Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 20 stycznia 2011, 13:16

autor: Szymon Liebert

Back to the Future - recenzja gry

Studio Telltale Games znane jest z powrotów do przeszłości. Tym razem ekipa wzięła to trochę zbyt dosłownie i posadziła nas za kierownicą najsłynniejszego wehikułu czasu.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Marty McFly, Doc Brown i pies Einstein to bohaterowie, których przygody pobudzały wyobraźnię niejednego z nas. To z Powrotu do przyszłości dowiedzieliśmy się, że podróże w czasie są możliwe, ale też niezwykle niebezpieczne i skomplikowane. Trzecia odsłona filmowej serii zakończyła się w sposób jednoznaczny – Doc wyruszył na następną wyprawę, a Marty został we właściwiej dla siebie rzeczywistości bez wehikułu. Dzięki staraniom studia Telltale mamy pewność, że nie była to ostatnia wycieczka w przeszłość bohatera granego przez Michaela J. Foxa. Powroty do starych marek nigdy nie są łatwe – jak przygodówkowi weterani poradzili sobie tym razem?

Gra rozpoczyna się kilka miesięcy po zakończeniu filmowej trylogii. Doc Brown od długiego czasu nie daje znaku życia, więc zawartość jego warsztatu zostaje wystawiona na publiczną wyprzedaż. Marty nie jest z tego zadowolony, ale może co najwyżej zadbać o to, aby zapiski wynalazcy nie wpadły w niepowołane ręce. Nagle dzieje się coś dziwnego – przed budynkiem pojawia się charakterystyczny DeLorean z kudłatym Einsteinem w środku. Na siedzeniu leży dyktafon z prośbą o ratunek. Wskaźniki samochodu początkowo odmawiają posłuszeństwa, ale na szczęście jest inny sposób, by dowiedzieć się, gdzie – czy raczej: „kiedy” – utknął rozczochrany naukowiec.

Pamiętacie? Tej nocy rozpoczęły się podróże w czasie.

Fabuła gry przypomina swoją konstrukcją filmową trylogię. Przenosimy się do roku 1931 (czasy prohibicji i Ala Capone) i próbujemy odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Bardzo szybko rozpoznajemy znajome twarze przodków (zachowujących się zgodnie z oczekiwaniami) i wdajemy się w typowe problemy (w końcu trzeba utrzeć nosa pradziadkowi Biffa). Tym razem pierwsze skrzypce gra kilkunastoletni Emett Brown, dzięki czemu dowiadujemy się wielu ciekawostek na temat uniwersum i postaci. Wszystko to utrzymane jest w typowym dla filmu stylu – lekkim i zabawnym, ale niegłupim. Żarty standardowo podejmują temat specyfiki epoki (paliwem do pewnego wynalazku jest alkohol), cech bohaterów (wiecie, kim miał zostać doktor Brown?) i poprzednich przygód. Najważniejsze jest to, że większość z nich jest naturalna i niewymuszona, co było problemem w przypadku Tales of Monkey Island, które wręcz atakowało humorem w każdym zdaniu.

Od pierwszych chwil spędzonych z nową produkcją studia Telltale czuje się wyraźnie, że twórcy wiedzą co robią i szanują klasyczne uniwersum. Pokazuje to sam wstęp, zrealizowany w formie retrospekcji Marty’ego, który tęskni za przyjacielem i w pewnym sensie przeczuwa jego kłopoty. Scenarzyści odtworzyli w nim jedną z najbardziej charakterystycznych scen z pierwszego filmu, aby od razu podsycić wspomnienia odbiorcy i wprowadzić nas odpowiedni nastrój. Później jest równie dobrze, bo liczba nawiązań i smaczków jest ogromna – pojawia się pamiętne zdjęcie Marty’ego oraz doktora z Dzikiego Zachodu, a podczas zabawy możemy rozejrzeć się po kokpicie DeLoreana czy poznać nowy okres dla miasteczka Hill Valley. Powrót do przyszłości był bardzo wyrazisty. Dzięki temu odnalezienie i zrozumienie powiązań następuje automatycznie mimo upływu lat.

Styl studia Telltale ewoluował w stronę bardziej płynnej akcji, która nie jest przerywana zbyt częstymi przestojami. Z tego powodu zagadki są proste, obszar epizodu niewielki, a liczba przedmiotów do wykorzystania śmiesznie mała. W wielu momentach musimy działać szybko – np., żeby wykiwać oprycha. Czasem bierzemy też udział w bardzo dynamicznych akcjach – konstruujemy niebezpieczny wywar czy walczymy o życie. Nigdy jednak gra nie straszy nas żadnymi wymagającymi małpiej zręczności quick-time eventami czy koniecznością powtarzania wszystkiego od początku. Wystarczy trochę poklikać i wsłuchać się w podpowiedzi serwowane przez bohaterów na gorąco i w rozmowach.

