autor: Maciej Kozłowski
World of Tanks - recenzja gry
Zapach benzyny o poranku, skraplający się na suficie pot artylerzysty i dźwięk gąsienic stukających o bruk - czyli darmowy bilet na front drugiej wojny światowej. Czy warto wyruszyć w tę podróż z World of Tanks?
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Historia drugiej wojny światowej od lat przeżywa renesans – temat zmagań państw Osi z aliantami nie od dziś stanowi kanwę wielu gier, filmów, komiksów czy książek. Większość dzieł opartych na tych wydarzeniach powiela zastane wzorce – nietrudno znaleźć produkcje bliźniaczo podobne do Codename Panzers, Men of War czy serii Battlefield. Na ogół mamy do czynienia z FPS-ami lub RTS-ami – gatunkami, które z racji swej nastawionej na walkę struktury wręcz idealnie nadają się do osadzenia w realiach największego konfliktu naszych czasów.
Od czasu do czasu zdarzają się jednak gry, które wnoszą prawdziwy powiew świeżości, tworząc coś zupełnie nowego. Tak jest w przypadku World of Tanks.
Gatunkowy połamaniec językowy
Najnowsza gra Wargaming.net nie ograniczyła się jedynie do wprowadzenia kilku estetycznych zmian, a przeprowadziła prawdziwą rewolucję na rynku elektronicznej rozgrywki. Rewolucją tą jest odejście od „klasycznych” gatunków i stworzenie nowego, złożonego z syntezy już istniejących. World of Tanks jest bowiem produkcją, w której gracz własnoręcznie przejmuje władzę nad czołgiem (i nie tylko), by przy jego pomocy walczyć z dziesiątkami innych uczestników zabawy. Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież tego typu model rozgrywki pokutuje na naszych komputerach od lat – w postaci strategii takich jak Men of War czy Company of Heroes. Różnica polega na tym, że w recenzowanej grze nie kierujemy całymi oddziałami, a tylko pojedynczą jednostką – i to w dodatku przy pomocy klawiszy WSAD oraz myszy, jak w klasycznych FPS-ach. Za mało nowości? No, to dorzućmy jeszcze do tego system doświadczenia dla załogi, drzewko rozwoju naszych maszyn oraz dokupywanie nowych części do pojazdów. Nadal za mało? Zatem oblejmy to wszystko intensywnie MMO-wym sosem z wyraźnym posmakiem RPG, a wisienką na torcie niech będzie fakt, że gra jest całkowicie darmowa.
Czy mamy zatem do czynienia z grą FPS-TPP-RTS-Free-to-Play-MMORPG? Nie, to po prostu World of Tanks.
W garażu i w polu
Mimo że powyższe wywody brzmią skomplikowanie, sama rozgrywka jest bardzo przejrzysta i przystępna – dzieli się bowiem na dwie części: garażową i bitewną. Pierwszą stanowi dobór maszyn (dostępne są pojazdy trzech frakcji: USA, ZSSR oraz III Rzeszy), ich części składowych (jak radio, gąsienice, armata, wieżyczka czy silnik), amunicji czy nawet składu osobowego. Za wszystko to płacimy gotówką, którą zdobywamy podczas bitew. Jak w każdej grze MMO znaczny nacisk został położony na rozwój „postaci”. Poza pieniędzmi zdobywamy też doświadczenie – jedno i drugie służy do wynajdowania kolejnych ulepszeń i usprawnień. Jak więc widać, zamiast klasycznego levelowania, nowszego ekwipunku oraz mocy mamy coraz potężniejsze pojazdy, lepsze części do nich oraz bardziej niszczycielską amunicję.
Drugą fazę stanowią bitwy – te rozgrywane są dzięki systemowi matchmakingu, który sprawuje się naprawdę nieźle (a przynajmniej dużo lepiej niż w wersji beta) – zwykle na mecz czekamy najwyżej kilka sekund, nie zdarzają się też sytuacje, w których nowi gracze rzucani są między weteranów. Spore brawa należą się również za sensowne dopasowanie klas – nie ma opcji, by po jednej stronie konfliktu znajdowałyby się same czołgi, a po drugiej wyłącznie artyleria. Balans jest więc zachowany.
