autor: Czarny Iwan
Kajko i Kokosz 2: Cudowny lek. 10 bardzo złych gier, które wykończą Cię psychicznie
Spis treści
Kajko i Kokosz 2: Cudowny lek
Przykład na to, że genialne komiksy mogą zostać doskonale spartolone. Cudowny lek to kolejna przygodówka (po Szkole latania) dedykowana młodszym odbiorcom, ale z racji położonych właściwie wszystkich aspektów gry zauważona również przez ogół graczy, a przede wszystkim fanów mistrza Christy. Jak wiadomo, łykają oni wszystko, czego dotknął się ten nieodżałowany rysownik i scenarzysta. Generalnie w grze chodziło o odnalezienie leku na katar, którym źli Zbójcerze zarazili Kasztelana Mirmiła. Kajko i Kokosz wyruszyli więc w długą podróż, aby odnaleźć Cudowny Lek a la Ibuprom Zatoki. Co w tej podróży było najgorsze? Na pewno to, że całą wyprawę dało się zamknąć w czterech kwadransach. Sytuacji nie ratowała również kiepska i uboga grafika oraz kulejące różnorakie aspekty gry, jak np. walka ze Zbójcerzami, która ograniczała się do walcowania wszystkiego i wszystkich zwiniętym w kulę Kajkiem. Swoją drogą, Kajko i Kokosz nie mieli też lekko na ekranie. Jedyny krótkometrażowy film animowany z 2006 roku został popsuty przez nie najlepszą rolę Macieja Stuhra jako Kajka, a pełnometrażowa produkcja nie doczekała się nawet fazy wstępnej.
Detektyw Rutkowski – Is Back!
Chłopaki z In Images specjalizowali się wcześniej w grach dziecięco-familijnych, takich jak np. Aqua Fish, FrogMan czy Mouse Boy. I tego powinni byli się trzymać... Jak ktoś zgrabnie podsumował Detektywa Rutkowskiego na PC – ładniejszą grafikę mają nawet bankomaty. Ale przecież nie o wygląd tu chodziło, bo mieliśmy tu do czynienia z rasową grą akcji z elementami skradanki! Do tego z głównym bohaterem, którym był sławny na całą Polskę detektyw, postać szalenie barwna, były polityk i poseł, doradca prezydenta Łodzi ds. bezpieczeństwa, współautor popularnego programu w TVN, a także aktor w dwóch polskich filmach! Czy temu panu nadal grozi kariera w stylu Arnolda Schwarzeneggera? Detektyw Rutkowski – Is Back na pewno się do tego nie przyczyni. Teoretycznie w grze chodziło o rozpracowanie spraw, które okazały się za trudne dla niebieskich przedstawicieli prawa. Zamiast Batmana pojawiał się Rutkowski, który odbijał zakładników, odnajdywał dowody zbrodni i rozwalał dziesiątki bandziorów. A to wszystko w stylistyce rodem z The Matrix, bowiem jego potężne sierpowe obalały przeciwnika, zanim dotarły do celu, a kule z pukawki zabijały oprychów nawet wówczas, gdy trafiały tylko w ramię. Pewnie wykańczał ich szok. Gra była tak słaba, że nie nadawała się nawet do żółtego pojemnika z plastikowymi odpadkami do recyklingu.
Dracula: Days of Gore
Gdyby Bram Stoker miał możliwość obejrzenia tej pozycji, wbiłby sobie z żalu osikowe kołki w oczy. Wyfasowana przez niemieckie studio produkcja teoretycznie była dynamicznym, pierwszoosobowym shooterem, a w rzeczywistości drenującym umysł mózgotrzepem. Fabułę można było wymyślić sobie samodzielnie, bowiem w grze zabrakło stosownych informacji. I dobrze, po co przeciążać zestresowanych graczy? Na najbardziej napalonych zawodników czekało 11 długich i poskręcanych jak wołowe flaki poziomów. Drakula w tytule nijak ma się do przeciwników, wśród których znajduje się m.in. kilka typów czarodziejek, smok i muszkieter. Z innych ciekawostek warto wspomnieć o braku stopniowania trudności, zidiociałej sztucznej inteligencji czy wwiercających się w bębenki odgłosach. Sadyści z Wolf Group popełnili w sumie cztery tytuły na podobnym poziomie i ostatecznie, około 2007 roku, zajęli się – na szczęście – czymś innym (jako Wolfgraphics). Chwała im chociaż za to!
They’re Alive
Nawiązanie do klasycznego filmu Johna Carpentera pt. Oni żyją z 1988 roku nie było oczywiście przypadkowe, tyle że John Nada przybył w poszukiwaniu pracy do Los Angeles, a bohater gry postanowił poszukać szczęścia w... Moskwie. Tak jak w przeboju kinowym człowiek musiał stawić opór przybyszom z kosmosu, którzy zniewolili nieświadomych zagrożenia ludzi, doskonale wtapiając się w nasze społeczeństwo. Do eksterminacji obcych potrzeba było jedynie okularów typu Ray-Ban, które pozwalały odróżnić E.T. od człowieka. Konieczna była również kapka okrucieństwa w stylu Punishera. Teoretycznie brzmi to nawet nieźle, ale kto widział Hellforces, Stalin Subway albo Dusk-12: Strefa Śmierci, wie, że rosyjscy programiści z Orion Software produkują mocno słabujące gry. Nie inaczej jest z They’re Alive, które schłodzi każdego rozpalonego gracza do zera absolutnego dołującą grywalnością, kiepską optymalizacją i wiejącą po kątach nudą. Na Gamersgate tytuł jest do kupienia za sześć funciaków, aktualnie przeceniony o 70%. Kolejek jakoś nie widać.