WildStar Recenzja gry
autor: Luc
Recenzja gry WildStar – MMO próbującego sięgnąć gwiazd
Mimo że gry MMORPG od lat skazywane są na wymarcie, co roku rynek zalewają kolejne produkcje próbujące powtórzyć sukces World of Warcraft. Choć WildStar od Carbine Studios również celuje w podobny wyczyn, daleko mu do typowego przedstawiciela gatunku.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- dynamiczna walka;
- rozbudowany endgame;
- spora swoboda w rozwijaniu postaci;
- wymagające ścisłej współpracy drużynowe tryby;
- epickie pojedynki w ramach PvP;
- duży potencjał rozwojowy;
- świetny system housingu.
- beznadziejny system craftingu;
- masa technicznych błędów;
- słabo motywujący system nagród w trybie przygód oraz instancjach.
Po rozczarowującej premierze The Elder Scrolls Online oczy wszystkich fanów sieciowych erpegów zwróciły się ku kolejnej, wielkiej produkcji. Tworzona przez byłych pracowników Blizzarda, już od pierwszych chwil czarowała klimatem oraz rzadko dziś spotykanym podejściem do rozgrywki. Jednym słowem – WildStar miał być tym wszystkim, za co niegdyś miliony graczy pokochały World of Warcraft, a jednocześnie oferować największe dobrodziejstwa wynikające z wieloletniej ewolucji gier tego typu. Nacisk na wysoki poziom trudności oraz konieczność spędzania przed monitorem nieprzyzwoitych ilości godzin, aby cokolwiek osiągnąć, to cechy, których ze świecą szukać pośród współczesnych tytułów, a mimo to Carbine Studios postawiło właśnie na te elementy. Czy WildStar dobrze na tym wyszedł?
Nie wszystko jest tym, na co wygląda
Jak w każdej, porządnej grze MMORPG, także i w WildStarze rozpoczynamy naszą przygodę od stworzenia własnej postaci. Do naszej dyspozycji trafia łącznie osiem oryginalnie wyglądających ras, a także sześć profesji, spośród których wybrać będziemy musieli tę najbardziej odpowiadającą naszym preferencjom. Po wstępnym przetestowaniu wszystkich klas ostatecznie rozgrywkę postanowiłem kontynuować jako Spellslinger – bazujący na broni dystansowej oraz miotaniu na lewo i prawo potężnymi zaklęciami. Każda z klas posiada dwie specjalizacje, które możemy dowolnie zmieniać w trakcie naszych podróży. Dzięki temu wybór wojownika lub medyka, wcale nie oznacza, że przez następnych kilkadziesiąt lub kilkaset godzin będziemy jedynie leczyć lub przyjmować najsilniejsze uderzenia. Równie dobrze możemy zacząć specjalizować się w zadawaniu obrażeń, jeżeli dotychczasowy typ rozgrywki w jakikolwiek sposób się nam znudzi.
Odwieczny konflikt dobra ze złem – kto zwycięży tym razem? Odpowiedź wcale nie musi być jednoznaczna!
Bez względu jednak na to, którą z profesji wybierzemy, przyjdzie nam przeżyć względnie podobną przygodę. Reprezentując jedną z dwóch dostępnych frakcji – Dominium lub Wygnańców – lądujemy w nieprzewidzianych okolicznościach na nowo odkrytej planecie i podobnie jak tysiące innych graczy, staramy się zgłębić jej tajemnice. Choć początkowo całość przypomina jedynie zabawę, szybko okazuje się, że miejsce to skrywa niepojętą potęgę, a także sekrety o wiele mroczniejsze, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Czy tego chcemy, czy nie – dosyć szybko zostajemy wplątani w intrygę mającą na celu poznanie prawdy o zniknięciu zamieszkujących niegdyś Nexus Eldanów.
Historia oraz fabuła w grach tego typu nie odgrywają wprawdzie większej roli, przyznać trzeba jednak, że zdobywanie kolejnych poziomów oraz wykonywanie tradycyjnych misji upływało mi o wiele przyjemniej ze świadomością, że z wolna zbliżam się do rozwikłania zagadki. Niestety WildStar nie zawsze utrzymuje ten tajemniczy nastrój – zdarzały się sekwencje, w których przez kilka godzin organizowałem ślub dla irytujących królików lub zmuszano mnie do przebiegnięcia setek kilometrów pustkowi, aby naprawić nikomu niepotrzebne telebimy, co zresztą chwilami skutecznie rujnowało klimat. Sam finał głównego wątku jak na razie także nie powala, choć należy wziąć pod uwagę, iż twórcy już teraz zapowiedzieli darmowe rozszerzenia rozwijające fabularne wątki, więc nawet tacy zwolennicy zawiłych historii jak ja nie powinni specjalnie narzekać.
