Bohaterowie Star Wars, których popsuto w filmach
Wiele postaci z uniwersum Star Wars można darzyć sympatią pomimo faktu, że część z nich została w niektórych filmach z serii po prostu popsuta. Którzy bohaterowie oberwali od twórców najbardziej i kiedy to się stało? O tym sobie dziś porozmawiamy.
Spis treści
Gwiezdne wojny zdominowały światową popkulturę ostatnich kilku dekad i trudno temu zaprzeczyć. I nawet jeśli nie przepadacie za tym kosmicznym przygodowo-rozrywkowym fantasy, to z pewnością kojarzycie takie pojęcia, nazwy i cytaty jak ciemna strony Mocy, Gwiazda Śmierci czy „Jestem twoim ojcem”. Jeżeli jest inaczej, oskarżam Was o blef bądź ignorancję – sami sobie wybierzcie.
Dziś jednak chciałbym zachęcić do gorącej dyskusji wszystkich miłośników Star Wars. Znów je sobie trochę pokrytykujemy, ale – jak zawsze – z pobudek czysto fanowskich. Na celownik weźmiemy wszystkich bohaterów Gwiezdnych wojen, którzy albo nam podpadli od samego początku, albo zostali zepsuci przez twórców gdzieś po drodze.
Rzecz jasna, chcielibyśmy, aby każdy był tak fantastycznie złowrogi jak imperator Palpatine, mądry i opanowany jak Obi-Wan Kenobi lub przebojowy i zabawny niczym Han Solo. Trzeba jednak spojrzeć prawdzie w oczy i głośno przyznać, że nie wszyscy bohaterowie zostali rozwinięci w satysfakcjonujący sposób.
UWAGA, SPOILERY
To może być oczywiste, ale ostrzegam, że znajdziecie w tym tekście spoilery z wielu części Gwiezdnych wojen. Nie czytajcie, jeśli chcecie ich uniknąć.
Yoda – Gwiezdne wojny: Część I – Mroczne widmo (Star Wars: Episode I – The Phantom Menace)
- Filmy, w których wystąpiła ta postać: Mroczne widmo, Atak klonów, Zemsta Sithów, Imperium kontratakuje, Powrót Jedi, Ostatni Jedi
- Czy kiedykolwiek była fajna: Yoda zawsze wzbudza sympatię, nawet w swojej poważniejszej wersji
- Gdzie można obejrzeć: Chili, iTunes Store, Rakuten, Player, vod.pl, Canal+
Zanim zgłosicie głośne veto, chciałbym zaznaczyć, że nie jest to zestawienie przeznaczone wyłącznie dla bohaterów obiektywnie beznadziejnych, ale też dla tych, których da się lubić (nawet bardzo), choć to niekoniecznie zasługa dobrego scenariusza czy pomysłu. Bo umówmy się – Yoda to jeden z głównych symboli Star Wars. Należy natomiast przyznać, że jest to także postać na skraju dwóch osobowości będących osobnymi wizjami Lucasa. I jedna niespecjalnie klei się z drugą.
Yoda jest mentorem, prawdziwym mistrzem Jedi. Sęk w tym, że oryginalna trylogia przedstawiła jego geniusz od strony niezwykle dzikiej i dynamicznej. Luke Skywalker uczył się tajników przyswajania Mocy od podstarzałego i niekoniecznie zdrowego na umyśle zgreda żyjącego samotnie na bagnach. Zobaczyliśmy wrak człowieka (a raczej kosmity), w którego głowie kryje się paradoksalnie wiele mądrości i życiowego doświadczenia.
Lucas nie pozostał jednak wierny tej wizji w prequelach i uczynił z Yody nieco nudziarskiego nauczyciela – spokojnego, stanowczego oraz rzucającego na prawo i lewo niepoprawnymi gramatycznie regułkami o Mocy. Poczciwiec z krwi i kości, który znakomicie włada mieczem świetlnym, ale brakuje mu pazura i tego czegoś, co dookreśli go jako ciekawą dla widza postać. To nie ten psotnik, którego poznaliśmy w Imperium kontratakuje. Jasne, jego obecność na ekranie jest mile widziana, ale brak spójności charakterologicznej z wersją, która powstała wcześniej, trochę razi.
TO CHOLERNE CGI
Dobre komputerowe efekty specjalne zawsze potrafią zachwycić, za to bolą szczególnie wtedy, gdy zastępują coś, co broniło się od strony technicznej. Przykro mi więc mi to mówić, ale Yoda z prequeli jest gorszy od tego w trylogii oryginalnej również pod względem wizualnym. Kilkadziesiąt lat temu świetnie wyglądał jako kukiełka, by potem skakać z mieczem świetlnym jako wynik cyfrowych zer i jedynek. Nie zrozumcie mnie opacznie, to CGI nie było złe, ale zabiło trochę magii wynikającej z obcowania z bardziej namacalnym wcieleniem Yody.