autor: Adam Kaczmarek
Król jest nagi?. 30 lat wirtualnych kopanek
Spis treści
Król jest nagi?
Serial pod tytułem FIFA trwał w najlepsze. I choć z jakością bywało różnie, to ze sprzedażą nie było większych problemów. Mniej więcej od 2000 roku widać staranne poszukiwanie przez EA Sports nowego stylu. Z tego powodu FIFA 2001 i FIFA 2002 nie były zbyt przełomowe. Zarzucano im brak szerszych zmian w fizyce, animacji, rosły pretensje o przesadną dbałość o warstwę wizualną (pojawiły się fotorealistyczne twarze gwiazd) kosztem gameplaya. Zwiększała się też liczba licencji, z których Kanadyjczycy skrzętnie korzystali – prócz sztandarowej serii otrzymaliśmy odcinki poświęcone Euro 2000 i Mistrzostwom Świata w Korei Płd. i Japonii. Rynek zamienił się w swoisty monopol. Rywale albo zaspali, albo byli zbyt biedni, aby doścignąć uciekający pociąg. Actua Soccer skończyła się na trzeciej, nawiasem mówiąc, najgorszej części, a eksperyment pt. Microsoft International Soccer 2000 okazał się finansową klapą (bo sama gra była nie najgorsza). Praktycznie tylko jeden tytuł wybił się na tle miernej reszty. Mowa o UEFA Challenge od Infogrames, czyli ciekawej wariacji na temat Ligi Mistrzów. Z niezrozumiałych przyczyn producent zaniechał kontynuacji i licencja tej prestiżowej imprezy trafiła do Kanadyjczyków. A oni wiedzieli, co z nią zrobić.
W siedzibie EA musiało dość do jakiejś ostrej wymiany zdań między projektantami, albowiem FIFA Football 2003 okazała się być inną grą, niż się wszyscy spodziewali. Kompletnie nowy, napisany od zera silnik graficzny i fizyczny wniósł nieco świeżości do serii i przyczynił się do ożywienia społeczności. Technologia ta tak się spodobała twórcom, że postanowili rozwijać ją przez następne lata. O tym, czy była to dobra decyzja, przekonaliśmy się wraz z kolejnymi odcinkami. W każdym razie panowanie nowej FIF-y zostało boleśnie przerwane przez Konami. Japończycy pod koniec 2003 roku podbili pecety swoim Pro Evolution Soccerem 3 (aka Winning Eleven 7), wbijając niejedną szpilę w konkurencję. Dziecko Shingo Takatsukiego znane wcześniej tylko z konsol obnażyło niemal wszystkie wady rywala – toporność gameplaya, kiepską fizykę i słabiutką grywalność. FIFA 2004 okazała się wtórną, w wielu elementach wręcz zacofaną grą. Pewnie gdyby nie PES, pisałbym o niej dzisiaj w bardziej pozytywnym tonie, ale fakt jest faktem – Kraj Kwitnącej Wiśni pokazał, jak się tworzy piłkarską symulację.
Takatsuka oddał w ręce posiadaczy komputerów osobistych prawdziwego killera. PES wciągał jak bagno, a zawdzięczał to swobodzie w budowaniu akcji i realistycznemu zachowaniu piłki. Na dodatek podania z klepki, płynność akcji, świetnie wykonane „zautomatyzowane” zagrania oraz charakterystyczne sztuczki dla wybitnych przedstawicieli tego rzemiosła tworzyły niesamowitą otoczkę piłkarskiego szlagieru. Grając w produkt Konami, czułem wolność i odpowiedzialność za to, co robię. W porównaniu z PES-em FIFA wydawała mi się sztywna, nijaka i odtwórcza. Niewiele znaczyły również manewry taktyczne – gole strzelali prawie wyłącznie napastnicy, a różnice w ustawieniu poza liczbą zawodników w danej formacji były kosmetyczne. PES 3 pod tym względem był zróżnicowany, a soczyste uderzenia z dystansu pomocników były częstym widokiem. Rutyniarze pozwalali sobie na rozmaite szaleństwa i przesuwali obrońców z silnym kopytem do przodu (casus Roberto Carlosa), aby Ci zagwarantowali im kilka ładnych goli. Każda drobna modyfikacja systemu przekładała się na wydarzenia na murawie i za to ludzie cenili PES-a najbardziej.