autor: Alver
Plugawy uwiąd malkontenta...
Coraz trudniej zadowolić graczy, którzy zawsze znajdą powód do narzekań; z mniej, lub bardziej uzasadnionych powodów ... ta gra to porażka! ... dlaczego oryginały są takie drogie? ... skąd te wymagania sprzętowe ...
Poniższy tekst został nadesłany przez naszego czytelnika i został opublikowany w oryginalnej formie.
Czy w ogóle da się zadowolić graczy podsuwanymi im pod nos tytułami; co do których każdy z owych graczy ma inne wymagania i spodziewa się, czego innego? Zdaje mi się niestety, że wraz ze wzrostem możliwości sprzętu domowego, zainteresowania rynkiem gier i coraz to większych i szerszych strumieni rzek zielonych banknotów, zasilających ocean komercji, gracze stają się nie tylko bardziej wymagający, ale i bardziej niezadowoleni czymkolwiek, co nie spełnia ich najskrytszych marzeń i nie wychodzi naprzeciw im oczekiwaniom. Nie twierdzę wcale, że powinniśmy być zadowoleni ze wszystkiego i wszystkich i żyć z bezmyślnym uśmiechem na twarzy biegając po ukwieconych łąkach odziani jedynie w powiewne szaty, nie dopuszczając do siebie jednej choćby krytycznej myśli. Wydaje mi się jednak, że powoli gracze stają się malkontentami narzekającymi praktycznie na wszystko, na co tylko się da, a w szczególności na wielkie firmy i korporacje żerujące na „naiwności odbiorców”.
W czasach, gdy nie było jeszcze na naszym rynku polskich wersji zachodnich przebojów, sporo moich znajomych narzekało na to twierdząc, że to chore i nienormalne. Stało się jednak, że lokalizacje zaczęły się pojawiać, stopniowo, nieśmiało, aż do pełnego zalewu tłumaczonych programów. Wtedy znaleziono zupełnie inny powód do narzekań – jakość tłumaczeń. Aktorzy słabi, błędy, ogólna kompromitacja. Lepiej nic nie tłumaczyć, a wszyscy stali się mistrzami we władaniu językami obcymi – zwłaszcza angielskim, który każdy zna „perfekt”. Zrezygnujmy zatem z niechlubnego zwyczaju lokalizowania wszelkiego „softu” i radujmy się w pełni anglojęzycznymi produkcjami, przygodówkami w języku włoskim i mangowych rpg’ów w języku japońskim, wszak najlepsze jest oryginalne.
Kiedyś gry miały kiepską grafikę. Całe te niedociągnięcia nadrabiało się wyobraźnią (dzięki niej właśnie zamiast kupki pikselów widziało się zamki, ludzi, rycerzy i żołnierzy). Teraz zaś wszystko poszło do przodu. W domach mamy prawdziwe „superkomputery” – w porównaniu z tym, co było niegdyś – potrafiące „udźwignąć” istne dzieła sztuki w dziedzinie grafiki komputerowej. Wszystko to jednak odbija się na ezoterycznym elemencie zwanym powszechnie „klimatem”; cały nakład pracy grafików i programistów skierowany na skonstruowanie nowego engine’u (bądź przygotowanie do pracy już istniejącego), i fajerwerków graficznych, zespół speców od muzyki i cała ta reszta... wszystko na nic, jeśli nie ma „klimatu”. Element, jak się okazało, tyleż tajemniczy, co absolutnie wymagany. Nie mówiąc już o nagłym wzroście wymagań sprzętowych, a co za tym idzie węszeniem spisku producentów software’u i hardware’u, mającego na celu wyłudzanie pieniędzy z kieszeni niewinnych użytkowników.
Nasuwa mi się, w związku z powyższym, jeden wniosek. Coraz trudniej zadowolić graczy, którzy zawsze znajdą powód do narzekań; z mniej, lub bardziej uzasadnionych powodów. Pomijając już zupełne nieporozumienia na rynku gier komputerowych, czyli wszystkich tych tytułów, które miały zarobić jak najwięcej poczym zniknąć zarówno z rynku jak i ze wspomnień graczy, istnieje cała gama programów, które w ten czy w inny sposób naraziły się grupkom niezadowolonych. Właściwie każda gra ma zarówno zwolenników jak i przeciwników – wspomniane przeze mnie „absolutne gnioty” nie mają ani jednych, ani drugich i w związku z tym nie liczą się w moich rozważaniach.
Czy zatem narzekamy na niską jakość usług, czy też na „niespełnienie” każdej z naszych zachcianek? Skąd się w nas bierze sentyment do starych, wysłużonych tytułów, które wspominamy z łezką błąkającą się w kąciku oka? To przyjemne jest myśleć, że wszystko się zmienia, lecz nie my. Że ciągle na wszystko patrzymy tym samym okiem i oczekujemy ciągle tego samego. Niestety, zmieniające się realia zmieniają także nas samych, a co za tym idzie nasze oczekiwania również ulegają przeobrażeniu. W jaki więc sposób zadowolić w pełni coś tak zmiennego i wyolbrzymionego jak gusta wszelakie całej populacji graczy komputerowych? Rozumiem, iż jest to mechanizm „opinii publicznej”, która z założenia ma ukierunkowywać rozwój w interesującej nas gałęzi gospodarki, ale czy czasem nie przesadzamy z naszym ogólnym niezadowoleniem?
Teraz zaś, okazało się, iż mijany przeze mnie Saksończyk to całkiem miły facet, zatem idę z nim na piwo. Bezalkoholowe, oczywiście.
Paweł „Alver” Brzeski