Narzędzia zagłady zostały podzielone na trzy główne typy: niszczyciele czołgów, artylerię oraz same czołgi – wśród tych ostatnich dodatkowo można wyróżnić modele lekkie, średnie i ciężkie. Tak rodzaj pojazdu, jak i jego rozmiar mają ogromne znaczenie dla sposobu naszej gry. I tak: artylerią razimy wroga z dużych odległości, będąc równocześnie bezbronnymi w bezpośrednim starciu, podczas gdy niszczycielami zaskakujemy go siłą ognia i grubym pancerzem czołowym. Wreszcie same czołgi – te są zdecydowanie najbardziej uniwersalną bronią w grze. Najlżejsze modele służą do zwiadu – to dzięki nim na radarach sojuszniczych jednostek pojawią się znaczniki z pozycjami wrogów. Egzemplarze o średnich rozmiarach stanowią równowagę pomiędzy prędkością a odpornością czy siłą ognia – jednak decydując się na nie, nadal nie mamy żadnych szans z prawdziwymi potworami pól bitewnych, jakimi są czołgi ciężkie. Monstra te, takie jak Tygrys Królewski, KW czy T30, sieją niesamowite spustoszenie na serwerach – ulegają jednak artylerii i potężniejszym niszczycielom, o ile zostaną wcześniej namierzone. Jak nietrudno zauważyć, każda maszyna pełni istotną rolę podczas bitwy.
Co ciekawe, wybór którejś z trzech „narodowości” czołgów nie ma żadnego znaczenia dla rozgrywki – po tej samej stronie barykady mogą stać amerykańskie Shermany, niemieckie Pantery czy radzieckie T-34. Liczy się tylko przynależność do drużyny – odpowiednio czerwonej i niebieskiej – a nie dobór którejś ze stron drugowojennego konfliktu.
Łaaaduuuj!
W momencie gdy zostaniemy już przeniesieni na jedną z map bitewnych, czeka nas nie lada zdziwienie – o ile bowiem sam zamysł gry wydaje się być podobny do tego, co znamy z sieciowych FPS-ów czy gier typu Gears of War, o tyle szczegóły rozgrywki istotnie odbiegają od typowego modelu. Przede wszystkim znaczenie ma powolne obracanie się wieżyczki pojazdu – zawsze szybciej namierzymy wroga celownikiem, niż lufa naszej machiny przesunie się na właściwą pozycję. Co więcej – większość dział wymaga długiego czasu przeładowania (nawet do kilkunastu sekund), przez co jeden niecelny strzał może oznaczać dla nas klęskę w całej bitwie.
Ciekawe jest też samo poruszanie się czołgu – oczywiste jest, że nie możemy przesuwać się na boki, jak w klasycznych FPS-ach. Ponadto trzeba się także przyzwyczaić do sporej masywności większości maszyn – nie zatrzymają się one w miejscu, gdy wciśniemy hamulec, a wjechanie w budynek potrafi skończyć się niezbyt przyjemnie.
System obrażeń również różni się od tego, jaki znamy z naszych zabaw w sieciowe strzelanki – musimy więc mieć baczenie na to, z której strony wróg nas atakuje (najgrubszy pancerz znajduje się zawsze z przodu) i odpowiednio się do niego ustawić. Istotne jest też to, w co konkretnie celujemy – trafienie w gąsienice może oznaczać unieruchomienie na kilkanaście sekund, pocisk wymierzony w bak z benzyną potrafi majestatycznie zapalić cały pojazd, a snajperski strzał w samą lufę wroga sprawi, że nawet legendarny Maus stanie się zupełnie bezbronny.
Niektóre realistyczne elementy rozgrywki wpływają negatywnie na jej tempo. W oczy rzuca się przede wszystkim to, że pojazdy poruszają się potwornie ślamazarnie – szczególnie pod górkę. Ich czołganie się potrafi nieźle napsuć krwi, zwłaszcza gdy właśnie jesteśmy ostrzeliwani. Zaznaczyć również trzeba, że każdy zgon jest prawdziwym wyrokiem – martwi gracze bowiem pozostają wykluczeni z bitwy aż do jej zakończenia. O ile więc początkowo każda z drużyn liczy piętnaście osób (pełen skład), to po kilku minutach na polu bitwy pozostaje jedynie parę maszyn. Wymusza to dość specyficzny sposób gry – trzeba zgrabnie przemykać pomiędzy budynkami i głazami, kryć się w lasach czy krzakach, oddawać szybkie, ukradkowe salwy i błyskawicznie zmieniać pozycję. Jeżeli gracze umiejętnie wykorzystują możliwości swoich pojazdów, bitwy potrafią być naprawdę satysfakcjonujące – często jednak dochodzi do impasu, w którym żadna ze stron nie chce ruszyć się ze swego schronienia.
Prawdopodobnie z tego powodu wprowadzono do starć element przejmowania terenu – bitwę można wygrać nie tylko poprzez eliminację wszystkich wrogów, ale i zajęcie ich bazy. Ta zwykle jest całkowicie odsłonięta i łatwo zginąć podczas jej pilnowania czy szturmowania – z drugiej strony, zupełne jej opuszczenie przez obrońców z pewnością poskutkuje ich klęską. Coś za coś.
