Zagrałem w Indianę Jonesa i Wielki Krąg - to baza dla tego, czego oczekiwałbym po kolejnej odsłonie przygód Indiany
Grałem w nowego Indianę Jonesa 4 godziny i walczą we mnie sprzeczne emocje. Z jednej strony jaram się jak dziecko na premierę nowego filmu z Harrisonem Fordem, z drugiej mam ogromne obawy o stan techniczny.
Bethesda zaprosiła mnie na pokaz swojej najnowszej przygodowej produkcji do Londynu, gdzie mogłem spędzić z grą sporo czasu, a także zadać twórcom pytania. Zaznaczę, że nie byłem do tej pory na żadnych prezentacjach Indiany; w Londynie udostępniono nam trzy konkretne etapy zamiast miksu rozgrywki z różnych momentów.
Poprzeczka ustawiona była naprawdę wysoko – po pierwsze dlatego, że za nowego Indianę odpowiada Machine Games, czyli twórcy Wolfensteina najnowszej generacji. A w te produkcje grało mi się całkiem dobrze i wspominam je ciepło. Po drugie przed wyjazdem przypomniałem sobie, jak ważną w świecie filmu serią jest Indiana Jones, oglądając wszystkie jej odsłony po kolei (przy okazji uświadomiłem sobie też, jak kiepskie było The Dial of Destiny). Tym bardziej miałem więc nadzieję, iż nowa, growa, część okaże się dużo lepsza, zwłaszcza że ma wejść do kanonu serii – jej akcja toczy się po Poszukiwaczach Zaginionej Arki.
Pierwsze wrażenie było naprawdę dobre, niestety niedługo później zrozumiałem, dlaczego już na samym wejściu devowie ostrzegali nas, że „AI zostanie niedługo poprawione”. Bardzo podkreślali, że to wczesny build gry (co jest o tyle ciekawe, iż od premiery dzieli nas raptem miesiąc z hakiem). Dlatego zakładam, że niektóre elementy ulegną jeszcze usprawnieniu. Pytanie tylko brzmi: jak dużo Machine Games zdąży zmienić? Oprócz tego moje obawy budzi reklamowanie gry jako przygodówki z zagadkami (na pokazie powiedziano nam, że twórcy określają ją jako „adventure-action”), podczas gdy większość gameplayu, który mogłem wypróbować, okazała się... skradanką z walką. Mam nadzieję, że to jedynie kwestia doboru etapów, które nam udostępniono.
Hovitos są w pobliżu. Trucizna jest wciąż świeża
Indiana Jones and the Great Circle już na samym starcie wzbudza nieco kontrowersji – przede wszystkim za sprawą decyzji, aby rozgrywka była prezentowana z perspektywy pierwszoosobowej; w tryb trzecioosobowy przechodzimy, gdy zaczynamy robić różne akrobacje na biczu bądź się wspinać. Mnie osobiście to nie przeszkadza, ale wiem, że wiele osób ten pomysł odstręcza.
Zarys fabuły jest dla mnie natomiast strzałem w dziesiątkę – zagorzali fani serii z Harrisonem Fordem poczują się jak urzędnik skarbowy w aucie Buddy. Innymi słowy: jest bogato. Zaczynamy w bazie Indiany, czyli w Marshall College, gdzie wita nas Marcus. Okazuje się, że jakiś wielki chłop próbuje ukraść element kolekcji z uniwersytetu, co niestety ostatecznie mu się udaje niezależnie od tego, jak dobrze walczymy. Ów rosły facet zostawia jednak amulet – symbol archiwów watykańskich, dzięki czemu wiemy, jakim tropem pójść dalej.