Ruch to zdrowie
Jedną z głównych cech rozpoznawczych WildStara nie miał być jednak oscarowy scenariusz, lecz dynamiczny system walki – i w tym aspekcie gra nie zawodzi ani przez sekundę. Choć tzw. telegraficzny model celowania oraz uników nie jest żadnym novum, w przypadku dzieła Carbine Studios wyjątkowo przypadł mi do gustu. Wersja, z którą mamy tu do czynienia, jest wyjątkowo jasna, przejrzysta i zdecydowanie ułatwia celowanie, jednocześnie wciąż wymagając od graczy odpowiedniego refleksu oraz umiejętności. Podobny system zastosowano także w przypadku napotykanych na Nexusie stworów, co sprawia, że nie tylko potyczki w starciach PvP są szalenie dynamiczne oraz efektowne. Oczywiście posiadając naprawdę potężny sprzęt, większość ataków neutralnych stworów możemy przyjmować „na klatę” i część uroku pryska, jednak wciąż co pewien czas trafimy na przeciwników, którzy będą w stanie zmiażdżyć nas pojedynczym ciosem. Tyczy się to w szczególności grupowych trybów, o nich jednak odrobinę później.
Pierwszy, duży patch wprowadzający do WildStara nowe lokacje, przedmioty oraz rozwijający opowiadaną historię, trafił właśnie na serwery. Łatka opatrzona wdzięcznym tytułem „Strain” nawiązuje bezpośrednio do wątku zapoczątkowanego w dotychczasowej kampanii, a także oferuje graczom kilka nowych wyzwań. Rozszerzenie jest całkowicie darmowe.
Oprócz walki twórcy postanowili także urozmaicić nam odrobinę bardziej „przyziemne” czynności, które wykonywać musi nasza postać podczas swoich przygód. Otwieranie skrzyń, hakowanie komputerów czy choćby rozbrajanie pułapek, przyjmuje zazwyczaj formę minigierek, polegających na zapamiętywaniu sekwencji dźwięków, naciskaniu klawiszy w odpowiedniej kolejności lub szaleńczym duszeniu wskazanego guzika. Pomysł na pierwszy rzut oka wydaje się trafiony, jednak potrafi szybko wyprowadzić z równowagi. Nie ukrywam, że przez pierwsze kilka godzin odtwarzanie wygrywanych melodyjek sprawiało mi sporo frajdy, ale biorąc pod uwagę to, że wraz z rosnącym poziomem piosenki znacznie się wydłużały, każdą zagadkę tego typu witałem ciężkim westchnięciem. W końcu kto chciałby spędzać na tym kilka minut, tylko po to, aby otworzyć napotkany kuferek? Podobnych, drobnych trików bezsensownie spowalniających i wydłużających rozgrywkę w WildStar jest niestety cała masa – szczęśliwie, możemy je ominąć, umyślnie stosując złą kombinację, co w gruncie rzeczy da nam identyczny efekt, tyle że zada jednocześnie obrażenia. Pewien niesmak wciąż jednak pozostanie.
Carbine Studios po żadne sztuczki nie sięgało z kolei przy projektowaniu klasycznych misji, na które natrafiamy, przemierzając kolejne regiony świata. Choć w zdecydowanej większości to absolutny standard, spotykany niemal w każdej grze MMORPG, przyznać trzeba, że ich ilość chwilami wręcz przytłacza. Bez względu na to, czy zwiedzamy właśnie ośnieżone czubki gór, czy też pokonujemy gęstą dżunglę, w żadnym z przypadków nie będziemy narzekali na brak zajęć. Wprawdzie większość stojących przed nami zadań polega na zabiciu X przeciwników lub przyniesieniu wskazanego przedmiotu, jednak ciągle zmieniające się otoczenie oraz rodzaje napotykanych potworów (i ich taktyki!) sprawiają, że rozgrywka wciąż wydaje się świeża i zajmująca. Fakt, że poza krótkim fragmentem gry, nie musiałem ani przez chwilę zmuszać się do wbijania kolejnego poziomu, dobitnie świadczy o tym, że jak na sieciowego erpega, WildStar jest zaskakująco urozmaicony.