Panzerkampfwagen VI i 0,4
Od dłuższego czasu odbywały się beta-testy gry – po nich miało zostać wprowadzonych wiele nowych elementów, urozmaicających rozgrywkę. Wersja 0.64 World of Tanks była zapowiadana jako produkt finalny – ogłoszono między innymi trzy kolejne strony konfliktu (Japonię, Francję i Wielką Brytanię), zupełnie nowy tryb rozgrywki, zwiększenie liczby dostępnych pojazdów i map oraz wiele, wiele więcej. Jak się jednak okazało, były to w większości gruszki na wierzbie – nadal możemy wybierać jedynie spośród trzech narodowości, nowe mapy są ledwie dwie, a pojazdów jak na lekarstwo. Najciekawiej ma się jednak sprawa z legendarnym już, unikalnym typem rozgrywki – nazwanym Clan Wars.
Zacznijmy od tego, że w Rosji wojny klanów działają już od dawna – premiera w Europie miała nastąpić 12 maja, jednak nieaktywna strona internetowa projektu sprawia, że nie jest nam dane zagrać w tym trybie, o ile nie mówimy dobrze w języku naszych wielkich sąsiadów. Możliwe, że w momencie, gdy czytacie te słowa, usługa jest już dostępna w Polsce – z tej też przyczyny postaram się opisać moje doświadczenia gry z Rosjanami.
Clan Wars to ciekawe połączenie strategii na wielką skalę z typową dla World of Tanks rozgrywką. Mamy więc znany chociażby z serii Total War podział na fazę planowania oraz same bitwy. Po wejściu na serwer naszym oczom ukazuje się mapa Europy, podzielona na liczne prowincje. Każdy klan dąży do dominacji nad jak największą ilością terenów – te gwarantują przychody zależne od swego położenia. Co ciekawe, gra pozwala na prowadzenie aktywnej polityki między poszczególnymi klanami – można zawierać sojusze i umowy handlowe oraz oferować wolny dostęp do swoich prowincji przyjacielskim kompaniom. Jako że całość odbywa się w turach, z których każda liczy 24 godziny czasu rzeczywistego, a wykonać da się tylko jeden najazd na turę, rozgrywka nabiera bardzo ciekawego wymiaru strategicznego. Do tego dochodzi system żetonów, utrzymywania terenu, szpiegostwa – słowem: jest co robić.
W momencie gdy najedziemy prowincję wroga, rozpoczyna się konwencjonalna bitwa – taka sama jak w standardowej potyczce, jednak przeciwnikami są członkowie klanu, a nie losowi gracze. Zaznaczyć przy tym trzeba, że podczas tego typu starć nie istnieje system automatycznego zrównywania uczestników – trzeba więc spodziewać się, że każdy używa najlepszych ze swoich maszyn – posiadacze słabszych modeli odpadają w przedbiegach.
Ładny… czołg, komendancie
Oprawa World of Tanks jest bardzo nierówna. Z jednej strony duże uznanie budzi pieczołowitość odwzorowania prawdziwych modeli pojazdów – maszyny w grze wyglądają dokładnie tak jak w oryginale (a przeróbki i modyfikacje wyglądają co najmniej przekonująco). Każdy fan militariów i okresu drugiej wojny światowej powinien być zachwycony. Dodatkowym smaczkiem dla uważnych są nierównomiernie wyszlifowane powierzchnie karoserii czołgów oraz pomniejsze szczegóły. Z drugiej strony jednak – wyraźnie brakuje modeli postaci. Dość śmieszny bywa widok artylerii, która sama się przesuwa, ładuje pociski do lufy etc. – zupełnie bez udziału jakichkolwiek istot ludzkich. Czyżby Wunderwaffe III Rzeszy mieli stanowić niewidzialni artylerzyści?
Sama szata graficzna może i nie powala, ale również nie razi. Mamy do czynienia z całkiem przyjemnymi efektami świetlnymi (uśmiech zadowolenia budzą zwłaszcza refleksy słońca na powierzchni pancerza) oraz miłym dla oka dymem. Jeżeli jednak przyjrzymy się dokładniej, zobaczymy cały ogrom niedoróbek. Szczególnie razi przenikanie się tekstur – nieraz z mojego czołgu czy niszczyciela wyrastał krzaczek, a artylerią kierował podpułkownik Drzewo. Pewien niesmak budzi też niewielka szczegółowość otoczenia – chatki, mosty czy sama natura wywołują skojarzenia z połową zeszłej dekady.
Podobnie ma się sprawa z udźwiękowieniem – wszelkie stukoty, turkoty, okrzyki i wybuchy brzmią poprawnie, ale nie zachwycająco. Również muzyka nie wybija się w żaden sposób – ot, ani nie przeszkadza, ani nie wnosi nic ciekawego. Standard.