Mocną stroną produkcji są głosy postaci – zarówno Doc, jak i Marty brzmią rewelacyjnie. To duże osiągnięcie, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że Michael J. Fox nie brał udziału w nagraniach (chociaż udzielił projektowi błogosławieństwa). Jego zastępca i imitator AJ LoCascio wypadł naprawdę dobrze i wczuł się w rolę. Postawienie na komiksową grafikę jest kolejnym strzałem w dziesiątkę – nie tyle ze względu na ciekawy design postaci, co raczej na możliwość zamaskowania niedociągnięć technologii. Telltale musi koniecznie przestawić się na nowsze rozwiązania, bo animacja czy nawet modele postaci odstają od standardów. Chciałoby się zobaczyć oprawę na poziomie takiego Ratcheta & Clanka (A Crack in Time wygląda przecież jak film animowany), a dostajemy pustawe, niestety, lokacje i dość drętwe kukiełki. Tak oczywiście jest taniej i szybciej – na razie studio wychodzi z tego obronną ręką, ale niedługo gracze mogą zacząć narzekać.

Telltale robi gry bardziej dla fanów danej serii niż miłośników przygodówek w ogóle. Nie oszukujmy się, że jest inaczej. Włączamy pierwszy epizod, żeby wypytać doktora Browna o jego tułaczkę i to właśnie otrzymujemy. Z jednej strony to dobrze, bo sama możliwość przeżycia przygody z Martym jest czymś niezwykłym. Z drugiej – czegoś tu brakuje i fani bardziej rozbudowanych produkcji mogą poczuć się zawiedzeni. Osoby, które nie ekscytują się przyspieszaniem do osiemdziesięciu ośmiu mil na godzinę, nie docenią tej produkcji w stu procentach.

Zasiąść za kierownicą DeLoreana – marzenie zaliczone.

Pierwszy epizod Powrotu do przyszłości wydaje się grą nieco ubogą i niedokończoną. To nie przygodówka, w której możemy przeklikać dziesiątki obiektów na ekranie, aby wysłuchać komentarzy i poszukać wskazówek. Do finału dobrniemy w zaledwie 2-3 godziny i chociaż jest on całkiem niezły, to następuje chyba odrobinę za szybko. Kolejny odcinek zapowiada się ciekawie, bo najprawdopodobniej będziemy musieli bawić się w nim w podchody znane z drugiej części filmu (a więc unikać kopii bohatera). Trudno jednak powiedzieć teraz jednoznacznie czy nowy miniserial spełni oczekiwania. Początek jest niezły, chociaż nie tak esencjonalny i bogaty w detale, jak chcielibyśmy po tylu latach czekania. Jeśli kolejne odcinki przyniosą tylko treść, a nie nowe pomysły, to Powrót do przyszłości pozostanie tylko „kolejną przygodówką” na koncie studia.

Telltale Games znalazło sposób na zagospodarowanie kurczącego się rynku przygodówek. Podczas gdy inni wydają bardzo dobre, ale niezbyt nośne medialnie produkcje, ekipa ze Stanów Zjednoczonych jest cały czas na fali, a jej twórczość stała się swoistym zjawiskiem. W końcu takimi seriami jak Sam & Max, Tales of Monkey Island czy Wallace & Gromit autorzy zapracowali na tytuł specjalistów od nieco zapomnianych, ale nadal nośnych licencji. Powrót do przyszłości wydaje się to potwierdzać, chociaż budzi pytania o dalsze losy studia. Kiedyś przecież dobre marki się skończą i trzeba będzie zrobić coś własnego.

Szymon „Hed” Liebert

PLUSY:

  1. zachowanie filmowego klimatu i uroku;
  2. niewymuszony humor i zabawna fabuła;
  3. świetne głosy postaci i przyjemne dialogi.

MINUSY:

  1. krótka i uboga, szczególnie w drugiej połowie;
  2. kiepskie animacje i nieciekawe lokacje.

Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego
Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego

Recenzja gry

Oto Life is Strange, na które czekałem prawie 10 lat. Mało istnieje bohaterek, do których przywiązałem się tak jak do Max, i jestem przeszczęśliwy, że mogłem poznać jej dalsze losy… acz Double Exposure nie trafiło mnie w serce tak celnie jak pierwszy LiS.

Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater
Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater

Recenzja gry

Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club to nowa odsłona ponad trzydziestoletniej serii kryminalnych gier visual novel. Tym razem badamy sprawę morderstw powiązanych ze zbrodniami sprzed lat – i z lokalną miejską legendą.

Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii
Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii

Recenzja gry

Po pokazie gameplayu dla prasy nie byłem przychylnie nastawiony do Nobody Wants to Die. Twórcom z Wrocławia udało się jednak złamać mój sceptycyzm już po kwadransie gry. Choć chwilami ziewałem, nieprędko zapomnę tę transhumanistyczną przygodę neo-noir.