złom i drewno. To jednak nie byli turyści ekstremalni, a raczej ludzie szukający jakiegokolwiek dochodu w trudnych czasach. Teraz, jak zapewnił nas przewodnik, wszystkie budynki są już puste. Rzeczy zostały usunięte, żeby nie kusić szabrowników. Nie wszystko jednak da się zakopać w ziemi. Po katastrofie w strefie znalazły się 94 „zamieszkałe punkty”. Okoliczni mieszkańcy odwiedzali je, żeby odzyskiwać materiały budowlane.
Te pierwsze fale „stalkerstwa” miały według niektórych źródeł trwać do końcówki XX wieku, a potem wygasnąć. Wszystko wskazuje jednak na to, że rabunek wciąż się odbywa. W czerwcu 2017 roku w Odessie zatrzymano transport radioaktywnego drewna, prawdopodobnie pozyskanego w Zonie. Kilka miesięcy później (w październiku) w obwodzie kijowskim zatrzymano samochód dostawczy z radioaktywnym złomem. Podobne przypadki wciąż się zdarzają i raczej nic nie wskazuje na to, żeby kiedyś udało się ostatecznie powstrzymać złodziei.
SKĄD WZIĄŁ SIĘ STALKER?
Słowo „stalker” w języku rosyjskim pojawiło się w 1972 roku, gdy bracia Arkadij i Borys Strugaccy wydali nowelę Piknik na skraju drogi. Akcja książki toczyła się w mieście Harmont w nieokreślonym, anglojęzycznym państwie. Znajdowała się w nim jedna z sześciu tajemniczych stref, w których występowały groźne dla ludzi anomalie, ale także cenne artefakty. Stalkerami Strugaccy nazwali ludzi, którzy nielegalnie przekradali się do niej, żeby wynosić z niej te niezwykłe przedmioty dla zysku. Borys Strugacki wspominał, że do użycia tego słowa zainspirowała ich powieść Stalky i spółka Rudyarda Kiplinga.
Zarówno Piknik na skraju drogi, jak i film Andrzeja Tarkowskiego Stalker z 1979 roku nie miały i nie mogły mieć niczego wspólnego z awarią w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej. Dopiero gra wideo z 2007 roku połączyła oryginalny temat z wydarzeniami z 1986 roku. Według niektórych biografów, pisząc Piknik, Strugaccy mieli inspirować się ludźmi, którzy niedługo po wojnie nielegalnie przeszukiwali pobojowiska wokół ówczesnego Leningradu. Nie było tam anomalii i artefaktów, ale były niewybuchy, broń i inne cenne pozostałości.