PSX Extreme – nie do zatopienia. Wspominamy kultowe czasopisma o grach
Spis treści
PSX Extreme – nie do zatopienia
PSX Extreme to kolejny „nieśmiertelny” na polskim rynku prasy komputerowej. Jest tylko o rok młodsze od CD-Action i ciągle możemy kupić jego najświeższy numer. Co więcej, osiągnięto to bez pełnych wersji gier i dołączanej płyty, co nie było możliwe w czasach, gdy magazyn ten poświęcony był pierwszemu „szarakowi” Sony. Według portalu zapach-papieru.pl pomysł na stworzenie periodyku tylko o PlayStation pojawił się na imprezie demosceny Intel Outside Party IV, na której pokazano dość jeszcze egzotyczną w Polsce nowość – konsolę PSX.
Dalej już poszło z górki. Tytuł magazynu szybko się zdezaktualizował, bo siłą rzeczy przedmiotem zainteresowań nie było jedynie PlayStation, ale i inne konsole oraz gry. Znakiem rozpoznawczym stał się dość swobodny styl i specyficzne poczucie humoru ekipy, które jednak trafiło do sporej rzeszy odbiorców, o czym świadczą chociażby cykliczne spotkania z czytelnikami o nazwie Extreme Party. W 2019 roku PSX Extreme przeszło w ręce organizatorów targów Pixel Heaven i zarazem właścicieli magazynu Pixel, który zniknął z rynku na początku 2023.
Wspomina Hubert „hexx0” Śledziewski
Nim w moim domu pojawił się internet, czasopisma o grach stanowiły dla mnie jedyne źródło wiedzy o elektronicznej rozrywce (poza ogrywanymi produkcjami, ma się rozumieć). Właściwie powinienem rzec: źródełko – gdyż skromny budżet nie pozwalał mi czerpać z niego w takim stopniu, w jakim bym chciał. Na szczęście PSX Extreme nie było bardzo drogim periodykiem – w czasach, gdy je czytałem, pojedynczy standardowy numer kosztował 5–10 zł. Co zabawne, wycieczki do kiosku odbywałem regularnie, lecz zakupów dokonywałem w kratkę, rozstając się ze z trudem oszczędzonymi złotówkami tylko wtedy, jeśli zawartość magazynu szczególnie podziałała na moją dziecięcą wyobraźnię (do dziś pamiętam pomarańczowawą okładkę numeru z recenzjami GTA III, Silent Hill 2, Metal Gear Solid 2: Sons of Liberty oraz Legacy of Kain: Soul Reaver 2 – i weź, człowieku, nie kup!).
Nieco paradoksalnie czasem łatwiej było mi się rozstać z dwukrotnie większym stosikiem monet, by wejść w posiadanie numeru specjalnego, zawierającego np. kilkanaście pełnych sekretów solucji do gier, których lekturze (często wielokrotnej) lubiłem się oddawać nawet wówczas, gdy nie miałem wcześniej styczności z poszczególnymi produkcjami. W konsekwencji moja kolekcja PSX Extreme nie była bardzo okazała – liczyła pewnie ze 30–40 numerów – a dziś, niestety, nic z niej nie pozostało. Mimo że daleko mi do bycia zbieraczem, troszkę tego żałuję, gdyż teraz z chęcią urządziłbym nostalgiczną wycieczkę w przeszłość – żeby powspominać i pewnie sporo się pośmiać, choćby z ówczesnej branżowej nomenklatury, która mocno się zmieniła w trakcie ćwierćwiecza.
Click! – komputerowa „Pani Domu” z gadżetami
Click! to już magazyn, który startował ze świeżej pozycji i symbol nowych czasów. Nie miał korzeni w dyskietkowym, 8-bitowym okresie królowania pirackich kopii, choć pierwszą naczelną była Aleksandra „Krupik” Cwalina z Secret Service’u. Pojawił się w 2000 roku, gdy dostęp do internetu stawał się coraz powszechniejszy, a płyta CD dołączana do czasopisma była czymś oczywistym. W Clicku! widać było dość podobny styl do innych magazynów wielkiego wydawnictwa Bauer i czuło się nieco bardziej młodzieżowy klimat. Generalnie było bardzo kolorowo, przystępnie i łopatologicznie dla początkujących, były naklejki i gadżety, które zapewne przyciągały młodszych fanów gier.
Warto też przypomnieć, że początkowo Click! ukazywał się jako dwutygodnik. Dużą zaletą były numery tematyczne poświęcone wybranym grom lub zjawiskom popkultury, dodatki o klasyce i oczywiście dema oraz pełne wersje gier na płytach. Przez długi czas naczelnym Clicka! był Tymon Smektała, którego dziś znamy bardziej jako projektanta Dying Lighta 2 z Techlandu. Ostatni numer tego magazynu zawitał do kiosków w marcu 2009 roku.
Wspomina Zbigniew „Canaton” Woźnicki
Moja przygoda z magazynem Click! zaczęła się w bardzo przypadkowy sposób. Pierwszy numer dostałem od rodziców, bo zobaczyli, że jest tekst o Harrym Potterze, a to był początek całej Potteromanii. Potem już poszło z górki i kupowałem każdy numer co miesiąc, czytając od deski do deski. Dla mnie był to główny kontakt z prasą gamingową ze względu na przystępną cenę, a później i dodawane starsze gry na płytkach, które działały na moim nienowym już komputerze. Zbierałem wszystkie numery aż do samego końca i do dzisiaj mam skrzywienie, że oceny 1–6 bardziej mi odpowiadają niż szeroko używana skala 1–10.