Następnie zaproszony zostałem na przechadzkę po Watykanie w poszukiwaniu zaprzyjaźnionego księdza; tu rozgrywka była bardzo korytarzowa i nasunęła mi skojarzenia ze skradankową wersją Wolfensteina. Później przenieśliśmy się do Egiptu, gdzie naziści próbują dorwać skarb blisko piramidy w Gizie. Mamy tutaj otwartą mapę z paroma obozami, wioskami czy kamieniołomem – choć nie myślcie sobie, że będzie to coś w stylu Assassin’s Creed. Moim zdaniem to dobrze, bo wszystko sprzyja tu nieco wolniejszej zabawie, więc i duże mapy nie są potrzebne, a lokacji podobno ma być sporo. Oczywiście występują tu też kobiety flirtujące z naszym archeologiem (ba, od jednej z nich dostajemy liścik już na samym starcie, ale nie będę spoilerował od której), są też ulubione zwierzęta naszego zawadiaki, czyli węże.
Co najważniejsze – Indiana faktycznie wygląda jak Indiana. No dobra, może trochę za często się uśmiecha i jest „za ładny”, ale szybko przyzwyczaiłem się do jego twarzy i powiązałem ją z Harrisonem Fordem, szczególnie że bohater w klasycznym dla niego stylu często rzuca krótkimi, sarkastycznymi wypowiedziami. Nawet jego voice actor dobrze się sprawdza w „udawaniu” tej legendarnej postaci. Protagonista zdecydowanie okazał się jednym z mocniejszych elementów prezentacji. Jedyna moja uwaga dotyczy tego, że czasem emocje na twarzy postaci nie były dobrze widoczne, brakowało mi też tego charakterystycznego skrzywienia i cierpkiego uśmiechu, bo Indiana Forda bywał jednak marudą. Generalnie animacje w grze, nie tylko twarzy Indy’ego, nie wyglądały na dopieszczone, mam jednak wielką nadzieję, że zostanie to poprawione.
Niezła próba, Lao Che!
To, czym twórcy gry bardzo chwalili się na pokazie (i wcale im się nie dziwię), to liczba detali. Podczas gdy animacje i grafika nie powalają na kolana – ba, powiedziałbym, że jak na rok 2024 wypadają... przeciętnie – trzeba przyznać, że jednak dbałość o szczegóły na każdej z map imponuje. W przeciwieństwie do typowych gier Bethesdy tu odniosłem wrażenie, że większość każdej lokacji została wykonana ręcznie. Przykładowo w College’u znajdziemy rozrzucone zaproszenia zachęcające do dołączenia do Klubu Szachowego (przypominam, że producentem wykonawczym gry jest Todd Howard), mamy tu też cały lore Indiany Jonesa i historię świata lat 30. Są gazety, książki, używamy aparatu do robienia zdjęć (co Indy komentuje różnymi przemyśleniami), podobno gdzieś tam ukryty jest Fight Club (nie, nie ten, o którym nie wolno mówić, ale ponoć serio będziemy mogli się bić), a wszystkie nasze znaleziska zapisywane są w dzienniku. To właśnie on pomaga szukać rozwiązań zagadek. Indiana zresztą bardzo często mówi sam do siebie, podobnie jak w filmach. To wszystko stwarza niesamowity klimat, jakbyśmy faktycznie przenieśli się do jednego z trzech pierwszych obrazów kinowych o przygodach Jonesa, i zachęca do eksploracji. No i oczywiście odkrywamy też side questy, które prowadzą do kolejnych zagadek. Mamy także możliwość użycia przebrań, na przykład w Gizie zyskałem przebranie „tubylcze” i nazistowskie, pozwalające na uśpienie czujności wrogów i przechadzanie się po strefach dotychczas mocno pilnowanych. Odblokowujemy również kolejne punkty szybkiej podróży.