Niestety nie sposób zauważyć, że spora ilość rozgrywanych misji, nawet w miesiąc po premierze, jest wręcz naszpikowana błędami. Tyczy się to zarówno pojedynczych zadań, jak i tych bardziej złożonych – niepojawiający się przeciwnicy, których zlecono nam zgładzić, niedziałające przedmioty, nieotwierające się portale czy choćby dublujące się postacie to zaledwie początek długiej listy bugów, które niekiedy całkowicie uniemożliwiają kontynuowanie rozgrywki. Jedynym rozwiązaniem jest zazwyczaj ponowne zalogowanie się do gry, choć i to nie zawsze pomaga. O ile w przypadku tych najprostszych misji nie stanowi to większego problemu, o tyle już w momencie, w którym spędziliśmy właśnie godzinę na przebijaniu się do finalnego bossa tylko po to, aby przekonać się, że akurat postanowił się „nie pojawić”, potrafi doprowadzić do szewskiej pasji. Twórcy wprawdzie starają się łatać rażące uchybienia ciągłymi patchami, jednak WildStar wciąż jest nafaszerowany błędami i zapewne jeszcze wiele czasu przeminie, zanim gracze przestaną na nie natrafiać.
Chodź, pomaluj mój statek kosmiczny
Postrzępione nerwy możemy na szczęście ukoić, przenosząc się na teren naszej posesji w ramach tzw. systemu housingu. Projektowanie i budowanie własnego lokum kojarzy się wprawdzie głównie z Simsami, ale nie od dziś z powodzeniem implementuje się je także w sieciowych produkcjach. W WildStarze nie otrzymujemy jednak jedynie samych czterech ścian do przyozdobienia, ale także wszystko, co je otacza. Jednym słowem – w nasze ręce trafia cała, lewitująca wysepka, na której możemy posadzić ogród, rozłożyć grilla, otworzyć własną minikopalnię, a także stworzyć swoiste muzeum trofeów, w którym umieścimy zdobyte podczas przygód artefakty. Elementów do odblokowania jest naprawdę sporo i choć mój zmysł artystyczny nie należy do specjalnie zaawansowanych, masę czasu spędziłem na układaniu nowych mebli oraz dobieraniu odpowiedniego koloru tapety i z przyjemnością wracałem do swojego domu w przerwach miedzy siekaniem kolejnych przeciwników.
WildStar, mimo iż jest oparty o miesięczny abonament, oferuje najwytrwalszym możliwość grania całkowicie za darmo. Wszystko za sprawą systemu C.R.E.E.D, czyli mechanizmu pozwalającego na wykupywanie od innych czasu gry. W momencie pisania tego tekstu ceny C.R.E.E.D na 30 dni wahały się, w zależności od serwerów, pomiędzy 5 a 10 platynowymi monetami (do zdobycia w kilkanaście godzin na wyższych poziomach), choć z pewnością w przyszłości zdecydowanie wzrosną.
Mocno rozbudować postanowiono także crafting, czyli możliwość tworzenia własnych przedmiotów. Tym razem – niestety – z dosyć marnym skutkiem. Choć nie przypomina on tradycyjnego, nużącego modelu, lecz stawia na wymagającą pomyślunku minigierkę, to nie oferuje poza tym niczego szczególnego. Uzbrojenie oraz potrzebne drobiazgi potrafią być oczywiście przydatne, zwłaszcza gdy uda nam się osiągnąć wyższy poziom wtajemniczenia, trudno jednak uznać cały system za dobrze rozplanowany. Część profesji jest szalenie mocno uzależniona od kilku źródeł surowców, podczas gdy inne mogą nabyć wszystko, czego potrzebują od przydrożnego handlarza za przysłowiowe grosze. To niestety prowadzi do sytuacji, w której niektórych zawodów po prostu nie opłaca się wykonywać. Sytuację pogarsza fakt, iż wytwarzając wskazany przedmiot… mamy jedynie niewielką szansę na powodzenie! W odróżnieniu od innych MMO w WildStarze nawet postępowanie zgodnie z recepturą nie daje gwarancji na to, że się nam uda. Prawdopodobieństwo przy bardziej zaawansowanych formułach to zaledwie kilkanaście procent i musimy pogodzić się z faktem, że niemal każdy „sukces” okupimy sporymi wydatkami.
