autor: Szymon Liebert
Niezapomniane przeżycie - recenzja gry Dark Souls
Kiedy ostatnio poświęciliście calutki weekend jednej grze wideo? Przygotujcie koce, prowiant i lampkę nocną: do sklepów trafiła „gra życia”, czyli Dark Souls.
Mówi się, że japońscy deweloperzy nie nadążają za kolegami z Zachodu. Być może jest w tym sporo prawdy i częstokroć ta wielokrotnie powtarzana ostatnio opinia się sprawdza. A jednak studio From Software ponownie udowadnia, że to właśnie w Kraju Kwitnącej Wiśni robi się gry z duszą. Dosłownie. W Dark Souls polujemy przecież na te niematerialne wyrazy istnienia, obecne we wszystkich żywych, półżywych i nieumarłych istotach. Czym ta wyprawa różni się od tylu innych, wymuskanych gier ze Stanów Zjednoczonych i Europy? Tym, że jej twórcy nie boją się podejmować ryzyka, nie zgadzają na kompromisy i ponownie stawiają na taką rozgrywkę, którą sami cenią.
Podróż do piekła
Na pierwszy rzut oka wszystko przypomina poprzednie dzieło dewelopera, czyli Demon’s Souls. Postać zachowuje się niemal identycznie, a otoczenie wygląda podejrzanie znajomo. Producent ponownie podjął tematykę mrocznego fantasy i opowieści o „królach i rycerzach”, sięgając po kolejne pokłady brudu, strachu i niepokojących motywów. Gracz wciela się w nieumarłego wybrańca i trafia do krainy sobie podobnych, gdzie walczy nie tylko z potworami, ale i ze swym postępującym odczłowieczeniem. Akcja koncentruje się wokół ognisk, przy których ulepszamy statystyki i odnawiamy zapasy napoju leczącego. Paleniska są też punktem odradzania się bohatera po śmierci, która ponownie okazuje się integralną częścią naszej przygody. Wskrzeszenie lub odpoczynek przy ogniu oznacza także powrót do życia naszych oponentów, więc trzeba z niego korzystać rozważnie.
Świat Dark Souls początkowo wydaje się skromny. Po trzydziestu godzinach bitej rozgrywki zdajemy sobie jednak sprawę, że widzieliśmy tylko ułamek wszystkich sekretów. Odkrywamy też wejścia do kilku majestatycznych i przerażających miejsc. Najbardziej oczywistą zmianą względem Demon’s Souls jest to, że wędrujemy po jednej olbrzymiej krainie. Zapewne znacie to jakże częste marketingowe hasło: „W naszej grze możesz pójść do każdej lokacji, którą widać na horyzoncie”. Tutaj dosłownie tak jest. Najpierw przechadzamy się po zamkowych murach, oglądając jedynie wierzchołki drzew. Później trafiamy do mrocznego lasu poniżej, a nawet jeszcze głębiej – do piekieł. Chyba nie muszę mówić, jak gęsty klimat buduje takie połączone, spójne i frapujące uniwersum, które przemierzamy dosłownie na piechotę.
Rozniecając ogień
Zmiana konstrukcji świata w znacznym stopniu zwiększa rolę eksploracji i nadaje grze lekki survivalowy charakter. Nie wystarczy już wskoczyć do dobrze znanej miejscówki za pomocą teleportu, zebrać trochę dusz i wydać je w bezpiecznym rejonie Nexusa (lokacja znana z Demon’s Souls). W Dark Souls musimy uważnie przeczesywać okolicę, aby odblokować ułatwiające życie skróty, ważyć decyzje i poszukiwać wskazówek co do dalszego kierunku wyprawy. Nikt nie daje nam bowiem czytelnych informacji, mówiących: „jesteś gotowy, żeby pójść w tę stronę”. Wszystko trzeba odkryć empirycznie, a więc dostając łupnia od potworów czających się na danym obszarze. W walkach należy stosować przebiegłe taktyki, specjalne typy broni oraz przedmioty, a na początku przygody dysponujemy tylko kilkoma podrdzewiałymi śmieciami.