Przejdźmy jednak do samego mięcha, czyli rozgrywki. Indiana Jones to gra oferująca różne metody zaliczania misji. Oczywiście jedne z nich są łatwiejsze, na przykład zwykłe skradanie się, ale za to tempo rozgrywki znacznie wtedy zwalnia. Moim faworytem był bardziej „hitmanowy” sposób grania, czyli używanie wszystkiego, co mamy pod ręką – możemy bić przeciwników pięściami lub smagać ich biczem, ale to niejedyne nasze opcje. W lokacjach znajdziemy masę drobnych elementów, na przykład nożyczek, młotków, butelek – da się ich używać do atakowania przeciwników bądź odwracania ich uwagi. Jak już kogoś dorwiemy, to przydałoby się też schować jego ciało. Niestety, nie widziałem zbyt wielu możliwości ukrycia zwłok poza położeniem ich gdzieś w cieniu. A oczywiście zaalarmowanie strażników powoduje, że zlatuje się ich więcej. Wtedy mamy już zwykle przerąbane – więcej niż dwóch czy trzech wrogów oznacza przeważnie koniec żywota legendarnego Jonesa. Zakładając oczywiście, że ich sztuczna inteligencja działa poprawnie, ale tę kwestię pozwolę sobie zostawić na koniec.
Możemy też wyciągnąć broń palną (dysponujemy pistoletem wyposażony na start w pięć nabojów) albo nawet zdobyć ją od naszych wrogów. Indiana, jedynie nieco twardszy człowiek z krwi i kości, na normalnym poziomie trudności już po dwóch strzałach leży i czołga się po kapelusz. Właśnie – i tu chciałbym płynnie przejść do systemu rozwoju postaci. Nie jest on za bardzo zaawansowany – ot, po prostu zbieramy punkty (za eksplorację, misje poboczne, znajdźki) i musimy wyszukiwać elementy, które pozwolą nam na rozwój – na przykład książki. Po przeczytaniu jednej z nich i uzyskaniu odpowiedniej liczby punktów otrzymałem możliwość odblokowania specjalnego ruchu związanego z ikonicznym kapeluszem: gdy zostałem powalony, miałem jeszcze jedną szansę na przeżycie, o ile podniosłem z ziemi swoją fedorę. Rozwój postaci jest też ważny z uwagi na naszą staminę, bo zużywamy ją, robiąc masę rzeczy – przenosząc przedmioty, wspinając się, walcząc czy skacząc, a na samym starcie Indiana nie ma jej zbyt wiele.
Nie wiem, wymyślam to na bieżąco
Zapewne już teraz zauważyliście, że mało wspominam o elemencie reklamowanym przez twórców, czyli zagadkach. Pierwsza polegała na odpowiednim ułożeniu eksponatów w uniwersyteckim muzeum, co było raczej łatwe. Kolejna na włączeniu generatorów prądu. Czasochłonne, bo musiałem przekradać się między przeciwnikami, ale nadal dość proste. Następnej nie dostrzegłem w ogóle – okazało się, że pod nami znajduje się małe pomieszczenie, do którego trzeba zjechać, używając bicza (nie wiedziałem wtedy, że w ogóle można się na nim poruszać „góra-dół”). Takich łamigłówek było jeszcze kilka, ale nie odbiegały skomplikowaniem od tego, co wymieniłem. Jak więc widzicie, na pokazie nie sprawdziłem zbyt wielu zagadek, ale tu muszę zaznaczyć, że być może jest to po prostu kwestia tego konkretnego buildu – bo jednak nie zakładam, iż te wszystkie rzeczy, które oglądaliśmy w trailerach, zostały skasowane.
Pewnym problemem może być natomiast sterowanie za pomocą klawiatury. Jest ono... specyficzne. Jak już wspominałem, miałem chociażby kłopot ze zjechaniem na biczu. Można się na nim bujać, a można też poruszać się w górę i w dół. Ciągle jednak z niego zeskakiwałem, zamiast przemieścić się do przodu. Fani Gothica poczują się za to jak w domu, bo otwieranie drzwi polega na trzymaniu przycisków E i W. Uważam, że po czasie da się do tego przyzwyczaić, ale na początku jest to po prostu nieintuicyjne. Podczas walki natknąłem się też na problemy z hitboxami; bywało tak, że biłem przeciwnika, a ten zupełnie nie reagował, bo gra zwyczajnie nie rejestrowała tego, że go uderzam. Grałem też przez chwilę na padzie i choć osobiście jestem klawiaturowcem, wygląda na to, że sterowanie padem będzie wygodniejsze.