W grupie raźniej
Rozpoczynając swoją podróż po Nexusie, nie planowałem jednak zostawać znanym łowcą reliktów ani tym bardziej genialnym szefem kuchni – od samego początku oczekiwałem od gry przede wszystkim świetnej zabawy drużynowej i akurat w tym zakresie WildStar mnie nie zawiódł. Do naszej dyspozycji twórcy oddali, oprócz obowiązkowych rajdów, także tryb przygód oraz kilka instancji, których poziom trudności rośnie wraz z postępem naszej postaci. Te ostatnie zwiedzamy tradycyjnie w pięcioosobowym zespole, to jednak jedyny element, który przypomina to, co znamy z konkurencyjnych tytułów. W przygodach mamy do czynienia przede wszystkim z zespołowym podejmowaniem decyzji odnośnie tego, co chcemy dalej zrobić, a ostateczny werdykt mocno wpływa na kształt oraz przebieg rozgrywki. Dzięki temu nawet kilkukrotnie podchodząc do tych samych misji, nie mamy poczucia wtórności.
W instancjach rozgrywka przebiega zdecydowanie bardziej liniowo, całość oferuje jednak inny poziom wyzwania. Nacisk na wysoki poziom trudności jest w tym przypadku znacznie bardziej widoczny niż we wspomnianych przygodach, a pokonanie co silniejszych przeciwników wymaga nie tylko odpowiedniej taktyki, ale i znajomości mechanizmów, którymi posługuje się dany boss i jego poplecznicy. Zadania, jakie stawia przed nami gra, są chwilami szalenie wymagające, jednak ostateczne pokonanie obrzydliwca, z którym męczyliśmy się przez ostatnie kilkadziesiąt minut, daje ogromną satysfakcję. Jestem wręcz skłonny zaryzykować stwierdzenie, iż największą jaką uświadczyłem do tej pory, grając w gry MMORPG, a tych w moim życiu już trochę się przewinęło.
Największy problem tego elementu rozgrywki pojawia się jednak w momencie, w którym rozpracowaliśmy już pojawiających się tam przeciwników i samo ich pokonanie przestaje stanowić większe wyzwanie. W większości konkurencyjnych tytułów tym, co popycha nas do dalszego działania, jest okazja do zdobycia potężnego ekwipunku, złota lub po prostu sporego zastrzyku punktów doświadczenia. Niestety w przygodach i instancjach, które oferuje WildStar, nie uświadczymy żadnego z nich. Przejście bardziej rozbudowanych lokacji potrafi pochłonąć nam kilka godzin oraz zrujnować doszczętnie pancerz, a niejednokrotnie kończymy je bez jakiejkolwiek znaczącej nagrody i z pustą sakiewką. Oczywiście po części wpisuje się to w koncept wszechobecnej „hardkorowości”, którą twórcy epatowali we wszystkich przedpremierowych materiałach, ale odnoszę wrażenie, że akurat w tym aspekcie odrobinę przesadzili. Frajda płynąca z grupowej rozgrywki jest naprawdę przednia, ale na dłuższą metę to niestety nie wystarcza – przynajmniej nie w grach MMORPG, gdzie w końcu kładzie się nacisk na rozwój naszego herosa.
Niektóre z monstrów pokonam wyłącznie ściśle współpracując z innymi graczami – harce w stylu Rambo niestety się nie sprawdzą!
Po osiągnięciu maksymalnego, 50. poziomu odrobina magii jednak wraca – rozgrywając przygody oraz instancje w trybie weterana, stawiamy czoła przede wszystkim trudniejszym przeciwnikom, ale kwestia wspomnianych nagród także wygląda odrobinę lepiej. Na znaczący wzrost trafiających w nasze ręce potężnych broni raczej nie mamy co liczyć, jednak gra oferuje nam przynajmniej kilka nowych, czasowych wyzwań, których osiągnięcie jest zresztą wymagane do odblokowania rajdów. Być może nie jest to rozwiązanie idealne, ale daje nam motywację do ponownego odwiedzania tych samych lokacji.
Odrobinę lepiej pod tym względem wygląda tryb PvP – choć jest stosunkowo mało rozbudowany i oferujący na razie zaledwie tylko trzy rodzaje rozgrywki (potyczki 10vs10, starcia w małych drużynach oraz gigantyczne bitwy 40vs40), dostarczył mi kilkanaście godzin dobrej zabawy, a o jakimkolwiek znużeniu nie mogło być mowy. Wszechobecny chaos, feeria barw i fruwające na około czary mogą być w pierwszej chwili dezorientujące, kiedy jednak już się w tym wszystkim odnajdziemy, mamy gwarantowaną świetną i dynamiczną rozrywkę na długi, długi czas. WildStar pewnie będzie potrzebował z czasem nowych map, aby utrzymać przy sobie społeczność preferującą ten typ walki, ale oprócz lekkiego braku równowagi pomiędzy klasami na chwilę obecną trudno twórcom cokolwiek zarzucić.