Jednym z najważniejszych motywów w grze są momenty zwątpienia. Początek jest trudny i odpychający. Później idziemy naprzód jak burza przez jakieś dziesięć godzin. Kiedy wydaje się, że opanowaliśmy wszystko do perfekcji, dzieją się rzeczy nieprzewidziane. Postacie poboczne pokazują drugie oblicze, a nowe rejony okazują się dwukrotnie trudniejsze od dotychczasowych. Gasną też życiodajne ogniska, jeden z nielicznych podnoszących na duchu elementów. Nagle okazuje się, że posiadany sprzęt może co najwyżej połaskotać przeciwników, a nabyte przyzwyczajenia trzeba zmodyfikować. Znacie to uczucie, kiedy stajecie przed problemem, który wydaje się niemożliwy do rozwiązania, a później triumfujecie? To właśnie Dark Souls.
W cieniu demonów
Esencją tej gry są walki z demonami wszelkiej maści. Już zwykli przeciwnicy mogą zajść nam za skórę, o czym pisaliśmy w tekście na temat poziomu trudności. W długotrwałych starciach z kilkudziesięciometrowymi bestiami stajemy się prawdziwymi herosami, którzy dokonują niemożliwego. Każda z demonicznych istot straszy wyglądem, zachowaniem, potęgą i wachlarzem ciosów. W wielu sytuacjach musimy działać na granicy zdrowego rozsądku, uskakując przed śmiertelnym uderzeniem w ostatnim momencie. Zdarzają się naturalnie potyczki łatwiejsze, ale zawsze czujemy respekt wobec przeciwnika. I obrzydzenie, bo kreatury, które stworzyli artyści z From Software, są odpychające. W tej grze można odkryć w sobie nowe fobie.
Autorzy czasem powtarzają patenty z Demon’s Souls, ale ogólnie starają się karcić za część zachowań, do których przywykli weterani gry, i jednocześnie oferować nowe doznania. Pomysły studia odnośnie walki są błyskotliwe, zaskakujące, frustrujące i zupełnie zwariowane. Przeciwnicy parują ciosy i wykonują zabójcze kontrataki, markują powolność, by nagle wytrącić gracza z równowagi błyskawiczną szarżą. Oczywiście nie pozostajemy im dłużni, bo wachlarz dostępnych metod likwidowania oponentów jest standardowo olbrzymi. Czary, cuda, bomby, miecze, włócznie, topory – miłośnicy gromadzenia żelastwa będą usatysfakcjonowani (mała porada: nie wyrzucajcie żadnych przedmiotów, bo w pewnym momencie można zrobić z nich użytek). Wiele z nich działa inaczej i niejednokrotnie skrywa pewne tajemnice. Najlepszym przykładem jest Drake Sword: chwyćcie ten miecz oburącz i zadajcie silne uderzenie, aby przyzwać moc smoków.
Ukryte
Tym, co zachwyca w Dark Souls, jest ogrom sekretów, których ta gra tak zaciekle broni. Przemierzając krainy, poznajemy fragmenty większej historii, spotykamy dawnych bohaterów i powoli odkrywamy własne przeznaczenie. Fabuła podawana jest w minimalistycznych urywkach dialogów, opisów, nazwach miejsc i przedmiotów. Gracz musi też poznać wszystkie systemy: dowiedzieć się, jak ulepszać broń, gdzie zdobyć materiały, do której frakcji dołączyć i jak skutecznie korzystać z magii. Odkrywanie tych aspektów i uczenie się na pamięć konstrukcji świata jest zajmującym oraz satysfakcjonującym zajęciem na długie godziny. Olbrzymią pomocą są tu wiadomości pozostawiane przez innych graczy, świetny system przeniesiony z Demon’s Souls. Tym razem patenty z trybem online okazują się jeszcze bardziej rozbudowane i równie niebezpieczne: uważajcie na niechcianych gości z innych wymiarów, ale też pomagajcie innym w zmaganiach.