Przejdźmy wreszcie do największej bolączki tej wersji Indiany – totalnie nieogarniętej sztucznej inteligencji. Jak już wspominałem, twórcy twierdzą, że uporają się z tym na premierę, niemniej muszę wspomnieć, jak to wszystko wyglądało. Wrogowie bardzo często nie ogarniali, że stoję tuż przed nimi, a jak już mnie zauważali, potrzebowali czasu, żeby ich kółko „widoczności” się załadowało w pełni i dopiero wtedy atakowali. W pewnym momencie w Gizie miałem przed sobą pięciu nieprzyjaciół, którzy po pokonaniu mnie stwierdzali, że już wystarczy tego bicia i dawali mi spokój (niby miło z ich strony, ale chyba nie tak powinno to wyglądać). W skrócie – mam ogromną nadzieję, że sztuczna inteligencja faktycznie zostanie naprawiona na premierę.
Oprócz tego uważam, że jakość grafiki w najnowszym Indianie pozostawia całkiem sporo do życzenia. Być może ponownie nie tyle jest to problem samej gry, co buildu, który został nam udostępniony, bo wyglądało to tak, jakby DLSS nie działał w pełni (prawdę mówiąc, w prezentacji rozgrywki przez Bethesdę na YouTubie przedstawia się to lepiej, więc jest na to spora szansa). Nie miałem za bardzo możliwości pobawić się ustawieniami, natomiast graliśmy na całkiem mocnym sprzęcie – wyposażonym w RTX-y z serii 40. Teksturowe niedobory widać było szczególnie w przypadku dalszych obiektów oraz postaci. Indiana wyglądał dobrze, ale pozostali bohaterowie czy losowi przechodnie już niekoniecznie. Ponownie – liczę, że to jedynie kwestia tej wersji gry, o czym przekonamy się już za nieco ponad miesiąc.
Fortuna i sława, dzieciaku. Fortuna i sława
Większość błędów i problemów, które wymieniłem, wydaje się możliwa do naprawienia. Wszystko zależy jednak od tego, czy Machine Games ma na to czas, oraz tego, czy znajdują się one na liście priorytetów (a nie na przykład jakieś crashe z późniejszych etapów, o których jeszcze nie wiemy). Trzeba natomiast zaznaczyć jedną bardzo ważną rzecz. Gra Indiana Jones and the Great Circle ma być dostępna w Game Passie, a to oznacza, że dla bardzo wielu osób cena nie okaże się dużym problemem. Będzie można ten tytuł łatwo przetestować, a gdyby coś było nie tak, po prostu poczekać na update i kupić w przecenie.
To, co zostało nam pokazane, to baza dla tego, czego oczekiwałbym po kolejnej odsłonie przygód Indiany osadzonej w czasach, gdy Indy był jeszcze młody. Sprytni i wścibscy naziści, dużo historii, ciekawe lokacje, Harrison Ford (prawie), walka, która wymaga więcej mózgu niż siły, oraz zagadki. No i kapelusz plus bicz. Niestety, baza to nie wszystko, więc na razie podchodzę do tej gry z dużą ostrożnością. Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, jakie inne etapy zaoferuje i jakie sekrety na nas czekają. Widziałem ich zdecydowanie za mało, przez co byłem lekko zawiedziony. Obawy natomiast budzi we mnie stan techniczny tej produkcji, przede wszystkim w kontekście sztucznej inteligencji – mam ogromną nadzieję, że twórcy zdążą ją naprawić. Uczciwie muszę jednak stwierdzić, że są tu też elementy, które mimo poprawy przez Machine Games wciąż mogą być solą w oku wielu osób, na przykład widok FPP. Złoty Krąg ma mieć premierę 9 grudnia na PC i Xboksach oraz wiosną przyszłego roku na PlayStation 5.