A to już gdzieś widzieliśmy…
Bez względu na to, w którym z wymienionych trybów spędzimy najwięcej czasu, aby zbyt długie przesiadywanie przed monitorem nie wywoływało u nas konwulsji, oprawa audiowizualna musi prezentować się dobrze. Do samego podkładu dźwiękowego trudno mieć jakiekolwiek uwagi – sącząca się z głośników muzyka jest stosunkowo neutralna i choć nie wzbudza większych emocji, również w żaden sposób nie przeszkadza. Odgłosy walki brzmią jak najbardziej przyzwoicie, a głosy poszczególnych postaci dobrano całkiem dobrze, choć przyznać trzeba, że zaawansowanych dialogów tu nie uświadczymy. Tym, co z pewnością wybija się na tle reszty, jest sam lektor, który nie tylko przybliża ciekawostki o poszczególnych krainach, ale i w zabawny sposób oznajmia nam zdobycie kolejnego poziomu.
ELITARNE RAJDY
Wielogodzinne rajdy od dawna były domeną ścisłej, sieciowej elity – nie inaczej jest w przypadku WildStara. Twórcy od samego początku zaznaczyli, że każdy ich aspekt chcą uczynić maksymalnie trudnym i w tym przypadku dotrzymali słowa. Jak na razie do naszej dyspozycji trafiły łącznie 3 rajdy – jeden 20-osobowy oraz dwa 40-osobowe, choć samo zdobycie możliwości udziału w tych szalenie trudnych wyprawach jest wyzwaniem samym w sobie. Proces tzw. dostrajania składa się z aż 12 etapów, pośród których znajdziemy misje takie jak ukończenie wszystkich przygód z bardzo wysokim wynikiem, przejście instancji w określonym czasie czy chociażby zabicie 10 potężnych przeciwników, przemierzających swobodnie powierzchnię Nexus. Przed rozpoczęciem całej tej ścieżki, wymaga się od nas również dodatkowo wykupienia specjalnego klucza. Z uwagi na wprowadzone przez twórców limity, zdobycie wystarczających środków na taki zakup to kwestia minimum 8 dni intensywnego grania.
Humor jest wszechobecny także w przypadku szaty graficznej. Choć osobiście preferuję odrobinę mroczniejsze klimaty, to styl na jaki postawił WildStar, o dziwo nie odrzucił mnie ani na chwilę, mimo że w grze spędziłem blisko 100 godzin. Mocno komiksowy, chwilami do złudzenia przypominający to, co pamiętamy z World of Warcraft, świetnie oddaje atmosferę panującą na Nexusie i pozwala poczuć autentyczną sympatię do napotykanych postaci oraz naszego bohatera. Wprawdzie niektóre z lokacji świecą pustkami i aż proszą się o upchanie w nich kilku dodatkowych elementów, ale ogólne wrażenie w tym zakresie jest jak najbardziej pozytywne.
Jeszcze tyle do odkrycia!
Pomimo wszystkich swoich mniejszych lub większych uchybień, WildStar jest naprawdę solidną pozycją. Biorąc pod uwagę obszerność i jakość rozgrywki, jaką dostarczono graczom już w dniu premiery, można śmiało nazwać go jednym z najlepszych i najbardziej wciągających MMORPG ostatnich kilku lat. Nie jest wprawdzie idealny i w pewnych obszarach ma sporo do nadrobienia, ale należy pamiętać, że nawet World of Warcraft miewał słabsze elementy, które łatano i rozbudowywano kolejnymi patchami oraz dodatkami.
Podstawa, którą stworzyło Carbine Studios, prezentuje się naprawdę nieźle i potencjał do dalszego rozwoju wygląda w chwili obecnej bardzo obiecująco. Wprawdzie odnoszę wrażenie, że cała otoczka zbudowana wokół wysokiego poziomu trudności jest jedynie próbą wyróżnienia się na tle konkurencji i już za parę miesięcy zobaczymy kilka zmian upraszczających poszczególne elementy. Nie mam jednak wątpliwości, że WildStar wyjdzie z tego obronną ręką. Prosty, choć wciągający świat, świetny system walki oraz nacisk na tzw. endgame mocno przypadły mi do gustu, przyprawiając jednocześnie o dreszcz emocji, którego nie odczuwałem praktycznie od 2004 roku. Czy WildStar za 10 lat będzie mógł pochwalić się równie wielkimi sukcesami co World of Warcraft? Zapewne nie, choć trzeba przyznać, że wbrew pozorom, wcale nie dzielą ich… lata świetlne.