Miał być reboot, jest to samo. Grałem w Mortal Kombat 1
NetherRealm resetuje swoją flagową serię za sprawą Mortal Kombat 1? Tylko marketingowo i poniekąd fabularnie. Bijatyka nie zmienia diametralnie swego oblicza i pod względem rozgrywki trzyma się raczej bezpiecznych rewirów.
Mortal Kombat 1 to tylko reboot teoretyczny. Jak wiecie, jest to faktycznie reset fabularny, ale znów podyktowany bezpośrednio wydarzeniami z poprzedniej odsłony (a konkretnie z Aftermatha). Dobra, a może przynajmniej w przypadku rozgrywki twórcy wykorzystali okazję do odświeżenia formuły, podchodząc do niej bardziej ryzykownie i kreatywnie? Nic z tego, nie liczcie na przesadną rewolucję w systemie walki. Autorzy kolejny raz odcinają kupony od Mortal Kombat z 2011 roku. Fani powinni być zadowoleni i obstawiam, że poczują się, jakby wrócili do odmalowanego mieszkania. Natomiast dotychczasowi sceptycy ostatnich gier NetherRealm szybko wyczują znajomy smród i stwierdzą, że nie mają tu czego szukać. Ja sam odniosłem wrażenie, że Mortal Kombat 1 skupia się na core’owych odbiorcach i raczej nie stara się przebić swojej hermetycznej bańki.
Dwóch na jednego to banda łysego
Oczywiście stwierdzenie, że nowy Mortal to leniwa kopia poprzedniej części cyklu byłoby wyrazem gigantycznej ignorancji. W końcu tym razem najważniejszym rdzeniem systemu walki jest mechanika kameo fighters przypominająca bardziej rozbudowane asysty z cyklu Marvel vs. Capcom. Przed pojedynkiem wskazujemy dwie postacie – główną oraz towarzyszącą, która może nas wspomagać kilkoma atakami o różnych właściwościach. Czym to się różni od tego, co znamy z kultowej serii Capcomu? Tutaj nie wybieramy odgórnie ustalonej asysty, tylko w locie decydujemy, jakim atakiem wesprze nas partner. Fajna sprawa.
Asysty są sercem Mortal Kombat 1 – to główna mechanika gry, z której obowiązkowo należy korzystać. Nie da się ich zignorować. To za ich sprawą przedłużamy combosy, zastawiamy tech trapy na przeciwnika i tworzymy mordercze setupy zmuszające rywala do ciągłej zgadywanki. Towarzysz jest często obecny na arenie – pomaga wyrwać się z ofensywy przeciwnika, wykonuje razem z nami chwyt i ciosy X-Ray. Czuć jego obecność i istotny wpływ na przebieg pojedynków. Chciałem się bardziej pobawić asystami, ale w testach zabrakło niestety trybu treningu i musiałem posiłkować się klasyczną wieżą oraz tym, co odkryłem w trakcie sieciowych starć.
Niemniej ogólne odczucia z walki są nadal podobne i niedzielni gracze, którzy nie zwracają większej uwagi na niuanse systemowe, nie zauważą gigantycznych zmian. Rozgrywka w nowym Mortalu pozostaje prosta. Wyprowadzanie ataków specjalnych i podstawowych kombinacji nie sprawi nikomu problemów. Tempo pojedynków wydaje się podobne do tego z „jedenastki”. To, co jednak mnie zniechęca, to nadal drewniane i sztywne animacje, których w żaden wyraźny sposób nie poprawiono – słabo, ale to już chyba po prostu taki klimat tej serii i poniekąd jej wizytówka. Na tym polu lata temu powinniśmy doświadczyć wymaganej rewolucji i szkoda, że znów się tego nie doczekamy.
Wszystko śmiga „legancko”
Najbardziej cieszy natomiast dopieszczenie i to, jak gra działa. Wszystko ładuje się natychmiastowo i płynnie przechodzimy do rozgrywki. Kod sieciowy wydaje się solidny – podczas testów nie natrafiłem na przeciwnika, z którym zabawa psuta byłaby przez lagi. Oczywiście prawdziwym testem będzie premiera i to ona wyklaruje sytuację, ale pierwsze wrażenie jest super. Mortal Kombat 1 błyskawicznie łączy się z infrastrukturą sieciową, a wybranie rematchu momentalnie przenosi nas do kolejnej walki. Cieszę się, że takie komfortowe doświadczenie zaczyna być powoli standardem współczesnych bijatyk i na pierwszy rzut oka dzieło NetherRealm nie ustępuje tutaj na krok doskonałemu pod tym względem Street Fighterowi 6.
O grafice nie muszę chyba pisać, bo każdy już dawno powinien być świadom, że Mortal Kombat jest drogą serią, a NetherRealm nie oszczędza na budżecie. Od strony czysto technicznej jest to najładniejsza bijatyka na rynku i prawdopodobnie nie zmieni się to aż do premiery kolejnej gry tego studia. Artystycznie? Kwestia gustu, na pewno twórcy postawili na dużo żywsze kolory i barwy, nowy Mortal nie jest przez to tak smętny i smutny jak dwie ostatnie części. Cała reszta otoczki została przeniesiona z poprzednich gier. Popisowe Fatality i X-Raye wyglądają bliźniaczo i w moich oczach są po prostu nudne, bo zlewają się w jedno – mam wrażenie, że każdy ich wariant widziałem już po tysiąc razy.
Mortal Kombat 1 jako całokształt zapowiada się na udaną kontynuację stworzoną przede wszystkim z myślą o fanach. Nie jest to w żadnym wypadku minus, ja nawet chwalę takie podejście, choć jednocześnie krytykuję aż nazbyt bezpieczny charakter szykowanego sequela. Najzwyczajniej w świecie z perspektywy osoby, której ta seria jest obojętna i pełni jedynie funkcję zabawki do odhaczenia story mode’u, nie widzę tu dla siebie nic ekscytującego. Nie czuję w rozgrywce czegokolwiek, co potwierdzałoby, że nastąpił reset i tłumaczyło taki zabieg. Oczekiwałem, że szumnie zapowiadany reboot przyniesie więcej świeżości i wywróci więcej elementów do góry nogami, ale na to nie ma co liczyć. Jestem pewien, że będzie to solidna odsłona i zapewne świetnie oceniana gra, która jednocześnie zaprzepaściła idealną okazję na ciekawsze eksperymenty, bo boi się zaszaleć.