Skarb nazistów
Kilkakrotnie mogliście w tym tekście przeczytać, że gra jest darmowa – faktycznie, każdy może ją ściągnąć całkowicie gratis i swobodnie cieszyć się zabawą. Jeśli jednak chciałby wejść w rozgrywkę „na całego”, musi przygotować kartę płatniczą i przyzwyczaić się do postępującego ubytku środków na koncie. Powodem tego stanu rzeczy są mikropłatności.
O ile można spokojnie bawić się przy World of Tanks, nie wyciągając ani razu portfela, to jednak wyraźnie widać, że twórcy spory nacisk kładą na swoje zyski. Jest to zauważalne szczególnie w modelu ekonomicznym gry. Walutą są kredyty, którymi musimy płacić dosłownie za wszystko – naprawy pojazdów, amunicję do nich, nowe modele etc. Samo w sobie nie byłoby to takie najgorsze, minusem jest jednak fakt, że za niektóre udogodnienia trzeba zapłacić złotymi monetami – tego typu „ekskluzywnymi” nabytkami są nie tylko specjalne modele machin wojennych czy tymczasowe wspomagacze (jak na przykład dodatkowa gaśnica), ale i rzeczy podstawowe, jak miejsce w garażu, w którym przechowujemy nasze narzędzia zagłady. Jako że jedna złota moneta kosztuje aż 400 kredytów, a podczas jednej bitwy początkowo zdobywamy najwyżej dwa-trzy tysiące tych ostatnich, staje się jasne, że coś jest tu nie tak.
Co więcej, aby wykupić choćby wspomniane miejsce na pojazd, musimy wydać aż trzysta złotych monet! To jeszcze nie wszystko – gra wspiera bowiem użytkowników z kontem premium. Ci otrzymują dwukrotne przyspieszenie rozwoju oraz większe zyski z bitew, tylko oni również mogą tworzyć drużyny (sic!). Oznacza to, że jeżeli chcemy zagrać ze znajomym, musimy posiadać właśnie tego typu konto. Kosztuje ono równo 2500 sztuk złota miesięcznie – a więc wielokrotnie więcej, niż przeciętny gracz jest w stanie zarobić samą rozgrywką. W tym momencie twórcy wyciągają jednak do nas (a raczej naszych portfeli) pomocną dłoń – możemy bowiem wykupić sobie monety za prawdziwą, realną gotówkę. Od siebie dodam, że opłata za miesiąc korzystania z konta premium będzie nas kosztować ponad 40 zł – czyli mniej więcej tyle ile w większości MMO, z World of Warcraft na czele.
Aby nie było wątpliwości – da się w World of Tanks dojść do najpotężniejszych maszyn, nie płacąc ani grosza. Nie zmienia to jednak faktu, że rozgrywka jest wtedy dużo bardziej czasochłonna, mniej satysfakcjonująca i wymaga od gracza oszczędzania każdego kredytu. Chyba nie o to chodzi w dobrej zabawie?
A gdybym był czołgistą, co byś powiedziała?
World of Tanks to tytuł z potencjałem – wprowadza wiele ciekawych, dość odkrywczych elementów, które z pewnością wejdą do kanonu gier komputerowych i będą wielokrotnie wykorzystywane. Problemem produkcji jest jednak jej niedopracowanie, brak dbałości o szczegóły oraz – przede wszystkim – potwornie irytujący system płatności. Osobiście wolałbym kupić w sklepie pełnoprawny produkt i cieszyć się nim ze znajomymi, zamiast co chwilę dokonywać mikropłatności, stanowiących w rzeczywistości zakamuflowany abonament.
Gra jest ciekawą propozycją dla wszystkich – niezależnie od preferowanego gatunku, posiadanych umiejętności czy przyzwyczajeń. Fani MMORPG będą zachwyceni szansą rozwijania się i wykupywania nowego sprzętu, wielbiciele FPS-ów zdobędą niejednego fraga, a domorośli stratedzy spełnią się w wojnach klanów. Gdyby nie wspomniane wcześniej minusy produkcji, byłaby to zapewne gra przełomowa – a tak mamy po prostu całkiem przyjemną ciekawostkę.
Maciej „Czarny” Kozłowski
PLUSY:
- oryginalny sposób prowadzenia rozgrywki;
- mnogość pojazdów, części wymiennych etc.;
- niesamowicie wciąga;
- dość duża skala bitew;
- doskonale odwzorowane pojazdy z II wojny światowej;
- elementy RPG;
- realizm w niektórych kwestiach.
MINUSY:
- mikropłatności;
- przeciętna oprawa;
- potwornie powolny rozwój;
- obecnie tylko jeden tryb rozgrywki;
- niespełnione obietnice.