Czasami tylko From Software idzie na łatwiznę. Doskonałym tego przykładem jest lokacja przypominająca piekło, w której trafiamy na równinę usłaną kilkunastoma stojącymi obok siebie gigantami. Po ujrzeniu tego widoku chyba każdy z graczy pomyśli to samo („to ja może podziękuję”) i czym prędzej zawróci w poszukiwaniu lżejszych wyzwań. Nawet ten prostacki zabieg, który ma zniszczyć dogorywające w zakamarkach wyobraźni resztki nadziei, wpisuje się w wymowę gry: autorzy oddają ją w nasze ręce z ironicznym uśmieszkiem. Rzucają wyzwanie i czekają na efekty. Przy tym wszystkim są jednak sympatyczni i szczerzy, bo wiemy, że Dark Souls jest spełnieniem także ich marzeń. To po prostu gra z duszą. Tylko tyle i aż tyle.
Dziękujemy za błędy
Twórcy z From Software zlekceważyli większość niedociągnięć Demon’s Souls i pozostawili je bez zmian. W dalszym ciągu borykamy się z nie najlepszym, a tak potrzebnym systemem namierzania oraz zabawną fizyką ciał przeciwników. Sporym problemem są błędy techniczne: wrogowie często się blokują, spadają w przepaść lub giną w niewyjaśnionych okolicznościach. Jeszcze gorzej wypada optymalizacja, co dotyczy obu konsol. W paru lokacjach (np. Blighttown) liczba klatek animacji na sekundę drastycznie się obniża. Na szczęście dzieje się tak przeważnie w ujęciach, w których nie musimy martwić się o nadbiegające potwory.
Sporo błędów jak na tak wysoką ocenę. Rzeczywiście Dark Souls ma trochę wpadek i niedociągnięć, które wypada wytknąć. Jednak z większości z nich się śmiejemy, po czym szybko je wykorzystujemy. W tej grze liczy się każda przewaga zdobyta nad przeciwnikami, więc jeżeli można z premedytacją przyblokować ich w pewnym miejscu lub zmusić do upadku z dużej wysokości, warto skorzystać z tej opcji. W tym zakresie japoński deweloper nieźle się ustawił: nikt przecież nie będzie narzekał na to, że pewnego demona można zabić jedną strzałą, co jest oczywistym niedopatrzeniem w kodzie gry. Wydaje się wręcz, że autorzy części z tych niedoróbek nie ruszą nawet w nadchodzących poprawkach, bo są one wpisane w formułę zabawy.
Gra życia
Dark Souls to rozrywka na długie godziny i jedna z najbardziej intrygujących podróży, w jakie możemy udać się w tym roku. W odróżnieniu od większości innych produkcji nie jest to jednak wycieczka do malowniczego kurortu, w którym spełniane są wszystkie zachcianki klienta. Wręcz przeciwnie – dzieło From Software broni się za wszelką cenę przed poznaniem. Kiedy jednak pokonamy wszystkie przeciwności i dobrniemy do końca, będziemy wiedzieli, że to doświadczenie (a w niektórych przypadkach blizna), które pozostanie nam w pamięci na długo. Produkcję From Software należy postrzegać w kategoriach „gier życia”. Gier, przy których spędzamy ogrom czasu i które za dziesięć lat będziemy wspominać z rozrzewnieniem. Przenieśmy się więc na chwilę do roku 2021: pamiętacie, jak to było przed laty, kiedy Dark Souls pokazało światu, jak powinny wyglądać gry?
W powyższej recenzji z premedytacją nie wspominam o wielu aspektach tej produkcji, bo jedną z jej atrakcji jest samodzielne poznawanie tego świata i jego tajemnic. Jeśli jednak macie jakieś pytania, piszcie w komentarzach. Postaram się odpowiedzieć na każde z nich.
Szymon „Hed” Liebert
PLUSY:
- ogromny, intrygujący świat;
- świetne nowe pomysły;
- podpowiedzi i inne „ukryte” funkcje online;
- mroczny klimat i epickość;
- dziesiątki godzin rozgrywki i mnóstwo sekretów;
- prawdziwe wyzwanie dla graczy.
MINUSY:
- irracjonalne błędy, obecne już w Demon’s Souls;
- kiepska optymalizacja w niektórych lokacjach.