autor: Czarny Iwan
10 bardzo złych gier, które wykończą Cię psychicznie
Parszywa dziesiątka Czarnego Iwana powstała m.in. w oparciu o oceny na gry-online.pl, powtarzające się wypowiedzi w Internecie, a także wymianę zdań z niejakim Eugeniuszem Siekierą.
Spis treści
Pojęcie złej gry jest do pewnego stopnia względne. W Internecie można znaleźć wiele uwag, choćby odnośnie obu Wiedźminów – że jedyne, co da się z nimi sensownego zrobić, to wrzucić do najbliższego szamba, dla pewności mocno obciążając kamieniami. Podobne opinie dotyczą dziesiątków innych produkcji, mniej lub bardziej znanych. Poniższy mały ranking bazuje jednak na sumarycznej ocenie graczy i wielu głosach w sieci na temat tych konkretnych gierek. Parszywa dziesiątka powstała m.in. w oparciu o całość ocen na gry-online.pl oraz powtarzające się wypowiedzi w Internecie, a także moją wymianę zdań z niejakim Eugeniuszem Siekierą. Oczywiście bez problemu można by wzbogacić ją o kolejne tytuły genialne inaczej, choćby Rapid Gunner czy CTU: Marine Snapshooter. Pewnie każdy z Was mógłby przytoczyć jeszcze kilka innych, które były stratą czasu, nerwów i pieniędzy. To kto zaczyna?
Limbo of the Lost
Gra trzech uzdolnionych kopistów z Majestic Studios rodziła się w bólach grubo ponad dekadę. Początkowo bowiem powstawała na Atari ST, później chłopaki postanowili przepisać ją na Amigę CD32, a ostatecznie podjęli się tytanicznego wyzwania zaprezentowania Limba w środowisku pecetów, do tego w 3D. Czy dziesięć lat to dużo? Sporo, ale potrzeba przecież niemało czasu, aby kubek w kubek odwzorować lokacje z wielu najpopularniejszych gier, powielić motywy z przebojów kinowych, różnorakich produktów popkultury itd. Trzech geniuszy z Majestic zajmowało się głównie rżnięciem na żywca z takich tytułów jak np. The Elder Scrolls IV: Oblivion, Diablo II, Unreal, Painkiller, Return to Castle Wolfenstein oraz z kilku kultowych filmów, m.in. z Soku z żuka i Piratów z Karaibów. Ba! Skopiowali nawet swego głównego bohatera, który jest lustrzanym odbiciem Eda Nortona z filmu Iluzjonista! Wydawca – G2 Games – nie poznał się na tym tytanicznym dziele godnym doktora Frankensteina i wycofał cały nakład ze sklepów. Tylko nieliczni mogą więc zmierzyć się z czterema jeźdźcami Apokalipsy, głównymi antagonistami w Limbo of the Lost. Właściwie żadna strata, bo gierka była wątła jak biceps Szymona Majewskiego.
Ghost in the Sheet
Panowie z firmy CBE szykują się właśnie do premiery swojej najnowszej gry przygodowej w konwencji science-fiction pod tytułem J.U.L.I.A. (premiera w listopadzie). Zanim świat ujrzy to wiekopomne dzieło, warto jednak rzucić okiem na wcześniejszą produkcję tego studia, zatytułowaną Ghost in the Sheet. Z założenia miała to być lekka, czarna komedia, a wyszło połączenie historii a la Kacper, Pogromcy duchów i może jeszcze Uwierz w ducha. Przede wszystkim pomysł na scenariusz, w którym główny bohater lata w prześcieradle, bo ktoś niedawno rozjechał go samochodem i mu się zmarło – wydaje się cokolwiek niedorzeczny. Fabuła w ogóle nie jest mocną stroną tej pozycji, bo okazuje się prosta jak kij od szczotki – grę można ukończyć w 4-5 godzin niespiesznej wędrówki po statycznym jak stara widokówka świecie. Dobija również oprawa muzyczna, dlatego nawet jeśli ktoś miał słuch zniszczony przez wizg startujących odrzutowców, wyłączał głośniki i dla pewności przebijał w nich membrany.